Выбрать главу

Wczoraj po południu, kiedy z Jackym prześcigaliśmy się w uprzejmościach wobec kelnerki zacisznej restauracyjki, gdzie właśnie zjedliśmy obiad, to w końcu Koka poszła z nią na górę.

Jacky dyszy z wściekłości. Próbuję go pocieszyć:

– No wiesz, w końcu nie była taka ładna… Chodź, nadrobimy opóźnienie w mieście.

Bierzemy kurtki, kłaniamy się w stronę hoteliku i ruszamy.

***

– A to dziwka!

Miejsce na parkingu, gdzie stał nasz rolls, jest puste. Koka unieruchomiła nas tutaj.

Jacky wzrusza ramionami. Robię to samo i idziemy coś przekąsić, skoro nic innego nam nie pozostało.

Koka wraca po południu i teraz z kolei znika Jacky. Ponieważ długo nie wraca, po piętnastu minutach idę go szukać. Siedzi w rolls-roysie na tylnym siedzeniu, z pudełkiem na kolanach. Podnosi na mnie wzrok:

– Dwadzieścia cztery, bracie!

– Nie? To niemożliwe.

Ze smutkiem kiwa głową. Sam ma siedem, ja mam sześć. Dwadzieścia cztery!

Jacky wyjmuje majteczki całymi garściami i podaje mi je.

– Jestem pewien, że ta kurwa oszukuje. To z pewnością jej własna bielizna. Ty ją znasz, może byś…

Rozumiem, o co mu chodzi. Pomimo całej tej kokainy, którą się szpikujemy, mój zmysł powonienia chyba jeszcze nie zanikł całkowicie. Biorę kilka par i sprawdzam.

– Nie, to nie jej. Nie, te też nie…

I jedne po drugich oddaję majteczki Jacky'emu, po kontroli. Weryfikacja obejmuje tylko połowę, bo nie wszystkie dowody rzeczowe są czyste, ale wystarcza, by stwierdzić:

– Nie oszukiwała, bracie.

– Na pewno?

– Na pewno. No chodź, pójdziemy coś zjeść.

A Koka działa dalej. Dwie autostopowiczki, praktycznie wszystkie kelnerki, policjantka, która chciała nam wlepić mandat, nie sposób wszystkie wymienić. Jacky i ja zwiększamy porcje kokainy, a także nasze wysiłki, ale teraz jesteśmy już praktycznie bez szans. Jacky jednak nie rezygnuje. Walczy jak wariat. Któregoś dnia widzę, jak odciąga na bok kucharkę w małej restauracyjce, w której jemy obiad. To potężna, gruba baba, której młodość zakończyła się dawno temu, ale mojego przyjaciela nic nie powstrzyma.

Dwadzieścia minut później wraca na salę, uśmiechnięty, podchodzi do Koki i z triumfem rozkłada na stole gigantyczne bawełniane gacie.

– To warte jest co najmniej cztery punkty.

Koka jednak jest całkowicie odmiennego zdania. Dla niej jest to po prostu jeden dowód rzeczowy i nic więcej.

– Jak to? A trudności wstępne?

– To tylko jedne majtki.

– A trudności realizacyjne?

– To tylko jedne majtki, Jacky, nie oszukuj.

– A kłopoty, jakie miałem, żeby jej to zabrać, co?

W końcu dochodzą do porozumienia, żeby odwołać się do mojego arbitrażu. Jest mi niezręcznie, bo czuję lojalność względem Jacky'ego, ale muszę przyznać, że te majtki, choć zakrywają jedną czwartą stolika, stanowią jednak tylko jeden kawałek materiału, a zatem dają tylko jeden punkt.

Uspokojona i zadowolona Koka rozgląda się dookoła i o kilka stolików od nas dostrzega parę w dojrzałym już wieku, o dostatnim i godnym wyglądzie. Wstaje. Po paru minutach oboje siadają przy naszym stoliku, by wspólnie z nami wypić kawę. Naturalnie Koka usadowiła koło siebie naszą nową znajomą, kobietę około czterdziestki, ubraną w niebieski kostium ozdobiony jedynie srebrną broszką.

Przyglądam się.

Lekkie drgnięcie wargi uroczej pani, kiedy podnosi filiżankę do ust, Koka właśnie dotknęła jej kolana, jestem tego pewien. Subtelny rumieniec na twarzy i nieśmiały uśmiech. To delikatna pieszczota pod stołem. Jacky trąca mnie łokciem i posyła zrozpaczone spojrzenie. Niepostrzeżenie wzruszam ramionami i, starając się robić dobrą minę do złej gry, podtrzymuję próby konwersacji czynione przez pana męża.

Dziesięć minut później obie panie znikają w toalecie. Koka pojawia się dopiero po trzech kwadransach, kiedy już naprawdę nie wiemy, o czym rozmawiać z tym panem, który zaczyna się niepokoić. W chwilę potem na salę wchodzi jego żona, ma zaognione policzki i niepewnie stąpa po wypastowanej podłodze. Z błyszczącymi oczami Koka wskazuje mi swoją torebkę.

***

Rankiem piątego dnia spotykam Jacky'ego na tarasie małego luksusowego hotelu, w którym spędziliśmy noc.

Jasne zimowe słońce rozświetla salę i przyjemnie grzeje zza szerokich panoramicznych okien. Maitre d'hótel bez mrugnięcia okiem przyjął moje zamówienie na befsztyk wołowy, który wybrałem sobie na śniadanie. Jacky towarzyszy mi. Mamy wszelkie powody, by czuć się szczęśliwymi.

A jednak kończę danie bez przyjemności. Jacky układa sobie rządek kokainy na talerzu po grzankach i wzdycha:

– Tak już dłużej nie można.

Jednym długim, smutnym pociągnięciem wdycha kokainę i podaje mi paczuszkę. Przygotowuję porcję dla siebie na stole.

– Masz rację. Dosyć już tego.

Oddaję mu kokainę, po chwili podaje mi ją znowu, i tak to trwa dłuższy czas. Bierzemy rządek za rządkiem w przygnębieniu i ciszy.

Maitre cThótel, sądząc, że mamy katar, kładzie nam w końcu na stoliku paczkę papierowych chusteczek.

Jacky i ja zupełnie nie umiemy przegrywać.

Tak już rzeczywiście dłużej być nie może. Wczoraj wieczorem byliśmy w fantastycznej formie, z okazji wcześniej zamówionej kolacji przy świecach i szampanie. Wymyci i odpicowani daliśmy z siebie wszystko, by olśnić nasze dwie zaproszone panie, śliczne dziewczyny mieszkające w okolicy.

Na zakończenie kolacji, podczas której wykazaliśmy się wyjątkowym urokiem osobistym i dowcipem. Koka i obie dziewczyny wstały.

– Przepraszamy, pora na małe siusiu.

Po dwóch godzinach zmuszeni byliśmy uznać to, co było już oczywiste. Wieczór zakończyć się miał bez nich. Ta oszustka zabrała nam je, zostawiając nas samych z resztkami kokainy i szampana. Nie pozostało nam nic innego, jak dalej się wykolejać aż do Chwili, kiedy zasnęliśmy z głowami na obrusie, po czym służba hotelowa zaniosła nas do naszych pokoi.

Jacky nie może już dłużej.

– Widzisz, zabiera nam najlepsze i w końcu wychodzimy na idiotów.

– Fakt. Zostają nam tylko odrzuty…

– Ja już mam tego dosyć. I w dodatku zabiera je nam sprzed nosa!

Następuje dłuższy okres ponurej medytacji, przerywanej jedynie pociągnięciami nosa. Jacky podsumowuje.

– Przegraliśmy, co?

– Na to wygląda.

– Chyba nie poprosimy o zawieszenie broni.

– Jacky, bracie, trzeba umieć przyznawać się do błędów.

Z godnością idziemy do recepcji i telefonujemy do jej pokoju.

– Koka? Przegraliśmy. Zaraz przyniesiemy ci śniadanie.

***

Ta czarownica oparła się wygodnie na poduszkach w towarzystwie naszych dwóch dziewcząt. W obliczu tych sześciu wspaniałych piersi pokornie wyznajemy naszą przegraną i nasze pragnienie zakończenia tej głupiej zabawy.

– Jesteś najlepsza. Masz, ślicznotko, napij się kawy.

W przypływie radości przyjmuje nasze poddanie się i w królewskim geście ofiarowuje jedną ze swych zdobyczy Jacky'emu, po czym uśmiecha się do mnie promiennie i zatrzymuje mnie przy sobie.

Od tej pory to ona nagania nam młode kobiety. Pojawiają się przy naszym stole, w samochodzie, i wychodzimy na tym o wiele lepiej. Koka jest wspaniała w tej roli i sprowadza je trójkami, zawsze wzbudzając tę samą nieodpartą sympatię. Jeżeli przypadkowo przychodzi tylko z dwiema, pozostawia nas z nimi tete-a-tete, i sama dalej prowadzi poszukiwania dla siebie.

***

Pasztety z zająca, dziczyzna, wspaniałe udźce, wina, bukiety i aromaty, święto kulinarne trwa. W opracowywaniu menu Jacky prześciga sam siebie. Niekiedy postanawia, że do kolacji będzie szampan, albo ze znawstwem wybiera do serów białe wino. Za każdym razem doznajemy nowych odczuć, coraz bardziej wyszukanych. Nasze podniebienia wyczuliły się, i rozprawiamy na temat różnych dań jak starzy smakosze, a o miejscowych pięknościach jak starzy uwodziciele. Wszyscy troje jesteśmy zgodni. Im bliżej schodzimy Morza Śródziemnego, tym kuchnia staje się prostsza i bardziej jednolita. Natomiast kobiety stają się coraz pikantniejsze, im dalej na południe. Na północy miłość jest konwencjonalna, a gastronomia klasyczna. Na zakończenie naszej podróży postanawiamy zajrzeć do krainy foie gras.

Przez cały czas niepohamowany śmiech wstrząsa naszym rolls-royce'em 1947, zatrzymującym się przy wszystkich przyjemnościach, jakie pojawiają się po drodze. W każdym razie było tak aż do dzisiejszego ranka, kiedy po trzech dniach i trzech nocach szaleństw awaria zatrzymuje nas w warsztacie w Perigord. Jesteśmy nie ogoleni, w wymiętoszonych ubraniach, i wreszcie każde z nas zaczyna odczuwać zmęczenie. Mechanik, któremu zapewne nie zdarza się to zbyt często, zaaferowany pochyla się nad silnikiem rollsa. Siedzimy w słońcu od pół godziny, kiedy zatrzymuje się koło nas policjant na motocyklu. Przygląda się nam przez dłuższą chwilę. Podejrzewa nas o coś, ale nie bardzo wie, o co. Boi się z nami zadrzeć. Nie ma ochoty dostać po głowie, biedny mały gliniarz. Jego celem jest spokojna emerytura. A choć nasz nieświeży wygląd może się wydawać dwuznaczny, forsa'aż kapie ze wszystkiego, co mamy. Przyglądam mu się. To krępy facet z wąsami, kask potęguje jego głupawy wygląd.

W samochodzie kokaina jest wszędzie, nawet na siedzeniach, leżą porozrzucane kawałki haszu i poniewierają się zwinięte w rurki banknoty służące do wąchania rządków. Bagażnik wypełniony jest majteczkami najróżniejszych rodzajów i rozmiarów, od nieskazitelnych do niezbyt czystych. Jeśli tam zajrzy, będzie z pewnością miał do nas parę pytań, ale brak mu śmiałości.