– Tak, oddycha, ale jest w paskudnym, stanie. Trzeba się nim zająć.
Nie umarł, i to jest najważniejsze. Uratujemy go, przysięgam.
Porusza się. Pudel zaczyna oglądać mu głowę, opartą o jej ramię. Kara unosi rękę i odpycha ją od siebie. Otworzył oczy. Teraz widzę, że naprawdę z nim źle. Jego spojrzenie jest nieobecne, oczy wywrócone. Robi wysiłek. To szaleństwo próbować się podnieść.
– Nie ruszaj się, Kara, zajmiemy się tobą.
Unosi się tylko troszkę, z trudem, i patrzy na mnie. Otwiera usta. Chce coś powiedzieć. Na kącikach warg pojawiają się krwawe pęcherzyki. Patrzy na mnie intensywnie. Chce mówić ze mną. Przysuwam głowę, przykładam ucho do jego ust.
– Spokojnie, Kara. Słucham cię. Wszystko dobrze.
– Szefie…
Jego głos dobiega gdzieś z daleka, głuchy, straszny.
– Słucham, Kara. Powiedz mi, co chcesz. Słucham cię, przysięgam.
– Niek…niek…
Patrzy na mnie, patrzy na pielęgniarkę pochyloną nad raną. Jego oczy poszerzają się jak pod wpływem paniki, i w nadludzkim wysiłku udaje mu się wydyszeć:
– Nie klakkiak, szefie.
Przestraszyła go ta kurwa. Nie mogłaby się gdzieś schować? Ale robi dobrą robotę. Odsuwa wszystkich i opatruje go nie tracąc głowy. Jej ruchy są dokładne. Błyskawicznie zdjęła mu z głowy zawój i odsłoniła ranę, głębokie krwawe rozcięcie. Całe szczęście, że gruby turban złagodził uderzenie. Dezynfekuje skórę i owija głowę ciasno bandażem. Nic innego nie możemy zrobić. O tym, czy została uszkodzona czaszka, dowiemy się jutro. Na razie każę zanieść Karę do pokoju u Amica. Jeśli przeżyje noc, będzie uratowany, jeśli nie, Insz'Allach.
Dzisiaj Radijah i ja mamy noc poślubną. Zamknęliśmy się w pokoju u Amica. Jej ojciec przyprowadził mi ją, przygotował herbatę na piecyku, po czym wyszedł.
Jestem zdenerwowany jak uczniak. Radijah, nagle onieśmielona, zachowuje wielką powagę. Od dawna przygotowywała się do tego dnia. Choć nie wie dokładnie co, podświadomie wyczuwa, że dzisiaj zaszło coś nowego. Jej początkowe zażenowane milczenie szybko ustępuje na rzecz naturalnego rozszczebiotania.
Radijah dużo mówi, opowiada mi różne historyjki, stara się mnie zachęcić do mówienia. Już nie dziecko, jeszcze nie kobieta, drażni mnie, próbuje czułych pieszczot. Powoli z dziewczynki wyłania się kobieta i jej zachowanie wyraźnie zaczyna się zmieniać.
Ten moment wybieram, by wyciągnąć mój ostatni prezent, pięćdziesięciocentymetrową lalkę, którą trzymałem schowaną pod łóżkiem. Natychmiast jej oczy rozjaśniają się. Znikają pierwsze cechy kobiecości, jakie już się pojawiły, i znów mam przed sobą Radijah – szczęśliwe dziecko, które dostało niespodziewany prezent.
Razem bawimy się lalką przez część wieczoru. Później, kiedy chce się jej spać i kładę się na łóżku, znów poważnieje i prosi, bym zgasił gazową lampę. W ciemności rozbiera się i przychodzi przytulić się w moich ramionach jak mała spłoszona gazela.
Bardzo szybko zasypia, jak każde dziecko. Poza paroma bardzo delikatnymi pieszczotami nie mieliśmy żadnych fizycznych stosunków. Nie jest jeszcze gotowa, żeby mnie przyjąć. Później, w przyszłości, nauczę ją wszystkiego. Na razie potrzebuję przede wszystkim niewinności.
Następny dzień i dalsze to prawdziwy raj. Niestety, szczęście to ograniczone jest do paru godzin dziennie. W ciągu dnia moja małżonka musi chodzić do szkoły. Każdy pedagog przyklasnąłby mojemu pragnieniu, by nie przeszkadzać w kształceniu tego dziecka. Pierwsza klasa szkoły podstawowej to ważny etap w szkolnym nauczaniu.
Do wakacji został jeszcze miesiąc. Powiedziałem teściowi, żeby wówczas przygotował Radijah do wyjazdu. Przyślę wtedy po nią. Z największymi trudnościami odwiodłem go od pomysłu, by utuczyć ją na wielbłądzim mleku, żeby wyglądała tak, jak jego zdaniem powinny wyglądać wszystkie kobiety Tamachek.
Wieczory są wspaniałe, gdyż spędzamy je sam na sam. Przez kilka godzin dziennie zajmuję się dziecięcymi zabawami. Przejrzeliśmy i rozpakowali wszystkie prezenty, jak na Boże Narodzenie. Udaję, że zjadam ze smakiem kolacyjki, które mi przyrządza. Wszyscy pracownicy widzieli, jak gram z nią w klasy. Żaden nie ośmielił się roześmiać. Zresztą przegrałem, podobnie jak skacząc na skakance. Moja waga i moje rozmiary nie pozostawiły mi żadnych szans wobec zwinności mojej księżniczki. Kiedy nie bawimy się, Radijah opowiada mi jakąś wymyśloną historię, bez końca, po czym długo się śmieje. Jej zęby to małe perełki, rozjaśniają całą jej twarz. Promienieje z niej szczęśliwa niewinność. Jest piękna.
Po raz pierwszy od dawna jestem zakochany.
Odwiedziłem moją nową rodzinę. Mam teraz kuzynów rozsianych po całym buszu wokół Tessalitu. Żyją tam setki rodzin. Niektóre namioty są luksusowe, większość to po prostu kawałki płótna rozciągnięte między suchymi gałęziami.
Zapraszany jestem na zapoznawcze herbatki. Wypiłem ich już dziesiątki i uścisnąłem setki dłoni, każdy powołuje się na mniej lub bardziej dalekie pokrewieństwo ze mną i podejrzewam, że niektórzy przychodzili po parę razy po prostu dla przyjemności uściśnięcia mi ręki.
W Tessalicie wszyscy moi ludzie przeżywają romanse z jedną lub kilkoma kobietami z okolicy. Wallid odegrał rolę pośrednika. Przy tej okazji Żyd Samuel Grapowitz zaprzyjaźnił się z Algierczykiem. Odkryli w sobie wspólną pasję do kobiet i stali się nierozłączni.
Mój poczciwy Kara wylizał się. Następnego dnia po wypadku nadal oddychał. Teraz już nawet je i choć miewa jeszcze długie okresy, kiedy traci kontakt ze światem, wiadomo już, że jest uratowany i że wyzdrowieje.
Obaj zawodowcy jazdy do tyłu, Jean-Pauł i Olivier, pozostają dla mnie zagadką. Przeszkadzają mi, ale nie mogę im niczego zarzucić. Robotę wykonują porządnie, ale nigdy nie zadają się z pozostałymi członkami zespołu. Nawet tutaj trzymają się na uboczu i prawie nie wychodzą ze swoich ciężarówek.
Dziś wieczór faceci z Grenoble skapitulowali. Zajęło im to trochę czasu. Są tu zablokowani od pięciu dni. Od czasu do czasu widywałem ich pętających się bez zajęcia po wiosce.
Na początku Cissoko odgrywał rolę celnika, któremu bardzo przykro, ale który musi przestrzegać przepisów. Później miał już dość tego ich ciągłego przyłażenia. Teraz obrzuca ich wyzwiskami i najstraszniejszymi groźbami, kiedy tylko się pokażą.
Muszę nawet dyskretnie interweniować, żeby ich nie aresztowano. Widzieli, jak błyskawicznie załatwione zostały formalności mojego konwoju, i choć żaden nie jest orłem, w końcu zrozumieli i proszą o zawieszenie broni. Chotard przychodzi mnie o tym zawiadomić, kiedy właśnie jesteśmy z Radijah w połowie partii wojny morskiej.
Pełnia księżyca oświetla dolinę Tessalitu. Goście z Grenoble mają swoje obozowisko z dala od moich ciężarówek. Robią mi miejsce i młodszy zabiera głos:
– Będę mówił wprost, dobra? Ile nam dajesz za ciężarówkę i samochód?
To gruboskórne typy, żadnej ogłady. Ich partnerki są brudne. Widać, że dokucza im gorąco, choć są rozebrani do pasa. Nie czuję do nich wrogości. Nie próbują się stawiać, i to ich ratuje.
– Tę samą cenę, którą proponowałem wam w Adrarze, czterdzieści tysięcy franków.
Zgadzają się i odczuwają ulgę po usłyszeniu mojej ceny, która zostawia im niewielki zysk.
– Mam zwyczaj nakładać grzywny na ludzi, którzy mi się opierają, mimo że zostali uprzedzeni o sytuacji, ale macie poczciwe mordy. Chotard, zapłać panom.
Następnie posyłam go po ich paszporty. Po dziesięciu minutach wraca z dokumentami, na których widnieją wszystkie potrzebne pieczątki.
Szczęśliwi z takiego obrotu sprawy obaj Francuzi zapraszają nas do wypicia ich ostatniej butelki wina. Spędzamy razem parę chwil na luzie. Od początku ich podróży mieli problemy na wszystkich granicach. Wydaje się, że nie żywią do mnie żadnej urazy, chyba że są doskonałymi hipokrytami. Przed powrotem do pokoju radzę im, żeby bez zwłoki wracali na północ.
– Czuję do was dużo sympatii, ale nie chcę was tu więcej widzieć.
W naszym pokoju Radijah śpi z głową na książce z obrazkami.
Nie pozostaje nam tu wiele do roboty. Kara może już wstać, ale nadal jest bardzo słaby. Myślenie sprawia mu trudność i często robi wrażenie, że jest myślami gdzie indziej. Jest zbyt osłabiony, żeby pracować.
Rozdałem tubylcom prezenty. Szef policji dostał nagrodę, o którą sam mnie prosił w zamian za swoje usługi: Radijah jest zbyt młoda, by wychodzić za mąż i trzeba było przerobić nieco dokumenty malijskiego Stanu Cywilnego. Gliniarz wydał mi fałszywe papiery bez oporów. Dostał w zamian samochód równie solidny jak on sam. Miałem wręcz trudności ze znalezieniem wozu, który by do niego pasował. Nie trzeba mylić hojności z głupotą.
Cissoko, celnik, również otrzymał peugeota 504 w zamian za przytrzymanie facetów z Grenoble. Teraz ten kretyn jeździ przez wioskę na pełnym gazie, tam i z powrotem, a jego czterej podwładni siedzą z tyłu.
Dałem mu w prezencie peugeota, którym przyjechał Chotard. Ten natomiast zasiadł teraz za kierownicą nowo zakupionej ciężarówki. Przez cały dzień uczy się ją prowadzić. Jest spięty, nerwowy, to najgorszy uczeń w całym zespole. Za każdym razem skrzynia biegów niemiłosiernie zgrzyta i wyje. Dopiero groźba ostrych represji zmusza go do zrobienia małego wysiłku.
Domi, Yannick i czerwonawa boczą się na nas. Moi ludzie zajęci są kobietami jednej z najpiękniejszych ras świata, i panny klakklaki sporo straciły na wartości. Tamachekowie wygadali się. Cały Tessalit wie o ich seksualnych obyczajach, i otacza je powszechny ostracyzm. Reputacja, jaką im zbudowałem, powinna towarzyszyć im teraz w całej Afryce.