Выбрать главу

Capone wyspecjalizował się w rozdawaniu długopisów, których domagają się wszystkie dzieciaki. Popychany, nastroszony, rozdaje ich całe pudełka.

Kiedy jest taka możliwość, kupuję cztery albo pięć razy więcej owiec, niż wynoszą nasze rzeczywiste potrzeby, i każę je rozdawać. Tutaj jeszcze bardziej niż gdzie indziej nie sposób jeść pod spojrzeniem dziesiątek osób o twarzach wychudzonych przez głód.

***

Najwięcej energii całej sprawie poświęcają coraz sympatyczniejsze klakklaki. Początkowo zaskoczone działalnością, której nie oczekiwały, same wykonują teraz dużą część roboty. Domi leczy, ile się da, robi seryjnie zastrzyki i rozdziela całą swoją apteczkę. Czerwonawa rozczula się do łez. Jest idealna do rozdawania darów wśród dzieci. Mała Yannick zawsze ma jedno lub dwoje dzieciaków na ręku. Wszystkie trzy robią, co się da, żeby dystrybucja naszych prezentów odbywała się możliwie sprawiedliwie, sympatycznie i szybko.

Teraz mają do nas zupełnie inny stosunek. Yannick zaczyna myśleć, że nie jestem taką wredną świnią, jak sądziła. W tej sytuacji mój urok osobisty zaczyna działać. Żeby ją ukarać, udaję, że nie dostrzegam jej wysiłków w ubieraniu się i jej uśmiechów. Trzeba było zrozumieć od razu.

***

Samuel Grapowitz przeżywa bajkowy sen. Dostarczyliśmy mu narzeczoną. W jego urodzinowy wieczór odbyłem rozmowę z Jackym. Ani on, ani ja nigdy nie spędziliśmy samotnie urodzinowej nocy. Była okazja, żeby zrobić coś dobrego dla naszego kolegi. Poszliśmy do czerwonawej, żeby porozmawiać z nią w cztery oczy. Jacky wytłumaczył jej, że zrobiliśmy im kawał z Samuelem i że teraz ten głupi żart zamienia się w dramat.

– Od tamtej pory umiera z miłości do ciebie.

– Pisze nawet wiersze.

Jej pierwszym odruchem jest odmówić naszemu koledze. Ale dziewczyna ma dwie zalety. Jest głupiutka i miła. W paru starannie opracowanych zdaniach dajemy jej do zrozumienia, że Samuel Grapowitz bliski jest samobójstwa dla niej. Wkrótce dziewczyna ustępuje, tym łatwiej że Samuel ma przyjemną gębę, że ona sama to prawdziwe brzydactwo i że nieczęsto musi się jej zdarzać okazja, by ktoś się nią poważnie zajął.

Radość Samuela Grapowitza, kiedy pojawiliśmy się przy stopniach jego ciężarówki z naszym zarumienionym prezentem pośrodku, była głośna i energiczna. Złapał grubą i zatrzasnął drzwiczki za swoim szczęściem. Radosny śmiech z nawiązką wynagrodził nam nasze wysiłki.

***

Następnego dnia cały konwój stoi, w oczekiwaniu na Samuela Grapowitza. Pościł przez ponad miesiąc i teraz stara się przedłużyć przyjemność. Z jego ciężarówki dobiegają krzyki, przerywane głośnymi wybuchami śmiechu. Zaintrygowani pracownicy podchodzą małymi grupkami. Wkrótce wokół mana siedzą w kółku wszyscy uczestnicy konwoju, i komentarze płyną wartko. Jest to prezent, nie można przerywać nocy poślubnej, ale jego witalność mimo wszystko zadziwia mnie.

Około dziesiątej, kiedy zaczynam się już niepokoić o grubą, drzwiczki wozu otwierają się i pojawia się Samuel Grapowitz w wielkich białych gaciach. Uśmiecha się nieznacznie, widząc publiczność, pozdrawia obecnych wielkim machnięciem dłoni, stawia nogę na stopniu i sztywno osuwa się na ziemię.

***

Długie godziny spędzam w namiotach z Tamachekami. To spokojni i piękni ludzie. Cierpią z godnością, pozbawieni wszystkiego i bez żadnej nadziei. Są zaniepokojeni. Pora deszczowa zakończyła się, i nie spadła ani jedna kropla deszczu. W studniach poziom wody opada. Przewidują nadejście nowej fali głodu, a to znów oznacza śmierć.

Dojechaliśmy do turbiny wiatrowej, osiemdziesiąt kilometrów od Gao. Droga nadaje się już do jazdy citroenem 2CV trójki dziewczyn. Mają ogromne opóźnienie w stosunku do zaplanowanego przejazdu i wyraziły chęć wyjazdu już nazajutrz. W tej sytuacji proszę małą Yannick, miękkim i ciepłym głosem, by tego wieczoru była moja. Jej oddech robi się szybszy, kiedy na nią patrzę. Z uroczą minką zgadza się.

Każę urządzić na piasku wygodne legowisko i przynieść wody. Yannick ma do swojej dyspozycji mydło i perfumy, żeby mogła się przygotować. Kiedy wracam, jest świeża i czysta, ubrana tylko w jedną z moich koszul. Stanowi zupełnie wyjątkowy widok czegoś kobiecego w środku pustyni.

Przychodzi namydlić mi plecy, po czym mnie wyciera. Przyciągam ją do siebie, żeby ją pocałować. Jej drobne ciało drży. Niosę ją na legowisko, nie słysząc prawie miłosnych zaklęć, które do mnie szepcze. Biorę ją brutalnie i szybko, i po paru sekundach leży pozostawiona sama sobie, rozwarta, z kolanami przy ramionach.

– I co, malutka, szczęśliwa?

Mój śmiech wykazuje jej, że tak naprawdę jestem tylko wredną świnią. Nie pozwalam jej uciec. Mocno i czule przytulony do niej zasypiam szczęśliwy.

To mój ulubiony kawał z dziewczynami.

Zaczynała już brać mnie za jakiegoś bohatera, a ja nie lubię uchodzić za harcerza. Faktem jest, że uratowałem jej życie parę dni wcześniej.

Przynajmniej ona tak sądzi.

Za każdym razem, kiedy łapię skorpiona, obcinam mu żądło i wkładam go do pudełka po zapałkach. Pozwala to później na robienie kawałów w najlepszym guście.

Tym razem kładę jednego na ramieniu Yannick i czekam, aż ona go zauważy, kątem oka śledząc powolne ruchy okaleczonego zwierzęcia. Zobaczyła go i zaczyna krzyczeć, ale Tarzan jest tuż…

– Nie ruszaj się. Przede wszystkim nie ruszaj się.

Stoi jak skamieniała, blada.

– Stój spokojnie, Yannick. On wyczuwa, kiedy się boisz. Jak w najlepszych horrorach powoli wyciągam rękę i błyskawicznym ruchem starego saharyjskiego wyjadacza łapię, rzucam na ziemię i rozgniatam obcasem biedne, bezbronne zwierzątko, które nikomu nic nie zawiniło.

***

Następnego dnia wyładowujemy 2CV. Domi, czyli pudel, żegna się ze mną męskim uściskiem dłoni, po koleżeńsku. Czerwonawa powstrzymuje łzy, co nadaje jej jeszcze bardziej krowi wygląd. Yannick nawet na mnie nie spojrzała podając mi rękę z dystansem i zdecydowanie odwraca się do mnie plecami. Patrzę, jak oddala się ta dupcia, wroga i zamknięta, i ogarniają mnie wyrzuty sumienia.

Zdarza mi się mścić na kobietach. Zbyt wiele nakłamano mi na ich temat. Kiedy byłem mały, wyobrażałem sobie, że życie pełne przygód da mi w nagrodę dziewicę na wieży, czystą i czułą, która potrafi zająć się mną, kiedy wrócę z bitwy. Bardzo wcześnie sprawdziłem, jak wygląda ta dziewica, i spróbowałem się dowiedzieć, co powinienem jej zrobić. Szybko przekonałem się, że moja dziewica z wieży śmierdzi rybą! Ale tym razem pełne dezaprobaty spojrzenie tej małej dupci przeszkadza mi. A gdyby tak zaczęła wkoło rozpowiadać, że Charlie nie umie dogodzić kobiecie? Nie to. Człowiek broni się przed reputacją paskudnego samca, ale ma jednak swoją dumę.

Wziąłem Yannick za rękę. Zaciągnąłem ją do mojej ciężarówki, nie słuchając jej protestów.

– Wsiadaj.

Oddaliłem się od kowoju jadąc na pełnym gazie, żeby nie mogła wyskoczyć w biegu.

Całym ciężarem swojego ciała przygniatam ją do maski. Obrzuca mnie wyzwiskami i okłada małymi piąstkami, po czym ulega. Załatwiam ją przez cztery godziny.

Krzyczy z rozkoszy, ale także z bólu. Piasek jest parzący, a blacha, na której ją rozłożyłem, jeszcze bardziej. Jej ciało pokryte jest różnymi rodzajami czerwonych plam. O sto metrów dalej zajeżdża na pełnym gazie ciężarówka Samuela Grapowitza i dobiegają z niej dzikie wrzaski. Samuel Grapowitz też się żegna. Yannick od dawna już jęczy, żebym przestał, kiedy ją wreszcie puszczam. Już dwukrotnie podjeżdżał do nas i trąbił citroen 2CV. Czerwona i rozczochrana Yannick za każdym razem kazała mu jechać do diabła.

W jakiś czas później naprawdę rozstajemy się. Żegnamy się ostatecznie.

– I co, malutka, szczęśliwa?

Odpowiada mi "tak" z uśmiechem. Urocze dziecko.

***

Moi ludzie dają już sobie doskonale radę. Obozy są rozbijane i zwijane bez problemów. Wyładowanie 2CV było sprawą banalną i szybko załatwioną. Jos powoli dochodzi do siebie na diecie składającej się z wody po gotowaniu ryżu, która ma silne własności wstrzymujące, za to teraz dokuczają mu zęby.

One i Two cieszą się wracając w rodzinne strony. Wioska, z której pochodzą, znajduje się w rejonie Gao, i będą mogli tam powrócić, kiedy tylko im zapłacę. Wallid również na pewno zostanie w Gao i pozbędę się Albany, który do końca jest trudny do zniesienia. Mnie samemu nie spieszy się do przejazdu do Czarnej Afryki, i staram się przedłużyć farniente wśród Tamacheków.

Dziś po południu niedaleko obozowiska zatrzymują się trzy ciężarówki, wszystkie w paskudnym stanie. To typowe używane wozy, jakie sprzedaje się w Afryce, pierwszą reakcją moich ludzi jest głęboka nieufność.

– Spokojnie, chłopaki, jednego znam.

***

Freda, faceta z Bordeaux, którego poznałem w Niamey, spotykam dwa albo trzy razy w roku. Wesoły Alain, jego kumpel, nie zajmuje się już handlem w Afryce. Fred nadal jeździ szlakiem do Nigru, i utrzymujemy dobre stosunki. Znam również obu jeleni, których zabrał ze sobą. Pierwszego spodziewałem się jeszcze gdzieś tutaj spotkać, to facet z tych, co latami potrafią robić to samo. Jest nim Francis, zwany Sygneciarzem, alfons z Bordeaux i etatowy frajer afrykańskich szlaków. Raz pomogłem go obrobić u Ministra Dobrych Interesów.