– Bobby…
– Wiem, powinienem był bardziej się starać do ciebie dodzwonić. Nie powinienem pozwolić, żebyś tak długo się niepokoił,
– Nie o to chodzi…
Bobby mówił szybko, by wyrzucić z siebie wszystko, zanim straci odwagę.
– Dużo się ostatnio dzieje. I… nie wiem. Chyba poruszyło mnie to bardziej, niż myślałem. To znaczy, nie wątpię, że postąpiłem słusznie. Musiałem podjąć decyzję na podstawie tego, co widziałem, a z tego, co widziałem, wynikało, że muszę strzelać. Ale z drugiej strony w pokoju było dziecko tego człowieka. Nie dalej niż półtora metra od niego. A ja jego ojcu rozwaliłem mózg. Teraz chłopak musi żyć z tym, co zrobiłem, i ja też muszę z tym żyć, i… – Bobby urwał, mówił bardziej chaotycznie, niżby tego chciał. Jezu, jak on się wplątał w cały ten bajzel?
Tatko milczał.
– Męczy mnie to, Tatku. Nie myślałem, że tak będzie. Ale to mnie męczy. A wczoraj… wczoraj wypiłem piwo.
Ojciec milczał przez dłuższą chwilę. Wreszcie powiedział z ciężkim westchnieniem:
– Z tego, co słyszałem, raczej pięć.
– Tak, tak, pięć, może nawet sześć.
– I pomogło?
– Nie.
– Jak się dziś czujesz?
– Beznadziejnie.
– I jakie masz plany na wieczór?
– Nie, koniec z tym. Nawaliłem, dostałem nauczkę, wystarczy. – Bobby nie mógł oprzeć się pokusie, by dodać: – A jak ty się trzymasz?
– W porządku. Jeden palant w rodzinie wystarczy, nie sądzisz?
Bobby uśmiechnął się mimo woli.
– Tak, to prawda.
– A co z Susan? – spytał ojciec szorstko. – Masz wolne. Może do mnie przyjedziecie?
– Nie wiem.
– Czego nie wiesz, synu?
– Nie wiem… wielu rzeczy.
– Możesz do mnie wpaść, Bobby. To tylko pół godziny drogi. Porozmawiamy sobie.
– Mogę, fakt. – Co, jak oboje wiedzieli, znaczyło, że tego nie zrobi. Tatko próbował, Bobby próbował, ale niektórych rzeczy wciąż nie potrafili wybaczyć i zapomnieć. – Tatku, muszę kończyć. – Bobby był już przy przystanku. Stały tam trzy osoby. Jakaś staruszka patrzyła na niego, ich spojrzenia się skrzyżowały.
– Rozmawiałeś z bratem?
– Nie.
– Zadzwonię do niego. Nie chciałbym, żeby dowiedział się o wszystkim z telewizji.
– Tatku, George mieszka na Florydzie.
– Tak, ale wiesz, jak to jest, takie historie… żyją własnym życiem.
W szpitalu, o ironio, nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Po dziesięciu minutach stania przy stanowisku dyżurnej stracił cierpliwość i podszedł do spisu lekarzy wiszącego przy windzie. Doktor Anthony J. Rocco miał gabinet na drugim piętrze.
Bobby wszedł schodami na górę. Dostał zadyszki. Znalazł oszkloną poczekalnię pełną zabawek i zasmarkanych dzieciaków. Dwoje z nich płakało. Jedna dziewczynka wpychała sobie do buzi metalowy samochodzik. Napis nad drzwiami głosił Pediatria. Bobby uznał, że tu powinien zacząć.
Dyżurna ledwie raczyła na niego spojrzeć. Dała mu formularz i ogryziony długopis, żując gumę i rozmawiając przez telefon. Musiał zaczekać, aż odłoży słuchawkę, by poinformować ją, że nie jest pacjentem, chce tylko porozmawiać z doktorem Rocco. To było dla niej zupełnym zaskoczeniem. Machnął jej przed oczami odznaką, powiedział, że jest z policji, i to wreszcie poskutkowało. Dziewczyna zerwała się z krzesła i potruchtała w głąb korytarza, by poszukać osławionego doktora Rocco.
Nie wiedział, czy się cieszyć, czy wstydzić. Ubrał się w spodnie khaki, koszulę i swoją najlepszą sportową marynarkę, by wyglądać jak typowy detektyw z wydziału zabójstw, co prawdopodobnie nie oznaczało nic ponad to, że nawet policjanci oglądają za dużo telewizji.
Jakieś sześć czy siedem lat temu zastanawiał się, czy nie przejść ze służby patrolowej do dochodzeniówki. Mundurowi zawsze uchodzili za ludzi od czarnej roboty, nawet w organizacji tak elitarnej, jak policja stanowa. Detektywi są bystrzy, dobrzy w wykonywaniu poleceń. Masz łeb na karku, tłumaczył sierżant, po co przez resztę życia telepać się radiowozem?
Bobby wciąż jeszcze zastanawiał się, co robić, kiedy dowiedział się, że zwolniło się miejsce w jednostce STOP. Złożył swoje CV i zaczął się dwudniowy proces selekcji. Musiał zdać egzaminy ustne, wykazać biegłość w posługiwaniu się specjalnymi rodzajami broni i sprostać ciężkim wymaganiom odnośnie formy fizycznej. Potem były specjalne próby: zjazdy na linie, by sprawdzić, czy kandydat ma lęk wysokości; ćwiczenia w gęstym dymie, by sprawdzić, jak radzi sobie w ciężkim stresie. Poddawano ich działaniu zimna i gorąca. Kazano czołgać się w błocie z czterdziestoma kilogramami ekwipunku, tkwić przez trzy godziny w jednej pozycji.
Bezustannie wbijano im do głów, że jednostki antyterrorystyczne muszą być gotowe do działania w każdej chwili i w każdym miejscu. Mogą zostać wezwane w każdej sytuacji i prowadzić akcje na wszystkich rodzajach terenu. Trzeba szybko podejmować decyzje, umieć funkcjonować w stresie i nie wolno się bać. Jeśli przeszło się przez kwalifikacje, dostępowało się prawdziwego zaszczytu, jakim były cztery dodatkowe dni ćwiczeń w miesiącu i stałe pozostawanie w stanie gotowości, świątek, piątek czy niedziela. Bez dodatków do pensji. Wstąpienie do jednostki specjalnej było tylko i wyłącznie powodem do dumy. Dowodem, że jest się najlepszym wśród najlepszych. Że tak w zespole, jak i samodzielnie poradzisz sobie ze wszystkim.
Bobby przetrwał dwudniowy proces selekcji. Dostał się do STOP-u i tego nie żałował. Był dobrym policjantem, służył z najlepszymi. A przynajmniej tak mu się wydawało do przedwczoraj.
Wróciła dyżurna, zaczerwieniona i zdyszana.
– Doktor Rocco może pana przyjąć.
Z poczekalni dobiegł oburzony krzyk dziecka. Bobby z ulgą przecisnął się przez drzwi.
Doktor Rocco siedział w małym gabinecie, zawalonym teczkami, papierami, rysunkami dzieci i planami szczepień. Bobby spostrzegł, że lekarz jest młody, wygląda na nie więcej niż czterdzieści lat. I jest bardzo przystojny – gęste ciemne włosy, szczupła sylwetka. Sprawiał wrażenie dżentelmena. I bez wątpienia czytał „Boston Herald”, bo od razu poznał Bobby’ego.
– Mam kilka pytań dotyczących Nathana Gagnona – zaczął Bobby.
Doktor Rocco milczał. Uważnie przyglądał się Bobby’emu. Jest pod wrażeniem jego tupetu? Dziwi się, jak ktoś taki może pokazywać się publicznie? Chce zasłonić się tajemnicą lekarską? Bobby wyczytał też z jego oczu coś, co zupełnie go zaskoczyło: strach.
I wtedy zrozumiał. Doktor Rocco widzi w nim nie policjanta, lecz mordercę. Pewnie nie on jeden. Cóż, trzeba będzie do tego przywyknąć.
– Proszę usiąść – powiedział pediatra, usuwając z krzesła stertę papierów. – W czym mogę pomóc?
– Słyszałem, że jest pan lekarzem Nathana.
– Tak, od roku. Skierowała go do mnie doktor Wagner, ponieważ prowadzona przez nią kuracja nie przynosiła efektów.
– Nathan jest chory?
– Oficjalnie stwierdzono brak prawidłowego rozwoju i wzrostu.
– To znaczy? – spytał Bobby. Wyjął mały notes i długopis.
– Mówiąc w uproszczeniu, Nathan od urodzenia był poniżej przeciętnej, jeśli chodzi o wzrost, wagę i inne cechy określające poziom rozwoju. Nie rozwija się normalnie.
Bobby zmarszczył brwi, niepewny, czy dobrze zrozumiał.
– To znaczy, że jest za mały?
– Między innymi. Ma osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, jak na czterolatka to bardzo mało. I waży ledwie trzynaście kilo. Ale wymiary to nie wszystko.
– Aha.
– Od urodzenia ma wymioty, biegunki i nagłe skoki temperatury. Jest niedożywiony, przeszedł krzywicę, ma za niski poziom fosforanów we krwi, to samo z glukozą. Jak już wspominałem, rozwijał się wolniej niż rówieśnicy, pierwszy raz usiadł w wieku jedenastu miesięcy, ząbkował, kiedy miał półtora roku, a chodzić zaczął w drugim roku życia. Wszystkie te objawy są niepokojące. W zeszłym roku jego stan jeszcze się pogorszył. Miał kilka ataków ostrego zapalenia trzustki i dwa złamania kości. Jest opóźniony w rozwoju i tyle.