– Susan powiedziałaby, że na nic nie zwracam uwagi. Kiedy ostatnio skróciła włosy, zauważyłem to po dwóch dniach.
– A kim jest Susan?
– Moją dziewczyną. – Ugryzł się w język. – Byłą dziewczyną.
– Wspominałeś o niej w piątek. Zdaje się, że mówiłeś, że wszystko jest w porządku.
– Kłamałem.
– Kłamałeś?
– Tak.
– Dlaczego?
– Bo dopiero co cię poznałem. Bo czułem się niezręcznie. Bo… sama sobie odpowiedz. Każdy facet czasem kłamie – dodał z uśmiechem.
Doktor Lane jednak nie było do śmiechu.
– To co zaszło między tobą a Susan?
– Nie wiem.
– Odeszła?
– Nie. – Westchnął, zaczerpnął powietrza. – Ja odszedłem.
– Ty? Chwila, moment. W ogóle nie rozmawiałeś ze swoją dziewczyną o tym, co się stało?
– Nie.
– Dlaczego?
– Nie wiem.
– Gówno prawda. Jesteś inteligentnym człowiekiem, Bobby Dodge. Bardziej inteligentnym, niż to pokazujesz. Nie robisz niczego bez powodu. Dlatego powiedz: dlaczego nie porozmawiałeś z Susan? Olałeś ją?
– Nie wiem. – Ugryzł się w język. Ma rację, wie to doskonale. – Myślałem, że to będzie dla niej wstrząs. W świecie Susan policjanci to dobrzy ludzie, strzegą bezpieczeństwa i tak dalej. Nie rozwalają człowiekowi głowy na oczach jego dziecka.
– Myślałeś, że sobie z tym nie poradzi.
– Nie myślałem. Ja wiedziałem, że sobie z tym nie poradzi.
– Cóż za protekcjonalny ton.
– Spytałaś, to odpowiedziałem.
– Oczywiście. I chciałam ci tylko powiedzieć, że się mylisz.
Zamrugał nerwowo i usiadł prosto.
– Co z ciebie za lekarz, do licha?
– Taki, z którym rozmawiasz. Bobby, zadam ci teraz pytanie i chcę, żebyś dobrze zastanowił się nad odpowiedzią. Czy policjanci są dobrymi ludźmi w świecie Susan, czy w świecie Bobby’ego? Czy to w świecie Susan „nie rozwalają człowiekowi głowy”, czy w świecie Bobby’ego? Kiedyś powiedziałeś, że jesteś pełen gniewu. Ale czy nie jesteś również przerażony?
Wbił wzrok w dywan. Milczał.
– Już kilka razy wspomniałeś, że zastrzeliłeś Jimmy’ego Gagnona na oczach jego syna. Wyraźnie cię to dręczy. Z kim właściwie się utożsamiasz? Z silnym ojcem umierającym na oczach dziecka czy z bezbronnym dzieckiem, które widzi śmierć najbliższej osoby?
Wciąż wpatrywał się w dywan.
– Bobby? – naciskała Elizabeth.
Wreszcie podniósł wzrok.
– Nie chcę dłużej o tym rozmawiać – powiedział.
Odezwał się dopiero, gdy włożył kurtkę i zaczął zawiązywać szalik.
– Myślisz, że podejrzenia sędziego Gagnona mogły być uzasadnione?
Elizabeth siedziała na skraju biurka recepcjonistki i patrzyła na niego nachmurzona.
– Nie mam pojęcia.
– Trudno sobie wyobrazić, by matka mogła skrzywdzić dziecko tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę.
– Zespół Münchhausena nie jest jakąś szczególnie pospolitą przypadłością ale czytałam, że co roku odnotowuje się do tysiąca dwustu nowych przypadków.
– Jakie są znaki ostrzegawcze?
– Dziecko często zapadające na choroby, których objawy nie trzymają się kupy. W jednym tygodniu tryska zdrowiem, a w następnym ciężko choruje. Rodzina, w której występowały przypadki zespołu nagłej śmierci niemowląt.
– Rozmawiałem dziś z lekarzem Nathana Gagnona – powiedział Bobby. – Nie potrafi postawić jednoznacznej diagnozy.
Elizabeth milczała przez chwilę.
– Myślisz, że to było rozsądne?
Bobby spojrzał na nią spode łba.
– Poszedłem do niego. Teraz już nieważne, czy to było rozsądne, czy nie.
– Co ty robisz, Bobby?
– Zakładam szalik.
– Wiesz, o co mi chodzi.
– Gagnonowie chcą mnie oskarżyć o morderstwo. Nie słyszałaś? Wykorzystali jakąś furtkę prawną, by postawić mi zarzut zabójstwa ich syna. Prawdę mówiąc, rozsądek przestał się dla mnie liczyć.
– To musi być straszne, zostać oskarżonym o morderstwo.
– Myślisz?
Nie zareagowała na jego sarkastyczny ton.
– Bobby, to, co stało się w czwartek, było potworną tragedią. Dla ciebie. Dla Gagnonów. Dla małego Nathana. Naprawdę sądzisz, że dowiesz się czegoś, co sprawi, że lżej ci będzie żyć z myślą, że zabiłeś człowieka?
Spojrzał jej w twarz. W jego ciemnoszarych oczach było coś, czego wcześniej nie widziała, coś, co sprawiło, że na chwilę straciła dech. Chłód przeniknął ją do szpiku kości.
– Dopadnę ją – powiedział cicho. – Jeśli robi krzywdę temu chłopcu, jeśli wrobiła mnie w zabójstwo męża… Catherine Gagnon może i myśli, że umie sobie radzić z mężczyznami, ale z takim jak ja jeszcze nie miała do czynienia.
Skończył wiązać szalik.
Elizabeth westchnęła ciężko i pokręciła głową. Tak wiele chciała mu jeszcze powiedzieć, wiedziała jednak, że to nic nie da. Nie był gotów jej wysłuchać. Może Bobby jeszcze tego w pełni nie zrozumiał, ale ona doskonale wiedziała, z kim utożsamiał się w noc zabójstwa, i nie był to wymachujący bronią ojciec.
– Nie jesteś odpowiedzialny za Nathana Gagnona – powiedziała cicho, ale Bobby był już za drzwiami.
Rozdział 14
Catherine pojechała prosto do szpitala. Nathan jeszcze spał, monitor pracy serca wiernie pikał, a morfina kropla po kropli spływała do cienkich żył. Pielęgniarka dyżurna miała niewiele do powiedzenia. Nathan jest pod kroplówką, temperatura spadła, ból zelżał. Może jutro będzie mógł wrócić do domu, trzeba się jeszcze skonsultować z lekarzem.
Catherine spojrzała w głąb długiego, ciemnego korytarza. Urządzenia pikały, respiratory buczały, pacjenci rzucali się niespokojnie na zasłoniętych łóżkach. Szpital nocą. Za mało pielęgniarek, za dużo obcych. Pełno ciemnych zakamarków.
– Nathan jest ciężko chory – powiedziała znowu.
– Wiem.
– Potrzebuje troskliwszej opieki. Mogłabym wynająć prywatną pielęgniarkę? Albo cały zespół pielęgniarski? Dobrze zapłacę.
Pielęgniarka spojrzała na nią nieprzychylnie.
– Wie pani, my, służba, robimy, co możemy.
– To moje dziecko – powiedziała Catherine cicho. – Martwię się o niego.
– Skarbie, one wszystkie są czyimiś dziećmi.
Pielęgniarka nie zamierzała jej pomóc. Catherine wezwała lekarza dyżurnego, ale nie zgodził się wypisać Nathana. Chłopiec musi zostać w szpitalu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego stan.
Jaki stan? – pomyślała z rozpaczą. Ten, którego nikt nie potrafi zdiagnozować? Przyszło jej do głowy, by zadzwonić do Tony’ego Rocco. Może ubłaga go, by przyjechał i wypisał Nathana.
I co potem? Zabierze Nathana do domu, w którym jakimś cudem będzie bezpieczny?
A kuku. Tak brzmiał ten napis.
W jej samochodzie, zaparkowanym pod domem ojca, napisany jej szminką.
Wyszła szybkim krokiem ze szpitala. Ręce jej drżały.
Po powrocie do domu nie mogła usiedzieć na miejscu. Dziennikarze zniknęli. Policja też. Gdzie te sępy, kiedy akurat są potrzebne? Pewnie znów ktoś zginął. Albo jakiś senator został przyłapany in flagranti ze swoją śliczną asystentką. Nawet hańba nie zapewnia długotrwałego rozgłosu.
Sprawdziła drzwi i okna. Zapaliła światła, cały dom rozbłysł jak pas startowy. Nie weszła tylko do głównej sypialni. Policja wciąż traktowała ją jak miejsce zbrodni i niczego nie wolno było dotykać. Łatwo powiedzieć. Zasłonili wybitą szybę płachtami plastiku. Nie zabezpieczały mieszkania nawet od wiatru, jak więc miały powstrzymać intruzów?
Przesunie komodę przed drzwi balkonowe. Inna sprawa, że jeśli sobie z tym poradzi, to silny mężczyzna odsunie ją bez trudu. No dobra. Zasłoni komodą balkon, włączy reflektor przed domem, by oświetlić górny taras, potem zamknie drzwi sypialni i zabije je gwoździami. Doskonały pomysł.