Figlarz znalazł na parkingu duży krzak, uniósł łapę i puścił zaskakująco silny strumień. O tej porze wokół nie było żywej duszy. A co tam. Pan Bosu rozpiął rozporek i dołączył do niego. Człowiek i jego pies, sikający razem. Od razu poczuł się lepiej.
I dobrze, bo ma za sobą smutny wieczór.
To nie był udany dzień. Niby zrobił swoje, ale… nie czuł satysfakcji. Znalazł dziewczynę. Zobaczył ją, kiedy wyszła z mieszkania, którego adres dostał. Zrównał się z nią i wykorzystując psa, nawiązał rozmowę. Wszystko poszło gładko, tyle że…
Po pierwsze, jego nowe ciuchy nie zrobiły na niej wrażenia. Nie zauważył w jej oczach najmniejszego śladu zainteresowania. Trochę go to wkurzyło. W końcu wyglądał całkiem nieźle. Wystarczająco dobrze, by jakaś babka, którą widział pierwszy raz w życiu, zgodziła się pójść z nim na kolację. A ta dziewucha, żadna piękność, wyraźnie go ignorowała.
Poklepała Figlarza po łbie i ruszyła dalej.
Przyspieszył kroku, by ją dogonić. Zdenerwowany, zbity z tropu, musiał szybko coś wymyślić. Jak człowiek przesiedzi dwadzieścia pięć lat w więzieniu, to ma potem kłopoty z improwizacją. Pan Bosu potrafił być sprytny. Ba, nawet genialny. Tyle że na ogół miał cały dzień, by się odpowiednio przygotować.
A teraz ta głupia krowa go olała. Nie mógł robić sceny, ale nie mógł też jej puścić. Przecież jeśli znów się na niego natknie, nie uwierzy, że to zbieg okoliczności. Nie, nie miał wyjścia. Wybrał strategię i musiał być konsekwentny.
Na środku ulicy doznał olśnienia. Kogo najlepiej zna i kocha? Dzieci. Kogo niania zna najlepiej i kocha? Dzieci. Zaczął pleść coś o swoich dwóch i dwóch dziesiątych dziecka i braku dobrych opiekunek. Strzał w dziesiątkę. Od razu nastawiła uszu.
Okazało się, że Prudence Walker szuka nowego pracodawcy. Co ciekawe, rodzina, dla której teraz pracuje, wydaje jej się „trochę straszna”. Wychodzi na to, że opiekunki nie lubią domów, w których głowa rodziny straszy pistoletem żonę i dziecko, a zaraz potem dostaje kulkę.
Nie żeby to była wielka strata. Facet ją obmacywał i po pijaku bił rodzinę. Kompletny nieudacznik. Ale za to nadziany, co tłumaczyło, dlaczego miał dom w Back Bay, podczas gdy inni nieudacznicy trafiali do więzienia. Życie jest niesprawiedliwe, ple, ple, ple…
Pan Bosu miał dość słuchania o panu domu. Chciał dowiedzieć się czegoś o jego żonie. O Catherine…
Z tej to niezłe ziółko, mówiła niania. Kto to widział, żeby kobieta w jej wieku chodziła na tak wysokich obcasach. (Pani Gagnon jest piękna, przetłumaczył sobie jej słowa pan Bosu, piękniejsza od młodej niani i zdecydowanie bardziej seksowna).
I tyle tych zasad. Chłopiec nie może jeść tego, musi jeść tamto. „Biedak jest leciutki jak źdźbło trawy – terkotała niania. – Powinna cieszyć się, cokolwiek weźmie do ust”.
Pan Bosu pokiwał głową ze zrozumieniem. Miał wielką ochotę spytać, czy karmi go tylko chlebem i wodą. A jeśli tak, to czy jest to biały chleb pszenny? Powstrzymał się jednak. Takie rzeczy nie powinny go interesować.
Niania mówiła dalej. Pani domu jest zimna i arogancka. Ciągle zadziera nosa, myśli o sobie Bóg wie co. Nie pracuje, nie zajmuje się domem ani dzieckiem, przepada na całe dni. Pewnie chodzi do kochanków.
Kiwał głową z ożywieniem. Nie ciągnął jej już za język, wystarczało „ach, tak” i „och, niewypowiadane współczującym tonem. Dziewczyna rozkręciła się, najwyraźniej za długo dusiła to wszystko w sobie. Nawet nie musiał jej specjalnie zachęcać, by wracała do tematu tej okropnej kobiety, która tak strasznie traktuje swojego biednego, biednego synka.
I nagle wróciło stare, dobrze mu znane uczucie. Słońce świeciło. Figlarz brykał. Szli we dwoje sprężystym krokiem, a on czuł, jak wyostrzają mu się zmysły; wszystko widział jak w zwolnionym tempie, świat stał się surrealistyczny. Pan Bosu krążył po miejskiej dżungli. Powoli, dostojnie zbliżał się do swojej ofiary.
Trzydzieści tysięcy dolarów, myślał. O rany, kto by pomyślał, że kiedyś będą mu za to płacili.
Doszli do przystanku na rogu. Niania zatrzymała się i nagle jakby dotarło do niej, jak długo mówiła, i że on nadal jest przy niej. Poczuła się nieswojo.
Pomyślał, że teraz powinien zrobić pierwszy krok. Zaprosić ją do domu, żeby poznała jego żonę i dzieci. To tu, zaraz za rogiem. Musi pod byle pretekstem zwabić ją w ustronne miejsce.
Spojrzał jej w oczy i w tej chwili marzenia się ulotniły, wszystkie kolory wyblakły, adrenalina przestała krążyć w żyłach. Nie uwierzyła mu. Nie dała się zwieść jego pięknym ciuchom i ślicznemu pieskowi. Zmarszczyła brwi.
Stał na skraju przepaści. Zostaw ją. Odejdź. Nikt się o niczym nie dowie.
Zrozumiał jednak, że jest za późno. Pieprzyć pieniądze. Pieprzyć szefa. Pan Bosu nie jest urzędasem siedzącym za biurkiem. Jest potworem. Rozpiera go żądza krwi.
Ta dziewczyna znała Catherine. Mówiła o Catherine. Jej los był przesądzony.
Rozejrzał się. Dziewczyna otworzyła usta.
Wykręcił jej lewą rękę, przyciągnął ją do siebie, drugą ręką objął jej szyję. Cichy pisk. Tak, nie, proszę, nie. Nie zważał na to. Coś trzasnęło i bezwładnie osunęła się na niego. Wziął ją w ramiona i wtulił usta w jej szyję, jakby ją całował.
Wtedy poczuł ten zapach. Seksu. Potu, żądzy. Zapach dorosłego człowieka.
Pożądanie ulotniło się bez śladu. Trzymał w ramionach martwe, brzydkie ciało, podczas gdy Figlarz ciągnął za smycz i skamlał żałośnie.
Potem było już łatwo. Zero frajdy. Musiał niepostrzeżenie zabrać zwłoki. Uświadomił sobie, że spieprzył robotę – miał „nakłonić” dziewczynę do napisania listu pożegnalnego. Cóż, za późno. Będzie musiał napisać go sam, podrabiając charakter pisma młodej dziewczyny – tak, policja na pewno da się nabrać, już to widzi.
Nie miał wątpliwości, że zleceniodawca nie będzie zadowolony. Zwłaszcza po tym, jak trochę przegiął przy poprzedniej robocie.
Wpadł w złość. Skoro zabijanie jest takie łatwe, to niech facet sam to robi. Słowo honoru, morderstwo to nie taka prosta sprawa, jak się wydaje. Teraz widać to było aż za dobrze. Pan Bosu był zmęczony i głodny. Najchętniej strzeliłby sobie drinka.
A tymczasem stał na rogu ulicy z trupem i musiał udawać, że się z nim obściskuje tylko po to, by nie wyglądać jak kretyn. Naprawdę, to nic zabawnego!
Znów zmusił umysł do wzmożonego wysiłku. Nie miał całego nudnego dnia na rozwiązywanie problemów. Każda chwila była na wagę złota.
No dobra. Posadził martwą nianię pod ścianą na pustej klatce schodowej. Ot, dziewczyna zażywa drzemki w słońcu. Sam poszedł za róg i, zmuszony podjąć ryzyko, ukradł samochód. To koniec, pomyślał ponuro. Morderstwo ujdzie mu na sucho, ale zamkną go za kradzież.
Wrócił na główną ulicę. Zatrzymał wóz. Zaczekał, aż przejadą inne samochody, po czym dyskretnie posadził trupa na przednim siedzeniu. „Kochanie, nie wolno ci tyle pić” – powiedział głośno, z irytacją. To, że w pobliżu nie było widać nikogo, nie znaczyło, że nikt niczego nie słyszy.
Wreszcie wyruszył w drogę z psem i martwą nianią.
Super, można powiedzieć. Brawa dla wspaniałego pana Bosu. Tak, prawdziwy spec zawsze sobie poradzi.
Otóż nie. To była dopiero połowa sukcesu. Zabicie tej dziewuchy to tylko wstęp. Teraz musiał dostarczyć ciało we właściwe miejsce we właściwym momencie.
Cholerny świat, już łatwiej było organizować zabójstwa w więzieniu. Całe szczęście, że dobroczyńca X w końcu wybulił więcej kasy, bo dziesięć tysięcy to za mało za taką fuchę. Ba, nawet trzydzieści nie brzmiało już tak kusząco.
Zadzwonił z komórki do swojego informatora. Dobra wiadomość była taka, że miał niezłe wyczucie czasu. Mieszkanie było puste.