Выбрать главу

– Pani Gagnon? – zapytała recepcjonistka z uśmiechem. Pan Bosu odetchnął. Żona. Doskonale. – Tak, mamy tu młodego przystojniaka, nazywa się Nathan Gagnon… Tak, pani wnuka. Śliczny chłopczyk, naprawdę. Boy zawiezie go na górę. Aha, wie pani, że ma ze sobą pieska? Nie, nie, to żaden kłopot, ale będzie trzeba wypełnić specjalny formularz. Dobrze. Od razu wyślę go na górę. Dziękuję.

Recepcjonistka odłożyła słuchawkę. Wciąż szeroko się uśmiechała.

– Pani Gagnon bardzo się cieszy z odwiedzin wnuka. Może pan już iść, wszystkim się zajmiemy.

Pan Bosu podziękował jej wylewnie. Uścisnął nawet chłopcu dłoń.

– Tak się cieszę, że mogłem przywieźć cię do dziadków. Piesek ma na imię Figlarz. Mama prosiła, żebym dał ci go w prezencie.

– Mama? – spytał chłopiec z nadzieją.

– Zaufaj mi, niedługo ją zobaczysz.

Chłopiec uspokoił się i energicznie pokiwał głową, tuląc Figlarza do piersi. Przyszedł boy, zachwycił się chłopcem, zachwycił się psem i wszystko było cacy.

Skierowali się do windy.

– Apartament na poddaszu – powiedział boy do Nathana. – Mówię ci, jest większy niż mój dom. Spodoba ci się.

Drzwi windy otworzyły się. Pan Bosu się odwrócił. Recepcjonistka z kimś rozmawiała, boy zajął się Nathanem.

Pan Bosu rzucił się do schodów. Wbiegł na drugie piętro, łup, łup, łup, przeskakiwał po dwa stopnie. Wypadł na korytarz, na szczęście pusty, i wcisnął guzik zatrzymujący windę.

Drzwi się rozsunęły. Boy był wyraźnie zaskoczony widokiem pana Bosu.

– Dopiero co był pan na dole…

Pan Bosu złapał go za koszulę i wyciągnął na korytarz. Jeden ruch, trzask łamanego karku i chłopak zwalił się bezwładnie na podłogę. Pan Bosu zabrał mu klucz uniwersalny – kartę, którą nosił na łańcuszku na szyi – i wszedł do windy.

Nathan wpatrywał się w niego poważnymi, szeroko otwartymi oczami.

– Mama ostrzegała mnie przed takimi ludźmi jak ty – powiedział.

Pan Bosu wykrzywił usta w okrutnym uśmiechu.

– Nie dziwię się.

Po wejściu do hotelu LeRoux Bobby rozejrzał się za ochroną, a Catherine poszła do recepcji.

– My do Jamesa i Maryanne Gagnon – powiedziała.

– Spodziewają się państwa?

– Proszę im powiedzieć, że przyszliśmy w sprawie ich wnuka.

– Nathana?’- spytała recepcjonistka z uśmiechem.

Catherine natychmiast zamieniła się w słuch. Bobby również.

– Widziała go pani? – spytała Catherine ostro.

– Ależ tak. Jakieś dziesięć minut temu. Boy zawiózł go na górę.

– Czy był z nim mężczyzna? – wtrącił Bobby. – Potężnie zbudowany, mógł wyglądać, jakby brał udział w bójce?

– Tak, mówił, że się skaleczył… Nie czekali, aż usłyszą więcej.

– Ten człowiek to pedofil! – krzyknęła Catherine. – Dziś porwał mojego syna! Niech pani wezwie policję i wpuści nas na górę!

Recepcjonistka była zbita z tropu. Chciała wezwać ochronę. Chciała zadzwonić na górę. Potrzebowała pozwolenia, potrzebowała pomocy. Nie wiedziała, co robić.

Bobby nerwowo chodził w tę i we w tę przed windami.

– Dobrze, niech pani do nich zadzwoni! – błagała Catherine. – Tylko szybko. Niech pani dzwoni, proszę bardzo.

Przerażona recepcjonistka podniosła słuchawkę. Wystukała czterocyfrowy numer. Catherine zapamiętała go. Pół minuty później recepcjonistka była jeszcze bardziej zakłopotana.

– Nikt nie odbiera. Dziwne. Jeszcze kilka minut temu…

Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk. Drzwi windy się otworzyły. Wypadli z niej mężczyzna i kobieta.

– Ciało – jęczała kobieta. – Na drugim piętrze leży ciało.

– To boy – powiedział mężczyzna. – Chyba ma skręcony kark.

Zapanował chaos. Przybiegli ochroniarze, za nimi boye. Obok Bobby’ego przemknął parkingowy. Bobby złapał go za rękę i machnął mu przed oczami odznaką.

– Policja. Dawaj klucz uniwersalny. Już!

Zaskoczony chłopak oddał mu kartę. Bobby przywołał Catherine gestem głowy. Wbiegli do windy, wsunęli kartę do otworu i wjechali na poddasze.

– Ty szukaj Nathana – powiedział Bobby. – Ja zajmę się Umbriem.

– Co z Jamesem i Maryanne?

Bobby wzruszył ramionami.

– Jeśli współpracują z Umbriem, pewnie nic im nie grozi. Jeśli nie, nie musimy już się nimi przejmować.

– O Boże!

– Ruszajmy.

Pan Bosu zapukał do drzwi. Lekko, jak dziecko.

Otworzył jakiś mężczyzna. Pan Bosu od razu uderzył go pięścią w twarz. Rozległ się soczysty trzask. Mężczyzna zatoczył się do tyłu i upadł na marmurową posadzkę.

– Hej, sędzio - powiedział pan Bosu – pamięta mnie pan? Wciąż jeszcze się uśmiechał, kiedy Nathan ugryzł go w rękę.

Wychodząc z windy, Bobby zobaczył otwarte drzwi i trupa. Wyciągnął rękę do tyłu, by zatrzymać Catherine, po czym uznał, że szkoda zachodu. Skoro jest tu Umbrio, jeden trup to najmniejsze z ich zmartwień.

– Cicho – szepnął. – Nie zdradzajmy naszej obecności, dopóki nie będzie to koniecznie. Musimy go zaskoczyć.

W apartamencie panowała cisza. Upiorna cisza. Bobby’emu się to nie podobało. Spodziewał się krzyków, tupotu nóg, pisków dziecka. A tu nic. Absolutna cisza. Włosy zjeżyły mu się na karku.

Weszli do wyłożonego marmurem przedpokoju i szpilki Catherine głośno zastukały o posadzkę. Oboje znieruchomieli. Catherine szeroko otworzyła oczy.

– Zdejmij je – powiedział szeptem.

Zrobiła to.

Bobby obejrzał Harrisa. Jego nos był zgruchotany, kawałki kości wbiły się w mózg. Stało się to tak nagle, że detektyw nie zdążył nawet rozpiąć marynarki ani sięgnąć po broń. Otworzył drzwi i umarł.

Bobby pokręcił głową. Na swój sposób polubił Harrisa.

Włożył rękę pod jego marynarkę i wyjął pistolet z kabury pod pachą. Odbezpieczył go i dał Catherine. W apartamencie wciąż było cicho.

– Coś tu nie gra – szepnęła.

– I to jak.

I nagłe… melodyjka. Odległe, niesamowite dźwięki. Kołysanka niosąca się z głębi apartamentu. Pozytywka. Może zabawkowa. Trudno powiedzieć. Wysokie, delikatne tony przeszywały gęste powietrze.

Spojrzał na Catherine. Była blada jak ściana.

– Co to? – powiedziała głośno, ze strachem.

Uciszył ją gestem ręki.

– Trzymaj się, Catherine. Nathan cię potrzebuje.

Odetchnęła głęboko i skinęła głową. Bobby wskazał ścianę. Catherine nie zrozumiała, o co chodzi, i patrzyła na niego bezmyślnie. Westchnął, wziął ją za nadgarstek i pociągnął pod ścianę, tak by idąc przez apartament, mieli osłonięte plecy. Będę musiał szybciej myśleć, uświadomił sobie.

Czas grał na korzyść Umbria. Ten potwór mógł ich rozłączyć, wciągnąć w pułapkę. Apartament był za duży, by Bobby mógł go zabezpieczyć, a Catherine zbyt niedoświadczona, by mu pomóc. Od niego zależało, czy przeżyją.

Ostrożnie zaprowadził Catherine do pustego salonu. Kiedy Umbrio wdarł się do apartamentu, wszyscy pewnie gdzieś się pochowali.

Po lewej stronie był łukowaty otwór, za którym ciągnął się korytarz. Drugi taki sam znajdował się po prawej. Najwyraźniej salon łączył ze sobą skrzydła apartamentu. Bobby zawahał się. Catherine poklepała go w dłoń i wskazała w lewo.

– Muzyka – powiedziała bezgłośnie.

Skinął głową. Ciche dźwięki zdawały się dochodzić z lewej strony.

Wziął ją za lewą rękę. Ruszyli korytarzem.

I wtedy usłyszeli krzyk. Przeraźliwy, przenikliwy, kobiecy.

– Maryanne! – wydyszała Catherine.