Выбрать главу

Zdyszani, zlani potem, na parujących koniach dopadli carskiej chorągwi husarskiej. Dworycki podziękował krótko, odebrał jeńca ku oburzeniu Dydyńskiego.

Stanęli w szyku, wzięli do rąk kopie, odesławszy Antoszka z łupami na tyły.

I tyle było tego dnia z bitewnej potrzeby.

Mścisławski nie ruszył, bo zwlekał, chcąc zyskać na czasie. I przez cały dzień układał się z Dymitrem. To w tę, to w tamtą stronę pędzili konni posłańcy i pocztowi. Wioząc wieści lżejsze od ptasich piór. Dymitr przekazywał poprzez usta wojewody, by Mścisławski przeszedł na jego stronę lub chociaż odstąpił od Nowogrodu. Kniaź Fiodor z kolei gwarantował bezpieczne odejście dla Dymitra i jego świty, jeśli wyda swoich zauszników i razem z Polakami wycofa się z granic Wielkiego Księstwa Moskiewskiego.

Argumenty, którymi szermowali wysłannicy, i ich żądania były tak przeciwstawne, że w trakcie rokowań można było połamać sobie języki.

Nic z nich nie wyszło. Polacy i Moskale rozjechali się, gdy pierwsze gwiazdy zamigotały na niebie. Mścisławski otrąbił odwrót do obozu, a Dymitr nakazał wrócić do stancji.

Die 31/21 decembris

Obóz wojsk Dymitra pod Nowogrodem

Po północy

Basmanow walił z dział przez cały wieczór, do północy, jakby chciał oznajmić, że jeszcze żyje i ma się świetnie. Ale wojska Dymitra spały znużonym snem sprawiedliwego, drugi już dzień nie rozbierając się ze zbroi i pancerzy, z szablami pod ręką. Mylił się wszakże ten, kto pomyślał, że tejże nocy Polacy i Kozacy dygotali w zimnych namiotach i kwaterach wydani na pastwę moskiewskiego mrozu. Leżeli na ławach w chatynkach i szałasach, które zbudowała im naprędce obozowa czeladź. Drzemali przytuleni do glinianych pieców dających zbawcze ciepło. Noc była cicha i spokojna, księżycowa i gwiaździsta. Ostatnia 1604 roku.

Niektórzy kulili się przy ogniskach, pokrzepiając łykiem gorzałki i miodu. Był smak na więcej, ale rano czekał ich bój. Taniec ze śmiercią na polu chwały to nie karczemna zwada, trudno odprawiać go, będąc pijanym jak nieboskie stworzenie, aby nie skończyć, zanim się naprawdę zacznie. Równie dobrze jak trunki upijały nocne rozmowy.

— Moskiewska jazda potyka się po tatarsku — mówił ściszonym głosem Przybyłowski, który pamiętał boje króla Stefana. — Albo gonią, kiedy im kto ucieka, albo uciekając — strzelają z łuków. Piechotę ślą do ciągnienia dział, a co im zostanie, stawiają w posiłku. Ci idą za jazdą z berdyszami, a czasem nawet z kijami i kłonicami.

— Litwa naciera żwawo, ale nas jest więcej — zagadał Zachary Liepunow do innych bojców zasiadających w szałasie przy garncu moskiewskiej prostuchy. — Lachy nieprawe i nikczemnie wojują sztukami, które podpatrzyli u Niemców. Odprawiają czary, jak w czasie obłogi Pskowa za batiuszki hospodara Iwana, kiedy czarnoksięską sztuką podpalali parkany i ostrokoły. Ale tym razem nie zwyciężą, bo z nami jest moc Chrystusowa prawdziwej wiary, pomoc i opieka wieczna wszystkich świętych: Piotra, co przeniósł stolicę Cerkwi z Carogrodu do Moskwy, świętego Etymiusza z Nowogrodu i Efrema z Perejasławia…

— Spośród wszystkich polskich chorągwi, jakie spotkałem w Inflantach — mówił wpatrzony w ogień Hieronim Liebenstein, niemiecki knecht, co jadł chleb z niejednego pieca — najgorsza jest konnica. A najstraszniejsza z jazdy — husaria. Pod Kockenhausen szli na nas szeroką ławą, aż ziemia się trzęsła. I mówię wam, kamraci, każdy z nas, pikinierów smalandzkiego regimentu, miał pełno w portkach. A kiedy złożyli się na nas kopiami, szum był taki od proporców, jakby leciały zastępy anielskie. Rżenie koni i ryk moich towarzyszy, walących się jak snopy, słyszę nawet dziś. Mówię wam, kamraci, ani kopijnik niemiecki, ani hiszpański arkebuzer nie natrze na was z takim impetem jak husaria. Herr Gott, ani się znaleźć na ich drodze, bo łamią i obalają wszystko na swej drodze.

— Jak bronić się przed nimi? — zapytał młodziutki Hermann Locke, chłonący z otwartymi ustami słowa starego żołnierza. — Słyszałem, że Polacy odprawiają czary i mają nieśmiertelne konie.

— To nie czary, to prawda — mruknął Moltke. — Pod Białym Kamieniem cały regiment dał ognia do jednej roty. Ponad tysiąc chłopa… I żaden koń nie padł.

— Cała nadzieja stać twardo w szyku, ramię w ramię, śmiało patrzeć śmierci w oczy. I nie uciekać, bo przed Polakami nigdzie nie uciekniecie, choćbyście dostali niebiańskiego konia.

Zakasłał i splunął w ogień. Suchoty dławiły go od jesieni.

— A wiecie, kamraci, co jest najstraszniejsze w tej jeździe? Ich konie. Mają oczy jak przeczyste dziewice. Takie wielkie, tak niewinne. A same niosą na grzbiecie skrzydlatą kostuchę. Polską śmierć.

— Moskale nie zwykli przyjmować szyków w czasie bitwy — perorował Przybyłowski, wzmocniony kilkoma łykami węgrzyna. — Idą kupą jak Kozacy, Turcy albo Orda. Ale są wolniejsi, dogonimy ich na naszych koniach. Jest ich więcej, więc nie możemy rozerwać ordynku. W jedności siła. I za to się napijmy!

— Dymitr, rostryga, fałszywy carzyk, Samozwaniec — wycharczał Osyp Tatiew — prowadzi wojsko łacinników, wyznawców fałszywego Chrystusa, i jezuitów, bluźnierczy zakon zła i występku, który chce poddać prawosławną Moskwę rzymskiemu papie.

— Nieprawdą jest, żeśmy niechrzeczeni, moi mili barankowie — rzekł Jędrzej Ławicki do słuchających go Moskali. — Chrzest u nas, katolików, odbywa się przez polanie wodą głowy, u was zaś poprzez zanurzenie całego ciała. Jednak oba obrzędy są tak samo ważne, bo w konstytucjach apostolskich potwierdzają je święci Dionizy Aeropagita i Cyryl, biskup jerozolimski. Zaś chrzest przez polanie wodą potwierdza święty Klemens. I to wam jeszcze powiem, bracia, że źle by postąpił łacinnik, który by jeszcze raz ochrzcił dziecko prawosławne!

— Tak więc — zakonkludował Sawicki — więcej nas łączy, niż dzieli.

Dydyński spał jak kłoda, na ławie, w zbroi i szyszaku. Nawet nie poczuł, jak Anastazja okryła go baranicą, aby nie zmarzł jej pan dobrodziej — choć ogień huczał w glinianym piecu. Spod paleniska ponuro przyglądał się temu Nieborski. Opuścił głowę zrezygnowany. Ciężko było czekać na świt, będąc tak samotnym.