Выбрать главу

— Fortuna ostatnio do mnie się uśmiecha.

— Hazard? Szczęśliwa karta? — nie mógł się nadziwić Przybyłowski, bo Świrski słynął raczej jako człowiek wieszający się u delii i żupanów niż jako fundator i donator.

— Jesteśmy w łasce u najjaśniejszego carewicza Dymitra! Razem z całą chorągwią… — tu Świrski zamilkł, jakby nagle ugryzł się w język.

— A my ciągle w opałach — skwitował go Budziakowski. — Bo Dymitr powtarza nam, że talary owszem, są, ale w Moskwie. W skrzyni cara Borysa.

— Nie będzie talarów, to poszukamy nowego pana — mruknął Przybyłowski. — Choć może byłoby lepiej przestać popierać Dymitra, a znaleźć w naszym obozie takiego, co nie zaciskałby szkatuły jak głupia dziewka cnoty!

— Chcesz zdradzić Dymitra? Przejść na stronę Godunowa?

— Co to, to nie. Ale nie myślelibyście, czy taki Rubec-Massalski nie byłby lepszy od Dymitra?

— Nie bardzo — rzekł Świrski — bo Dymitr ma złoto i dukaty.

— Chyba narysowane! Na papierze!

— Powiem waszmościom w sekrecie, jeno mnie nie wydajcie, że on zapłacił. Tak jak słońce na niebie, a dwa a dwa cztery. Zapłacił nam wszystkie zaległe zasługi!

— Co takiego?

— Tylko nie wydajcie sekretu, waszmościowie!

— Pewnie! Umiemy trzymać język za zębami.

— Dał nam po cichu, abyśmy pozostali przy nim. Buczyński pieniądze nosił. Prosił, abyśmy rozpowiadali, że zostajemy przy boku carzyka. Aby dać przykład innym.

— O, do diabła! — zakrzyknął Przybyłowski. — Wspaniałe nowiny waść głosisz. Zatem w naszym obozie są równi i równiejsi!

— Jeno nie wygadajcie, że wam powiedziałem!

— Będziemy milczeć. Jak trusie!

Die 3 ianuarii/24 decembris

Obóz wojsk carewicza Dymitra

Godzina czwarta w południe

— Powiem waszmości w sekrecie — rzekł Budziakowski do Głębockiego — że Dymitr zapłacił już chorągwi Fredry. Skąd o tym wiem? Od Świrskiego. A mówię ci o tym pod sekretem…

Die 3 ianuarii/24 decembris

Stancje husarii Dymitra, ta sama godzina

— Powiem wam, ale w tajemnicy — rzekł Przybyłowski.

— Nie puścimy pary z gęby!

— Carewicz ma złoto, ale je schował dla swojego dworu. Skąd wiem? Bo chorągiew pana Fredry dostała pełne zasługi, za cały okres służby!

— Hańba!

— Zdrada!

— Pamiętajcie, nikomu o tym nie mówcie!

Die 3 ianuarii/24 decembris

Obóz Dymitra, pierwsza gwiazda na niebie

A potem poszło już szybko. Po chorągwiach lotem ptaka rozeszła się wieść, przekazywana — a jakże — w sekrecie, ale nie pod przysięgą. Od wieści wstał huk, z huku poruszenie, a z poruszenia bunt i trzaskanie szablami. Panowie husarze, petyhorcy i Kozacy poczęli iść konno i pieszo na majdan, gromadzić się pod drewnianymi szałasami oraz namiotami wojewody Mniszcha i Dymitra.

Od wąsatych, poznaczonych bliznami gąb, od wilczych i rysich czap, od uniesionych w górę pięści tchnęło taką siłą i zuchwałością, że hajducy Samborscy i nieliczni dworianie, którzy stali na straży, poczuli się nagle tak jak biedne susły na drodze stada rozzłoszczonych żubrów. Wnet zwołano koło i wybrano deputatów.

— Carewicza! Carewicza! — darli się towarzysze lub w ich imieniu czeladź i pocztowi, trzaskając szablami albo po prostu podnosząc je na rapciach w niedwuznacznym geście znaczącym kęsim-kęsim.

— Wojewoda! — krzyczeli inni. — Dawać go tu! Szubę przetrzepać!

Strażujący przed namiotami hajducy zdjęli samopały z ramion, stojący u wejścia do namiotów Niemcy skrzyżowali halabardy, co było bardziej pustym gestem, bo gdyby cały ten tłum panów braci rzucił się do kwatery Samozwańca, okute drągi i rapiery pomogłyby równie wielce co umarłemu kadzidło.

— Pułkownicy! Gdzie są nasi pułkownicy?! — wrzeszczał pan Odrzywolski z carskiej roty. — Dawać ich! Sprowadźcie!

— Pułkownicy na uczcie u wojewody!

— A cóż tam robią?!

— Pewnie się po buławach całują! — zawrzasnął Przybyłowski. — Stawiam gardło i klejnoty rodowe, że właśnie wypłacają im zasługi. A czyje zasługi? Nasze własne!

— Do wojewody! Do Mniszcha! — darli się inni.

Strażnicy przed namiotami Dymitra wymierzyli w tłum. Długie drzewca i łypiące czarnymi oczkami lufy arkebuzów piechoty węgierskiej sprawiły, że szlachcice naparli na kwatery Mniszcha, gdzie straże były mniej liczne.

— Wojewoda! Do wojewody!

— Powoli, mości panowie! — zakrzyknął dziesiętnik hajduków, który z bladą twarzą wynurzył się z czeluści namiotu. — Pan Mniszech przyjmie deputację! Obierzcie posłów… Czeka…

Nie poczekali. Ogromna czereda szlachty naparła na straże tak mocno, że nieszczęsnym obrońcom pana wojewody pozostawała tylko rejterada. Tłuszcza wprost wniosła ich do kleci, tak jak powodziowa fala porywa łodzie i drzewa. Ci towarzysze, którzy mogli, wparowali do izby, pozostali tłoczyli się przy drzwiach, klnąc, rozpychając się i walcząc łokciami, aby dojrzeć, cóż ciekawego zrobią ich kompani z jaśnie oświeconym Mniszchem.

Zanosiło się na bigosowanie, choć już minęła wigilia Narodzenia Pańskiego.

Pan wojewoda sandomierski przeczuwał chyba, co się święci, bo czekał za stołem, w ferezji i czapce, przy szabli. Silił się na spokój, ale kiedy unosił rękę, by prosić o ciszę, drżał niczym liść osiki.

— Waszmościowie… Waszmościowie! — krzyczał. — Powoli, po kolei! Nie rąbcie mnie, biednego starca! Cóż wam uczyniłem?

Podniósł się krzyk i lamenty; wreszcie deputaci Odrzywolski i Bełza spod chorągwi Żulickiego uspokoili towarzyszy krzykami.

— Jaśnie oświecony mości wojewodo, przyjacielu i bracie nasz! — Chudy jak pogrzebacz i wysoki jak świeca Bełza pochylił się nad Mniszchem. — Zwyciężyliśmy wojsko Godunowa w polu. Od miesiąca oblegamy Nowogród. Zostaliśmy bez koni, bez czeladzi, bez zapasów i moderunku. Jeśli mamy bić się dalej, tedy prosimy uniżenie, aby wasza mość kazał wypłacić nam zasługi za cały kwartał.

— Dawajcie pieniądze! — Przybyłowski ujął rzecz z wrodzonym brakiem dyplomacji. — Albo weźmiemy je sami.