Выбрать главу

Dwaj leśni słudzy ojca Witalija kopnęli się do szałasu, aby po chwili wrócić z jakimś człowiekiem. Postawnym jak głaz.

Ale nie katem. Wyglądał raczej jak kłąb łachmanów albo uosobienie Biedy i Opresji w jednym. Bosy, skuty łańcuchami, dygocący, ledwie miał siłę iść. Po brodzie Jacek poznał w nim Moskala, ale na reszcie ciała Dwór wypisał krwawymi ranami gniew, złość, a może raczej okrutną sprawiedliwość. Jeniec był ledwie żywy — pastwiono się nad nim na wszelakie możliwe sposoby, począwszy od przypalania, a skończywszy na chłoście i miażdżeniu kciuków. Jedno oko niknęło pod krwawą bulwą. Drugie ledwie widziało, było zalane krwią. Mówić już nie mógł, usta po prostu zaszyto mu dratwą.

Kiedy go puścili, zwalił się w śnieg.

— Sprytnie się ukryliście, bracie Grigoriju — rzekł ojciec Witalij. — Byliście zdrajcą. Zbiegliście na Litwę, myśląc, że tam nie dosięgnie was ręka Dworu. Głupiście, Grigoriju, synu marnotrawny, myśląc, że wypuścimy potercza twoim tropem. Tak bowiem jak Cerkiew ustanowiona przez Pana i utwierdzona przez apostołów jest jedna dla wszystkich ludzi, tak Dwór jest jedyną opoką i ostoją. A kto złamie prawa, to jakby złamał serce Zbawicielowi. Kto się postawi poza nim, ten jakby wstąpił do piekła…

Zapadła cisza. Więzień dygotał; usta miał zaszyte, więc spoza warg dobył się tylko jęk, zdławione wycie.

— Głupi! — ciął słowem jak kańczugiem pop Witalij. — Myślałeś, że będziesz żył na Litwie bez grzechu? Nie takie to proste. Sam przekonałeś się, że tylko tu, na świętej Rusi, kwitnie źródło prawdziwej wiary. Wróciłeś więc, żebrząc u nas o łaskę, która nie została ci udzielona. Wszak naucza Pan: Co żeście uczynili braciom swym najmniejszym, mnie żeście uczynili. Akto podnosi rękę na prawosławny krzyż, kto wiarę odmienia, jest tylko drzewem na opał.

Umilkł. Wiatr zaszumiał wśród drzew, strząsnął z nich śnieg, zasnuł powietrze wilgotną mgłą strąconych płatków. Cisza przedłużała się. A Dydyński poczuł, że wszyscy spoglądają na niego.

Nie wiedział, co rzec. Był bezradny, zziębnięty. Tyle mil drogi, tak straszna tajemnica, oczekiwanie śmierci albo wyjawienie sekretów Dworu. A tutaj czekał go śnieżny szałas i ledwie powłóczący nogami trup zdrajcy.

— Co teraz, bracie? — zapytał pop.

— Czyńcie, co macie czynić.

— A wy?

— Ja umywam ręce. Albowiem jestem tylko świadkiem woli Starca.

Witalij skinął na kudłatych. Moskale poderwali z ziemi jeńca. Powlekli go — osłabłego, z opadającą głową — w stronę ziemianki. Dydyński podążył za nimi. Widział, jak wydobyli drewniane nosze, rzucili je w śnieg, a potem przemocą ułożyli na nich więźnia. Związali go liną jak barana.

— Nie przebaczaj mi, Chryste — zaintonował pop. — Nie, nie przebaczaj mi, lecz do piekła ześlij. Ogniem przypalać będą, a ja będę Cię wysławiać, a ja będę Cię kochać. Daj mi cierpienie. Ześlij cierpienie.

Szczerbaty Moskal zapalił pochodnię. Podszedł do ziemianki, w której piętrzyły się stosy drew. Dwaj pozostali unieśli nosze z zakrwawionym więźniem.

Jacek wiedział, jak to się odbędzie — spalą go, poddając próbie tak jak złoto w piecu, a żelazo w ogniu. Spopielą w ziemiance, tak aby nie pozostało nic więcej niż garsteczka popiołu.

Co robić? Ochronić go?! To jawna demaskacja. Dydyński domyślał się już, że dzięki Chrestowi służebnicy Dworu wzięli go za wysłannika Starca, który miał być obecny przy egzekucji.

Ratować? Zatrzymać kaźń?

Strach dławił go za gardło. Był sam z tymi strasznymi Moskalami. Sam jeden na polanie w środku boru. Co teraz? Co mówić? Co robić? Co…

— Wstrzymajcie się!

To był jego ochrypły głos. Witalij podniósł głowę, zmierzył Dydyńskiego bacznym spojrzeniem. Któryś z Moskali splunął.

Domyślili się! Jak długo mógł być wilkiem w owczej skórze?!

— Zanim to wszystko nastąpi, chcę mu coś rzec! Na osobności! Precz!

Moskale zamarli.

— Precz, bladin syny! — zagrzmiał. Zawahali się, pop machnął ręką w powietrzu, ale ukłonił się nisko.

— Wedle woli, batiuszka.

— Wszyscy won!

Złożyli nosze na śniegu, cofali się — tyłem, bacząc na każdy ruch Jacka. Odpędzał ich rękoma, groził pięścią, dopóki nie roztopili się w lesie.

Był sam. Jedno wielkie westchnienie ulgi. Pochylił się bezradnie nad strzępem człowieka, którego ciągle jeszcze trzymała się dusza.

Cóż miał uczynić? Co powiedzieć? Dać nadzieję, czy raczej przyrzec sprawiedliwą zemstę?

— Az jesm' s wami i niktoże na wy — rzekł tamtemu do ucha, a raczej jego strzępów. Miał nadzieję, że zamęczony prawie na śmierć człowiek nie stracił zmysłów. — Rusz głową, jeśli mnie słyszysz, bracie Grigoriju.

Powoli, bardzo powoli zakrwawiony łeb zadygotał, poruszył się, kiwnął wolno w górę i w dół.

— Służę Dworowi tak samo jak ty. Wstrzymałem egzekucję, bo chcę dać ci szansę.

Więzień dygotał i jęczał. A stolnikowic modlił się, aby tamten zrozumiał wszystkie jego słowa.

— Jestem przekonany, że Stariec daruje ci winę, jeśli ja osobiście wstawię się za tobą. Nie jestem godzien, aby widzieć jego oblicze, ale dziś mogę odwlec sąd za grzechy.

Skazany zadygotał i zajęczał.

— Jednak potrzebuję, abyś wskazał mi drogę do niego. Jak i gdzie mam go znaleźć? Kim on jest? Powiedz mi, a ja będę bił czołem w twym imieniu tak mocno, że zatrzęsą się w posadach wieże Kremla. Wyjednam ci łaskę. Będziesz żył tu, między nami, na świętej Rusi. Rozumiesz?

Ranny dygotał na całym ciele, ale Dydyński dostrzegł, że spazmatycznie kiwa głową.

— Jak dotrzeć do Starca?

Ledwie to powiedział, już pojął bezsens tego pytania. Jak tamten mógł mu coś powiedzieć, skoro usta miał zasznurowane?

Dydyński poluzował linę opinającą Moskala, uwolnił jego rękę z więzów.