Выбрать главу

— Chcesz być ze mną czy nie? Wybieraj!

Świrski milczał. Wpatrywał się w krzyż, jakby prosząc o zmiłowanie.

— To ja już wolę poniechać bab, łupów. Za darmo będę służyć — stęknął. — Miłosierdzia nie macie, mości panie Jacku. Co to za szlachcic, co nie pije? Polonus nobilis pić musi! Na to nam dał pan Bóg gardło przepaściste, aby podlewać fantazję węgrzynem.

— Decyduj, bo szkoda czasu. Wóz albo przewóz.

Świrski opuścił podniesioną rękę, wstał, unikając wzroku Jacka. Podszedł do stołu, nalał sobie pełen kielich wina.

Dydyński przygryzł wargi. Szkoda, taka szkoda… Tyle lat razem, tyle bitew i wojen. Nawet ruina i mróz nie przekonały starego moczygęby.

Herakliusz wychylił kielich jednym haustem, trunek aż zabulgotał mu w gardle. Odstawił naczynie z hukiem i uśmiechnął się.

— Ostatni raz.

Uklęknął i podniósł rękę.

Dydyński odetchnął.

— Od teraz nigdy! Nigdy gorzałki, wina, miodu! Przysięga przy świadkach! Panie Nieborski, Mykoła, Borek, Anastazja!

Kiedy przyszli, podał Świrskiemu krzyż i kazał powtarzać słowa.

Jędrzej Herakliusz przysiągł. I ucałował krzyż.

Die 22/12 ianuarii

Stancja Dydyńskiego w obozie pod Siewskiem

Godzina dziesiąta rano

— Mów, co się dzieje w obozie — zapytał Dydyński, kiedy zasiedli do stołu. — Gdzie Moskale? Co robi Dymitr?

— Czeka — mruknął Świrski, zionąc świeżo wypitym winem.

— Na co?

— Na śmierć.

— Jak to?

— Śmierć idzie. Od lodowych pustyń, od Staroduba i Nowogrodu. Wasyl Szujski prowadzi siedemdziesiąt tysięcy wojska. Bojarów, dworian, strzelców, Kozaków dońskich, chłopów pososznych, Tatarów astrachańskich. Samych Niemców ma być ze dwadzieścia tysięcy. Moskale ich lubią, bo po Nowogrodzie podupadły w nich serca. Mówią: niemiecki Bóg silniejszy jest od ruskiego. Zobaczymy, czy zadławi lackiego orła.

— A my? Ile wojska jest w obozie?

— Zostało półtora tysiąca jazdy — Świrski zgiął jeden palec i podkulił drugi, jakby rachował chorągwie — licząc z wolentarzami. Do tego dojdzie z pięć tysięcy Zaporożców i jakieś cztery Dońców. Razem z Moskalami będzie nas ledwie z piętnaście tysięcy.

— Co planują pułkownicy?

— Szujski idzie na Dobrynicze. Nie śpieszy się. Nasi też nie wyrywają do przodu. Chcą zobaczyć, co zamierza. Czeka nas bój — co gorsza, bez rot i wojska spod Nowogrodu. Bez posiłków i z garścią prochu. Na moskiewskiej ziemi.

Dydyński milczał. Wicher wył za ścianami szałasu, wciskał się w szczeliny między balami, porywał sadze z paleniska. Gdzieś tam daleko, za skutymi lodem stepami, leżała Moskwa. A w niej, w granitowym pałacu o ścianach z ludzkiego cierpienia, panował car Godunow.

Die 30/20 ianuarii

Kwatery Dymitra pod Siewskiem

Godzina siódma rano

— Gdzie mości pan wojewoda?! — Dymitr uderzył buławą w stół, aż echo odezwało się w izbie. — Dlaczego nie ma go między nami?!

— Jaśnie oświecony pan wojewoda sandomierski słabuje — rzekł Buczyński. — Kazał przekazać Waszej Carskiej Mości, że z powodu choroby składa buławę.

— Zachorował?! Właśnie teraz? — Dymitr bił pozłacanym żelazem o stół tak mocno, że z każdym ciosem zostawiał małe wgłębienie na gładkiej powierzchni. — A może jegomość jest tchórzem podszyty? Wołać go zaraz, bliaduna! Na powrozie przywieść!

— Powoli, carewiczu! — rzekł Dworycki. — Miarkuj się, bo to twój dobrodziej! Gdzie byłbyś, gdyby nie Mniszchowie i nasze szable?! Na palu u Godunowa!

Car skoczył na nogi, ale kiedy zerknął na ponure postacie Polaków, umilkł, bo chyba uświadomił sobie, że jeśli zrazi ich teraz, w godzinie zwątpienia, to przyjdzie mu walczyć z Godunowem samymi dobrymi chęciami. Ścisnął w ręku buławę, umilkł. Gniew zniknął z jego oblicza, kiedy zapytał:

— Cóż zatem radzicie, mości panowie, moi zacni słudzy i przyjaciele?

— Szujski, Mścisławski i Basmanow stoją w Dobryniczach. Dwie mile od nas. Kozacy i Dońcy mówią, że ma sto albo dwieście tysięcy wojska, jednak nieprzyjaciel — zwłaszcza tak niekarny jak Moskwa — zawsze wydaje się kilkakroć liczniejszy niż w rzeczywistości. Nie sądzę, aby było ich więcej jak trzydzieści tysięcy.

— Dlaczego tak waść myślisz?

— Gdyby wojsko Szujskiego liczyło sto tysięcy, nie zmieściłoby się w takiej zabitej dechami wioszczynie jak Dobrynicze, choćby nawet Szujski poupychał Moskali w chałupach jak śledzie w beczce.

— Co radzicie, mości panowie bracia? — zapytał Borsza. — Słucham godniejszych.

Nikt się nie odezwał, ale wzrok obecnych spoczął na Dworyckim. Jednak Adam trwał zamyślony za stołem, gdzie posadzili go słudzy.

— Hetmańska buława wakuje — rzekł Dymitr. — I tylko ode mnie zależy, kto ją otrzyma.

— Powinniśmy wycofać się i stanąć taborem w dobrym miejscu, gdzie jest woda — odezwał się w końcu Dworycki. — Zamknąć wozy w koło, podnieść hołoble. Obsadzić kozackimi strzelcami kolasy. Usypać ostrogi i blokhauzy. Musimy stoczyć bitwę obronną w polu, wykrwawić dworian, Niemców i strzelców Szujskiego w atakach na umocnienia. A kiedy stracą bojowego ducha, rzucić na nich husarię, petyhorców i zaporoskich semenów. Wasza Carska Mość, obawiam się, że nie mamy dość sił, aby stanąć do walki w otwartym polu. Gdyby były z nami chorągwie spod Nowogrodu…

— Nie ma, bo nie byliście w stanie utrzymać waszych braci po naszej stronie!

— Skoro Wasza Carska Mość nie chciał im zapłacić…

— Dość tego! — rzucił Borsza. — Popieram mości Dworyckiego. Wycofajmy się, choćby pod Czernihów. Tam będziemy się bronić i zaczekamy na posiłki z Polski.

— A będą w ogóle jakieś posiłki? — zapytał Buczyński. — Nie mamy żadnych wieści, nie wiemy nawet, co o nas myśli sejm, senat, król — ba! — czy w Polsce czeka na nas wieniec laurowy, czy może kat i szubienica?

— Cofanie się — mruknął Dymitr — oznacza klęskę. Tysiące chołopów, dworian i bojarów, którzy przyszli pod nasze szeregi, cała Siewierszczyzna, Rylsk, Siewsk i inne włości zostaną wydane na łup carskiego kata Szujskiego.