— Czasami trzeba jako dobro cenić mniejsze zło — wypalił Buczyński. — A mniejszym złem jest odwrót niż stawianie losu na jedną kartę w bitwie, której wygrać nie możemy.
— To nie będzie odwrót, prędzej ucieczka! Zresztą dokąd mamy się wycofać?
— Do Putywla!
— Do Czernihowa! — rzekł Buczyński.
— Za blisko granic Rzeczypospolitej. Nasi stronnicy poczytają to za klęskę.
— I właśnie o to chodzi, aby było blisko Korony. W razie, nie daj Bóg, porażki możemy cofnąć się za polską granicę i wciągnąć tam wojska Szujskiego.
— O czym ty myślisz, na Boga?
— O tym, że taka akcja wywoła złość króla Zygmunta. Wybuchnie wojna Rzeczypospolitej z Moskwą, która w naszym położeniu okaże się nad wyraz pomocna. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.
— Nie! — rzucił gniewnie Dymitr. — Nie będę uciekał. Ojciec Niebieski wspiera nas w wysiłkach. Nie porzucę Siewierszczyzny. Cóż wy radzicie, kniaziu?
— Iść na wojska Borysa — odezwał się milczący dotąd Massalski. — Nie porzucaj, gosudarze, swoich rabów, nie wydawaj nas na śmierć Borysowi. Zamiast czekać, zbierzmy wojska i uderzmy z zaskoczenia, póki wojska fałszywego cara obozują w Dobryniczach.
— To szaleństwo!
— Zależy, kto pójdzie w pierwszym szeregu?! My czy Lachy?
— Mów lepiej, kniaziu, kto zostanie na polu bitwy po porażce? Wy równie lekko rwiecie do przodu, co i uciekacie — aby potem bić czołem przed kolejnym carem!
— Uciszcie się! — Dymitr uderzył buławą w stół. — A wy, panie Koreła? Mości Ewangeliku? Petruszenko? Doroszenko?
Kozacy łypali gniewnie zza stołu na Lachów i Moskali, gnietli w rękach wilcze kapuzy, szarpali wąsy i osełedce.
— Batiuszko nasz umiłowany, carewiczu — wykrztusił niski Koreła. — Dawaj na Szujskiego! Wyjdziemy z obozu przed świtem, podejdziemy cichcem, jak śnieg na łeb im spadniemy.
— Mam szpiegów w Dobryniczach — ozwał się Ewangelik. — Mogą podpalić wioskę przed atakiem. Kiedy w obozie wybuchnie panika, zaatakujemy…
— A najpierw obejdziemy ich od południa, lasami nad Wulem, od Rylska. Staniemy tak, aby przyprzeć Mścisławskiego do rzeki Siew — na lewym rogu Lachy i husaria, na prawym my, Zaporożcy, w walnym hufie piechota i działa. Potopimy Moskali w bagnach, weźmiemy obóz i łupy.
— A da nam Boh sławu i szczastie, to rozgromimy Szujskiego i pójdziemy dalej. Na Moskwę!
— Na Moskwę — powtórzył Dymitr. Widzieli, że miał łzy w oczach. — Mości panowie — rzekł uroczystym głosem — pofortuniło się pod Nowogrodem, więc myślę, że i tym razem Hospody nie opuści nas w potrzebie. Trąbić przez munsztuk — niechaj wojsko przygotowuje się do wymarszu komunikiem. Ruszamy skoro świt z armatami i pieszym ludem!
— To szaleństwo — zaoponował Borsza.
— Szaleństwem była już sama ta wyprawa. Nie mów, waszmość, że dopiero teraz obleciał cię strach.
Borsza zamilkł i zmarszczył brwi.
— Raz jeszcze apeluję do rozsądku Waszej Carskiej Mości — ozwał się Dworycki. — Nie mamy sił na drugą bitwę w polu.
— Czy jeśli dam ci hetmańską buławę, poprowadzisz moje wojska pod Dobrynicze? — zapytał Dymitr.
— To nie ma…
— Zapytuję raz jeszcze! Czy mając buławę i komendę, zmierzysz się z Szujskim?
— Nie mamy szans, by nawiązać równą walkę…
— A jeśli do buławy dodam godność wielkiego księcia suzdalskiego, poprowadzisz armię do boju?!
— To już Wasza Carska Mość obiecał panu Sulimie!
— Co dał carewicz, Boh i hosudar może odmienić. Godzisz się, mości Dworycki?
— Umywam ręce!
— Głosujmy! — zakrzyknął Ewangelik. — Jak w kole.
— Veto! — zakrzyknął ktoś między Polakami.
— Tu nie sejmik — rzekł Dymitr. — Komu się nie podoba wola większości, droga wolna. Wotujcie po kolei, mości panowie bracia.
Polacy byli przeciwko. Moskale za, a nawet przeciw. Ale Dońców i Zaporożców było najwięcej. Co oznaczało, że wyprawa pod Dobrynicze została rozpoczęta.
Die 30/20 ianuarii
Kwatery wojewody Mniszcha pod Siewskiem
Nieco przed północą
Dymitr wpadł do namiotu wojewody jak burza, odpychając hajduków, waląc pięścią w gębę starszego sługę, wymachując buławą jak jego ojciec Iwan Groźny, kiedy w przypływie furii grzmocił posochem po łbach popleczników i doradców.
— Dokąd się waść wybierasz, ojczulku wojewodo?! — zawołał, widząc kufry i skrzynie, do których słudzy i pokojowi pakowali suknie i broń. — A może chcesz wlec to wszystko pod Dobrynicze? Nie słyszałeś, że idziemy komunikiem, a obóz zostaje pod Siewskiem?!
W obozie zabrzmiała trąbka. Z zewnątrz doszły krzyki i komendy, rżenie koni, brzęk żelaza i tętent kopyt zwiastujący początek przygotowań do wymarszu.
— Kiedy ja idę przelewać krew dla twojej ukochanej córeczki, ty mnie zostawiasz! Uciekasz! — grzmiał Dymitr.
— Wyjeżdżam do Polski — rzekł niewzruszony wojewoda. — Hej, Kacper, zważaj na żupan! To angielski falendysz! Warty dwadzieścia groszy za postaw!
— Zmykasz jak tchórz! Twoją chwałę godziłoby się gównem pisać!
— Zapominasz się! — wysyczał wojewoda. — Zapominasz, mości zięciu, kto ci pomagał przez całe lata. Kto nadstawiał karku i zamiatał posadzki na dworze w Krakowie! Kto wybłagał ci przychylność króla, Senatu, nuncjusza Rangoniego! Kto obiecał rękę wojewodzianki moskiewskiemu hołyszowi! Zbiegowi ściganemu jak pies!
— Za pół carskiej kaźni i trzydzieści zamków siewierskich!
— Wyjeżdżam po… pomoc i pieniądze — rzekł pojednawczo Mniszech. — Niewiele tu sprawię, a jeszcze mniej pomogę! Z Korony przyślę posiłki i wsparcie. A ty, mój synu, nie ustawaj w wysiłkach.
— Zabierasz moją chorągiew!
— Jako eskortę. Do granicy!
— Na dzień przed bitwą?! To zdrada!
— Zwij to, jak chcesz, muszę dotrzeć do Korony w jednym kawałku!
— Ja nie pozwolę! Stój! — Dymitr chwycił wojewodę za rękaw delii. — Zatrzymuję cię mocą mego carskiego imienia.
— Tak? To zobaczymy! Wołaj Dworyckiego i husarzy, choćby Rudominę, Dydyńskiego. Zobaczysz, kogo posłuchają — mnie, senatora Rzeczypospolitej, czy ciebie, moskiewskiego carzyka?! Czyje to wojsko? Kto dał rotmistrzom listy przypowiednie? Za czyje pieniądze je zwerbowałeś?! Mam wezwać straż placową? Mości Rudomina! Bywaj tu!
Dymitr zbladł. Usłyszał szczęk broni, łoskot kroków husarzy, którzy strażowali koło kwater Mniszcha.