Выбрать главу

Zwątpienie jednak zakiełkowało i zaledwie ślad wiary podsycał w nim nadzieję. W miarę, jak zbliżał się do Sali Przydziałów, zwolnił kroku, choć jednocześnie nie życzył sobie, żeby ktokolwiek pomyślał, iż słowa Artura zaniepokoiły go.

Tak więc duma popchnęła go do przodu i jako pierwszy z całej czwórki wepchnął swój identyfikator w niewielki otwór, po czym z trudem opanował chęć wyrwania go maszynie. Cofnął się, ustępując miejsca Sandsowi.

Centrum to nic innego jak sześcian z litego metalu — tak przynajmniej wydawało się oczekującym. Dan pomyślał, że przetrwanie tych chwil niepewności byłoby łatwiejsze, gdyby mogli zobaczyć wnętrze maszyny, gdyby mogli patrzeć, jak analizuje te linie i wyżłobienia na metalu, jak dopasowuje do każdego z nich statek stojący teraz w porcie, jak decyduje o ich losie.

Długie podróże w przestrzeni nie są łatwe dla małych załóg statków kosmicznych. W przeszłości zdarzały się często problemy z personelem. Studiowali kilka takich tragicznych wypadków w czasie kursu z historii handlu w Syndykacie. Potem pojawiło się Centrum i dzięki jego neutralnej selekcji odpowiedni ludzie przydzielani byli do odpowiednich frachtowców. Musieli pasować do rodzaju pracy i charakteru całej załogi, toteż funkcjonowali doskonale i obywało się odtąd bez większych tarć. Nikt im nigdy nie powiedział w Syndykacie, na jakiej zasadzie pracuje Centrum i w jaki sposób odczytuje dane z identyfikatora. Najistotniejszy był jednak fakt, że od decyzji maszyny nie było odwołania.

Tego właśnie nauczono ich w czasie szkolenia i Dan traktował ten fakt jako coś niepodważalnego. Dlaczego więc teraz miałby stracić wiarę w to wszystko?

Rozmyślania przerwał dźwięk gongu. Jedna płytka metalu wysunęła się z maszyny z nową linią na powierzchni. Artur rzucił się na nią i ogłosił radośnie swój triumf:

— Gwiezdny Posłaniec Inter-Solaru! Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz, stary!

Sands poklepał protekcjonalnie błyszczący blat Centrum.

— Nie mówiłem, że dla mnie znajdzie coś super?

Ricki potakiwał gorliwie, a Hanlaf posunął się nawet do tego, że klepnął Artura po plecach. Sands był magikiem, któremu zawsze dopisywało szczęście.

Następnie dwa uderzenia odezwały się niemalże jednocześnie i dwa identyfikatory brzęknęły na płycie. Ricki i Hanlaf zagarnęli je łapczywie. Na twarzy Rickiego pojawiło się rozczarowanie.

— Korporacja Mars — Ziemia, Hazardzista — przeczytał głośno. Dan zauważył, że ręka, którą wsuwał kartę do pasa, drżała. Nie dla Rickiego więc odległe gwiazdy i wielkie przygody. Czeka na niego mizerna posadka w przeładowanej Służbie Planetarnej, gdzie szansę na sławę i pieniądze były znikome.

— Statek Konsorcjum, Wojownik Deneb — Han-laf nie posiadał się z radości i zupełnie nie zwracał uwagi na przygnębienie Ricka.

— Daj łapę, przeciwniku! — Artur wyciągnął rękę szczerząc zęby. On również zignorował Rickiego, jakby jego niedawny bliski kumpel przestał nagle istnieć.

— Z wielką przyjemnością! — Dzięki szczęśliwej decyzji zagadkowej maszyny, Hanlaf stracił zupełnie swoją potulność. Był innym człowiekiem.

Konsorcjum znacznie urosło w siłę w ostatnich latach i stanowiło zagrożenie nawet dla Inter-Solaru. Udało im się przechwycić kontrakt z Federacją na usługi pocztowe i ciągle robili postępy. Mieli w tej chwili przynajmniej jedną koncesję na każdą z wewnątrzsystemowych tras, a niedawno głośno było o umowie, którą sprzątnęli sprzed nosa Inter-Solarowi. Artur i Hanlaf mogą się już nigdy nie spotkać na przyjacielskiej stopie, lecz teraz cieszyli się wspólnie szczęściem, które wyznaczyło im posady w liczących się Kompaniach.

Dan nadal czekał na odpowiedź Centrum. Czy możliwe, żeby jego identyfikator utknął gdzieś w środku maszyny? Czy powinien znaleźć kogoś, kto za to wszystko odpowiada i zapytać, co się stało? Pierwszy włożył swoją kartę, a teraz zaczynał się niepokoić. Artur również zauważył opóźnienie.

— Cóż to? Nie ma statku dla Wikinga? Może oni, bracie, nie mają takiego, który pasowałby do twoich niezwykłych umiejętności?

Czy to jest możliwe? — zastanawiał się Dan. Być może żaden statek w porcie nie potrzebuje tego rodzaju usług, które mógł zaoferować? Czy to znaczy, że musiałby zostać tutaj do czasu, aż taki statek się zjawi?

Artur czytał chyba w jego myślach. Uśmiechał się już nie triumfalnie, ale szyderczo.

— A co, nie mówiłem? — zaczął. — Wiking nie zna odpowiednich ludzi. To jak, przynosisz swoją torbę i czekasz, aż Centrum rozleci się i w końcu da ci odpowiedź?

Hanlaf zaczai się niecierpliwić. Ostatnie wydarzenie obudziło w nim całą pewność siebie i poczuł, że ma prawo do własnego zdania.

— Umieram z głodu — oznajmił. — Przełknijmy coś, a potem pójdziemy obejrzeć nasze statki. Artur pokręcił głową.

— Poczekaj jeszcze chwilę. Chcę zobaczyć, czy Wiking dostanie swój wymarzony barkas — o ile taki w ogóle jest w porcie…

Dan mógł teraz uczynić jedynie to, co zawsze robił w takiej sytuacji: udawać, że cała sprawa nie ma znaczenia, i że Artur ze swoją świtą nie mają nic szczególnego na myśli. Zastanawiał się jednak, czy maszyna pracowała, czy też jego karta zagubiła się gdzieś w jej tajemniczym wnętrzu… Gdyby nie Artur przyglądający mu się z irytującym zadowoleniem, poszedłby szukać pomocy.

Hanlaf zaczął powoli odchodzić, a Ricki był już przy drzwiach, jak gdyby ten niefortunny przydział usunął go na zawsze z szeregów tych, którzy coś znaczyli. Wreszcie gong zabrzmiał po raz czwarty. Dan rzucił się na swój identyfikator z szybkością, o którą nikt by go nie podejrzewał i tylko dzięki temu uprzedził wścibskie ręce Artura.

Można było od razu zauważyć, że na kawałku metalu nie widniały żadne jaskrawe symbole słynnych Kompanii. Czy rzeczywiście jego los będzie podobny do losu Ricka? Czyjego pierwszy przydział ma być tak samo banalny?

Ale nie… W prawym górnym rogu karty jaśniała gwiazda, gwiazda otwierająca mu drogę do innych galaktyk! Obok niej nazwa statku — nie Kompanii, ale statku — Królowa Słońca… A Minęło sporo czasu, zanim zrozumiał sens tego zapisu.

Tylko nazwa statku — a więc Wolny Pośrednik! Przydzielono go na jeden z tych tułaczych statków kosmicznych, które przemierzają trasy zbyt niebezpieczne i zbyt nowe, żeby zainteresowały się nimi Kompanie. Zazwyczaj nie przynoszą też one zysków. Jest to rodzaj Służby Handlowej, to prawda, i dla niewtajemniczonych jest w tej pracy coś bardzo romantycznego, ale Dan znał się na handlu dostatecznie dobrze, żeby wiedzieć, jaka czeka go przyszłość. Wolne Pośrednictwo to ślepa uliczka dla ambitnych. Temat ten był skrupulatnie i konsekwentnie omijany na wykładach w Syndykacie. Wolne Pośrednictwo pociągało za sobą igranie ze śmiercią, z dżumą, z innymi, nieznanymi Ziemianom chorobami i kontakty z obcymi, często wrogimi rasami. Można było stracić w tej grze nie tylko zysk i swój statek, ale przede wszystkim życie. Wreszcie, Wolni Pośrednicy znajdowali się na samym dole drabiny społecznej w Służbie. Nawet przydział Rickiego nie wydawał się taki zły w porównaniu z tym, co spotkało Dana.

Zamyślił się głęboko i nie zdążył zareagować, gdy Artur zręcznym ruchem wyrwał mu kartę z dłoni i obwieścił całemu światu jego klęskę: