Morgenthau zaśmiała się.
— Drogi pułkowniku, jak moglibyśmy uciekać się do sprawiedliwości wymierzanej w ten sposób, skoro gwarantujemy każdemu obywatelowi sprawiedliwy proces w przypadku popełnionego przestępstwa!
— Dokładnie tak samo uważam! — wykrzyknął Vyborg, patrząc Jaansenowi prosto w oczy. — Nie mamy czasu na prawne subtelności.
Morgenthau ściągnęła usta i oświadczyła:
— Jest jeszcze inna możliwość.
— Jaka?
— Słyszałam, że naukowcy na Ziemi eksperymentują z elektronicznymi sondami wszczepianymi ludziom do czaszek. Podłączają je do mózgu…
— Bioelektronika — rzekł Jaansen.
— Tak — zgodziła się Morgenthau. — Za pomocą tych sond można sterować ludzkim zachowaniem. Na przykład zapobiegać przemocy.
Vyborg skrzywił się.
— I co z tego?
— Może moglibyśmy wykorzystać takie sondy tutaj — rzekła Morgenthau.
— Wszczepiać neurosondy, żeby sterować ludzkim zachowaniem? — Jaansen wzdrygnął się.
— To może się sprawdzić — rzekła Morgenthau.
— Musieliby wyrazić zgodę na operację — przypomniał Vyborg.
— Jeśli zostaną uznani za winnych przestępstwa, to nie — zaoponował Kananga.
Jaansen potrząsnął głową.
— Społeczność nigdy się na to nie zgodzi. Wiesz, ludzie nie są głupi. Nigdy się nie zgodzą, żeby rząd miał nad nimi aż taką kontrolę.
— Nie powiedzielibyśmy im o tym — rzekł Kananga. — Wystarczyłoby to zrobić.
Stwierdzenie to wywołało kłótnię, która stawała się coraz bardziej zażarta. Eberly siedział, obserwował i sączył herbatę, zaś pozostali kłócili się coraz głośniej.
— Czy mogę się wtrącić? — wtrącił się w końcu. — Mówił cicho, ale wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. — Nawet w tak zwanych demokracjach na Ziemi, trudne warunki spowodowane przełomem cieplarnianym doprowadziły do wykształcenia bardzo autorytarnych rządów. Nawet w Stanach Zjednoczonych w większości miast panują rządy żelaznej pięści, Nowej Moralności.
— I to jest powód, dla którego większość z tych ludzi zdecydowała się na tę wyprawę — przypomniał Jaansen. — Żeby odnaleźć wolność.
— Złudzenie wolności — mruknął Kananga.
— Zeświecczeni frajerzy — mruknęła Morgenthau. — Niewierzący wichrzyciele. Agnostycy lub absolutni niewierzący.
Jaansen przełożył palmtopa z jednej ręki do drugiej.
— Częściowo się z wami zgadzam. Też jestem wierzącym. Zdaję sobie sprawę z tego, że ludźmi trzeba jakoś sterować. Ale ateiści nie są głupcami. Wielu z nich to naukowcy. Jeszcze więcej to inżynierowie i technicy. Próbuję wam tylko powiedzieć, że jeśli nie wprowadzicie do konstytucji podstawowych swobód, jakich oczekują, ludzie tę konstytucję odrzucą.
— Jeśli my policzymy głosy, to nie — Morgenthau mrugnęła.
— Bądź poważna — zaoponował Jaansen.
— To się już zdarzało — zarechotała.
Eberly westchnął. Znów wszyscy zwrócili się ku niemu.
— Żadne z was nie zna się na historii. Gdybyście się znali, wiedzielibyście, że ten problem istniał już dawniej i został rozwiązany.
— Rozwiązany? — warknął Vyborg. — Jak?
Uśmiechając się z wyższością, Eberly oznajmił:
— Ponad sto lat temu Rosja była częścią konglomeratu zwanego Związkiem Radzieckim.
— Wiem — odparł kwaśno Vyborg.
— Rosja Radziecka miała konstytucję, najbardziej liberalną konstytucję na świecie. Gwarantowała wszystkim wolność i braterstwo. Ale jej rząd był jednym z najbardziej represyjnych.
Jaansen wyglądał na zaintrygowanego.
— Jak im się to udało?
— To bardzo proste — odparł Eberly. — Gdzieś pośród tych napuszonych konstytucyjnych zwrotów o wolności, równości i braterstwie, było jedno malutkie zdanie, które głosiło, że w razie zagrożenia prawa konstytucyjne ulegają tymczasowemu zawieszeniu.
— W razie zagrożenia — powtórzył Kananga.
— Tymczasowemu — przypomniał Vyborg.
Eberly skinął głową.
— Doskonale się sprawdziło. Związek Radziecki był w stanie permanentnego zagrożenia, a rząd zarządzał za pomocą terroru i oszustwa. To działało przez prawie trzy czwarte stulecia, aż Związek Radziecki rozpadł się wskutek nacisków wywieranych przez państwa zachodnie, zwłaszcza stare Stany Zjednoczone.
— Nie będziemy mieli żadnych nacisków z zewnątrz, z którymi musielibyśmy się zmagać — zauważył Vyborg.
Eberly rozłożył ręce.
— Damy więc ludziom najładniejszą, najśliczniejszą, najbardziej liberalną konstytucję, jaką widzieli na oczy. Ale dopilnujemy, żeby znalazło się tam postanowienie o zagrożeniu.
Morgenthau zaśmiała się serdecznie.
— A jak już konstytucja zacznie obowiązywać, będziemy musieli znaleźć jakieś zagrożenie.
— Albo je zorganizować — dodał Vyborg. Nawet Jaansen się uśmiechnął.
— A jeśli ktoś się sprzeciwi…
— Wpakujemy mu neurosondę do mózgu — rzekła Morgenthau — i zrobimy z niego obywatela idealnego.
— Idealnego zombie — mruknął Jaansen.
— A najlepiej — wtrącił Kananga — jak wywalimy go przez śluzę bez skafandra.
TRZY DNI DO SPOTKANIA Z JOWISZEM
Eberly prosił Jaansena co najmniej raz w tygodniu, by sprawdził, czy w jego apartamencie nie zainstalowano urządzeń podsłuchowych.
— Ty się naprawdę martwisz, że Wilmot cię szpieguje? — wysoki, blady Nordyk miotał się po sypialni z detektorem w ręce.
Eberly, niższy, o ciemniejszej skórze, odparł:
— Gdybym był na jego miejscu, właśnie tak bym zrobił.
— Podsłuchujesz go? — spytał Jaansen z uśmiechem.
— Jasne.
— Cóż, za trzy dni zbliżymy się do Jowisza — rzekł Jaansen.
— To ważny moment.
Eberly skinął krótko.
— Bardziej interesuje mnie to, co się dzieje we wnętrzu habitatu, niż na zewnątrz.
Jaansen, inżynier, przypomniał:
— Będziemy musieli zatankować paliwo. Bez niego nie dolecimy do Saturna.
— Mam inne rzeczy na głowie. Ważniejsze.
— Na przykład?
— Zbliżające się wybory.
Jaansen wyłączył detektor i ogłosił:
— Czysto. Żadnych kamer, mikrofonów, żadnych skoków napięcia, ani mikro wolta. Nic, czego nie powinno tu być.
— Doskonale.
Eberly zaprosił go gestem do salonu i wskazał sofę. Sadowiąc się w wygodnym fotelu oświadczył:
— Prędzej czy później musimy zmusić ludzi, by zgodzili się na nową konstytucję i nowe rządy.
Jaansen włożył detektor do jednej kieszeni, a z drugiej wyciągnął nieodłączny palmtop.
— Myślałem o tych wyborach.
— Zostało jeszcze dużo czasu.
— Mniej niż rok. Musimy się do nich przygotować. Jaansen pokiwał głową bawiąc się palmtopem.
— Naukowcy wybiorą kogoś z nich, pewnie Urbaina. Kolejne skinięcie.
— To znacząca część elektoratu.
— Ale nie większość.
— Oni sami nie — zgodził się Eberly. — Ale co będzie, jeśli inżynierowie i technicy zagłosują razem z nimi?
Na twarzy Jaansena pojawiło się zrozumienie.
— To może być większość. Znacząca większość.
— Zatem musimy jakoś poróżnić inżynierów i techników z naukowcami.