Выбрать главу

Usłyszała stuknięcie i wiązankę stłumionych hiszpańskich przekleństw.

— W środku jest dość ciasno — uśmiechnął się jeden z techników.

— W porządku, wszedłem — zawołał Gaeta. Technicy zatrzasnęli klapę i uszczelnili ją.

Obchodząc skafander dookoła, Cardenas musiała zadzierać głowę do góry, żeby dostrzec twarz Gaety przez ciemne szkło hełmu.

Prawe ramię skafandra poruszyło się z brzęczeniem i szumem serwomotorów.

— Hej, Kris — rozległ się z głośników potężny głos Gaety. Pomachał do niej. — Zatańczymy?

Ale Kris już przyklękła przy walizeczce, która zawierała sprzęt do analiz, pogrążając się w pracy.

DWA DNI DO SPOTKANIA Z JOWISZEM

Kafeteria był ruchliwym i hałaśliwym miejscem, rozbrzmiewającym brzękiem sztućców i setkami przyciszonym rozmów. Ilya Timoshenko zignorował kolejki stojące przy różnych ladach, gdyż wolał lunch z automatu. Położył na tacy kanapkę z McGlutem i miskę parującej zupy, po czym podszedł do automatu z napojami.

— Decyzje, decyzje…

Timoshenko odwrócił się i zobaczył Jaansena, jednego z najważniejszych inżynierów, który stał koło niego, wysoki, szczupły i blady jak zimowe słońce.

Timoshenko w milczeniu podsunął plastikowy kubek pod kranik z colą i nacisnął przycisk. Potem odszedł, rozglądając się za stolikiem, przy którym mógłby być sam. Kiedy jednak zdjął jedzenie z tacy, Jaansen podszedł do stołu z sałatką i szklanką mleka.

— Mogę się przysiąść? — spytał Jaansen, stawiając swój skromny lunch na stole. — Chciałem z tobą pogadać.

— O czym? — spytał Timoshenko. Jaansen był jednym z jego szefów, kilka stopni wyżej niego.

— O polityce — odparł Jaansen i przysunął sobie krzesło. Timoshenko nagle stracił apetyt. Usiadł i spojrzał blademu Nordykowi w twarz.

— Nie interesuję się polityką.

— Kiedyś się interesowałeś. Byłeś działaczem. — I dlatego się tu znalazłem.

Jaansen machnął ręką wymijająco.

— Tu przecież nie jest tak źle, nie? Jeśli już człowiek musi udać się na wygnanie, jest to jedno z najlepszych miejsc.

— A pana wygnano? — spytał odruchowo Timoshenko.

— Nie, zgłosiłem się sam. To dla mnie niezła okazja, mogę być szefem dużej operacji inżynierskiej.

— Właśnie, być szefem.

— Ty też mógłbyś być szefem — rzekł Jaansen. — Największym z szefów.

Timoshenko zmarszczył brwi.

— Mówię serio, Ilya. Mógłbyś kandydować na stanowisko głównego administratora, kiedy wejdzie w życie nowa konstytucja.

— Pan żartuje.

— Mówię poważnie. Mógłbyś kandydować i pewnie byś wygrał. Wszyscy inżynierowie i technicy mogliby na ciebie głosować. To poważny elektorat.

— A czemu mieliby na mnie głosować?

— Bo jesteś jednym z nas. Wszyscy cię znają i szanują.

Timoshenko prychnął drwiąco.

— Mam bardzo mało przyjaciół. Prawie nikogo nie znam, a ci których znam, nie przepadają za mną. Ale nie mam do nich o to żalu.

Jaansen nie zniechęcał się łatwo. Wyjął palmtopa z kieszeni bluzy i zaczął wystukiwać jakieś numerki, nie przerywając przemowy.

— Polityka sprowadza się do arytmetyki — rzekł, dziobiąc swoje jedzenie. — Koledzy szanują cię w większym stopniu, niż podejrzewasz. Zagłosowaliby na ciebie zamiast na Urbaina…

— Urbaina? On kandyduje?

— Oczywiście. Jest przecież szefem działu naukowego, nie? Naukowcy wyobrażają sobie, że habitat należy do nich. Uważają, że wszyscy inni są tutaj na ich usługi. Oczywiście, że będzie kandydował. I wygra, chyba że ty zdołasz zjednoczyć inżynierów i techników.

Timoshenko potrząsnął głową.

— Nie interesuję się polityką — powtórzył. Ale nie ruszył się. Słuchał i przyglądał się liczbom na palmtopie Jaansena.

Pół godziny później, po drugiej stronie zatłoczonej, hałaśliwej kafeterii, Edouard Urbain próbował dokończyć lunch i wrócić do biura. Zimna zupa ziemniaczana była kiepską imitacją wykwintnej francuskiej kartoflanki. Nie jadł przyzwoitego posiłku odkąd opuścił Montreal. Wilmot nie interesował się kuchnią, jasne. Jak zostanę głównym administratorem, dopilnuję, żeby kucharze nauczyli się gotować.

Były tysiące rzeczy do zrobienia; budowa łazika napotkała na trudności, zaraz mieli zbliżyć się do Jowisza, a ten cały Eberly chciał przygotować konstytucję habitatu i ogłosić się głównym administratorem. Nic z tego, powiedział Urbain, siorbiąc niesmaczną zupę. To jest misja naukowa, celem istnienia tego habitatu jest nauka. Na czele rządu musi stać naukowiec.

— Ty też się tak cieszysz?

Urbain podskoczył, jakby ktoś go szturchnął. Podniósł wzrok i ujrzał głównego inżyniera, Nordyka Jaansena, który łagodnie się uśmiechał. Urbain z niechęcią wskazał mu puste krzesło po drugiej stronie stołu.

— Cieszę? — zapytał, gdy Jaansen zasiadł na wskazanym krześle.

— Ze spotkania z Jowiszem.

— Ach, tak. Pewnie — mruknął Urbain wlewając sobie do ust ostatnią łyżkę podłej zupy. Po chwili zauważył, że Jaansen nie przyniósł nic do jedzenia. — Nie jesz?

— Już jadłem — wyjaśnił inżynier. — Właśnie wychodziłem, kiedy zobaczyłem, że siedzisz samotnie.

Urbain wolał jeść sam. Nie odezwał się jednak i sięgnął po herbatę. W restauracjach podawali wino — a przynajmniej jego substytut. W kafeterii nie.

— Ciągle myślę o tym przelocie w pobliżu Jowisza — oznajmił Jaansen. — I procedurze pobierania paliwa. Sprawdziłem wszystko, co jest z tym związane dziesiątki razy, ale dalej się martwię, że o czymś zapomniałem.

— I po to właśnie tworzymy listy kontrolne — przypomniał Urbain cierpkim tonem.

Jaansen uśmiechnął się.

— Tak, wiem. Ale mimo to… Urbain dopił herbatę.

— Wybacz — rzekł i odsunął krzesło od stołu. Jaansen dotknął jego rękawa.

— Masz minutkę? Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.

— Muszę wracać do laboratorium.

Jaansen skinął głową, a w jego błękitnych jak lód oczach okolonych bladymi rzęsami pojawił się błysk rozczarowania.

— Rozumiem.

— Minutkę, mówisz? — Urbain poczuł się winny, co go drażniło i irytowało.

— Może dwie.

— O co chodzi? — spytał Urbain. Pochylił się, sięgnął po tacę i zaczął układać na niej naczynia.

— Potrzebuję pomocy. Porady.

— W związku z czym?

Inżynier rozejrzał się dookoła ukradkiem, zanim odpowiedział.

— Wiesz, że szef działu zasobów ludzkich zakłada komitet, który ma przygotować nową konstytucję.

Urbain pokiwał głową, zastanawiając się, do czego Jaansen zmierza.

— Pewnie ty staniesz na czele tego rządu.

— Ach, tak. Pewnie tak.

Jaansen potrafił udawać, że mówi szczerze.

— Czy jesteś gotowy na takie poświęcenie? To wielka odpowiedzialność.

Urbain już otwierał usta, ale zawahał się i ułożył sobie słowa w głowie, nim odpowiedział:

— Przemyślałem to dość dokładnie. To wielka odpowiedzialność, masz tu absolutną rację. Ale to jest wyprawa naukowa, więc na jej czele musi stać naukowiec. Jako szef działu naukowego tak naprawdę nie mam wyboru. Muszę przyjąć tę odpowiedzialność.

— Pod warunkiem, że zostaniesz wybrany — rzekł Jaansen.