Kapitan siedziała przypięta pasami do fotela dowódcy; brzydką, ziemistą twarz ukryła prawie w całości pod hełmem sensorowym. Tavalera widział tylko jej kanciastą, kwadratową szczękę i zmiętoszony kombinezon, który miała na sobie odkąd opuścili stację, cztery dni temu.
Przylatując na Jowisza po raz pierwszy Tavalera cieszył się, że będzie eksplorował chmury tej planety. Wyobrażał sobie brawurowe akcje: nurkowanie w górnych warstwach wirujących chmur Jowisza, łowienie izotopów w niewiarygodnie głębokiej atmosferze. Ryzykowne i ekscytujące, a jakie ważne. Paliwa fuzyjne z Jowisza napędzały generatory energii elektrycznej i silniki rakietowe w całym Układzie Słonecznym, od Ziemi po Pas Asteroid, a nawet dalej.
Wcześniej Tavalera wyobrażał sobie ciekawe życie i fascynujące misje w jowiszowych chmurach: oblegające go tłumy zachwyconych dziewcząt, błagających, by zwrócił na nie uwagę. Rzeczywistość była zupełnie inna — wręcz nudna. Szaleńcze nurkowanie w wirujących chmurach było przeznaczone dla automatycznych statków, zdalnie sterowanych ze stacji Gold. Jedynymi zadaniami Tavalery wiążącymi się z lataniem były loty transportowe, przewożenie zbiorników z paliwem do statków w układzie Ziemia-Księżyc lub w Pasie. Kobiety na pokładach statków wybierały mężczyzn według stanowiska, a Tavalera, zwykły, umorusany inżynier, odbywający obowiązkowy staż w służbie publicznej, stał w hierarchii raczej nisko. Poza tym, skarżył się w duchu, większość kobiet była brzydka, a nieliczne ładne były chyba lesbami.
Zaczął odliczać misje, odliczać dni, godziny i minuty dzielące go od chwili, kiedy zostanie zwolniony ze służby i będzie mógł wrócić do domu. Ta misja była szczególnie nudna; cztery pieprzone dni holowania potężnych zbiorników z paliwem, wleczenie się do punktu spotkania ze zbliżającym się habitatem, lecącym w stronę Saturna. Własny kombinezon Tavalery zaczął już cuchnąć od gromadzącego się od czterech dni potu. Pani kapitan upomniała go z tego powodu, każąc mu wziąć prysznic w ubraniu. Suka, pomyślał.
A teraz siedział sztywno i obserwował odczyty na panelu sterowania, zaś kapitan manewrowała trzema potężnymi zbiornikami, zbliżając się do habitatu. To było niełatwe zadanie; zużyli większość własnego paliwa Grahama lecąc nad biegun północny Jowisza, by uciec przed potężnym, jak w synchrotronie, promieniowaniem o energii milionów elektronowoltów, które istniało w okolicy równika. Nigdy jeszcze na żadnej misji nie musieli manewrować tak daleko od Jowisza, w odległości dwudziestu średnic planety pod Słońce, z dala od stożka potężnej magnetosfery planety i jej własnego, potężnego promieniowania. Ogon magnetosfery ciągnął się aż do orbity Saturna.
Na głównym ekranie widać było habitat w nienaturalnych kolorach, widziany w podczerwieni. Tavalera wyjrzał przez bulaj i zobaczył jego niewyraźny zarys w świetle Słońca, które oświetlało długi, rurowaty korpus. Przypominał mu kawałek rury kanalizacyjnej unoszącej się w ciszy kosmicznej pustki.
— Zwalniam zbiornik numer jeden — powiedziała beznamiętnie kapitan.
Tavalera zobaczył, że kontrolka zwalniania zapaliła się na zielono. Włączył powiększenie na swoim ekranie i dostrzegł małą armię techników w skafandrach kosmicznych i jednoosobowych skoczków transferowych unoszących się na drugim końcu habitatu, czekających, by złapać kulisty zbiornik i doczepić go do latającej rury kanalizacyjnej.
Z pierwszym zbiornikiem wszystko poszło gładko, podobnie z drugim.
Po czym kapitan powiedziała:
— Ach.
Tavalera poczuł, że serce zamiera mu w piersi. Mamy kłopoty.
— Zbiornik trzy nie chce się odczepić — oznajmiła spokojnie. — Musisz wyjść na zewnątrz i zrobić to ręcznie.
Tavalera zawsze panicznie bał się takiej możliwości. Nie miał nic przeciwko lataniu w śmiercionośnej próżni we wnętrzu statku, nawet rozmiarów komara, jak Graham. Ale wyjść na zewnątrz, nie mając na sobie niczego poza cienkim skafandrem — to było przerażające.
Kapitan zdjęła z twarzy hełm sensorowy.
— Co jest, cwaniaczku, nie dosłyszałeś? — warknęła. — Wskakuj w skafander. Musimy odczepić zbiornik, zanim ten pieprzony habitat nam odfrunie.
Musimy, mruknął Tavalera w duchu. Powiedziała „musimy odczepić zbiornik”. Ale miała na myśli mnie. Ona tu zostaje.
Z niechęcią odpiął pasy i odepchnął się od fotela, po czym pożeglował na tył modułu, gdzie przechowywano skafandry. Włożenie go i przypięcie wszystkich lin zajęło mu tylko dwadzieścia minut, ale kapitan klęła na niego, jakby to robił godzinami. Przyszła, żeby sprawdzić skafander i zrobiła to tak szybko, że Tavalera doskonale wiedział, że nie mogła zrobić tego poprawnie. A następnie popchnęła go w stronę śluzy.
— Ruszaj się, dupku.
Gaeta był głodny, zmęczony, spocony i ogólnie niezadowolony. Czekał na techników, którzy mieli otworzyć wewnętrzną klapę śluzy. Spoglądając na nich z opancerzonego skafandra zastanawiał się, czemu tym idiotas tarugas zajmuje tyle czasu wstukanie paru kodów za pomocą zamontowanej na ścianie klawiatury.
Fritz przycisnął słuchawkę do ucha i wymruczał coś do miniaturowego mikrofonu przyczepionego koło jego ust.
— Skąd to opóźnienie? — dopytywał się Gaeta.
— To dyrektor działu ochrony — wyjaśnił Fritz. — Mają na zewnątrz trochę ludzi i chcą się upewnić, że żaden z nich nie znajdzie się w pobliżu tej śluzy, kiedy ją otworzymy.
— Maldito. Nie wychodzę na zewnątrz. Chcę tylko postać przy otwartej śluzie. Nie powiedziałeś im o tym?
— Wiedzą — Fritz przekrzywił głowę i znów przycisnął słuchawkę ręką. — Powtórz! — Posłuchał, pokiwał głową, po czym spojrzał na Gaetę. — Jeszcze pięć minut. Wtedy możemy uruchomić śluzę.
— Pięć minut — mruknął Gaeta.
Holly podeszła i stanęła przed nim. Próbując coś dostrzec przez szkło hełmu wyglądała prawie jak mały elf.
— Czy jest jakiś sposób, żeby ci podać to chili do środka? — spytała z uśmiechem. — Pewnie tam umierasz z głodu.
Odwzajemnił uśmiech, zastanawiając się, czy dziewczyna widzi jego twarz przez bardzo ciemne szkło hełmu. W duszy podziękował jej za mimowolną hojność. Przez ponad rok Gaeta próbował zakwalifikować się na wyprawę lecącą na Saturna. Aż zadzwonił Wendell z centrali Astro Corporation i w ciągu niecałych dwóch tygodni wszystko dało się załatwić. A musiał tylko pilnować tego chudzielca, co wcale nie było trudnym zadaniem. Patrząc na Holly Gaeta zauważył, że wcale nie jest taka chuda; była smukła, zgrabna, a w ogóle bardzo atrakcyjna. Una guapa chiquita.
— Zgadza się, umieram z głodu — rzekł do niej — ale nie ma możliwości otwarcia tej puszki tak, by nie zepsuć testu, który chcemy wykonać.
Pokiwała głową ze smutkiem.
Fritz brutalnie nakazał jej gestem, żeby się odsunęła i zwrócił się do techników:
— Otwórzcie wewnętrzną klapę.
— Mówiłeś coś o pięciu minutach — warknął zaskoczony Gaeta.
Jeden z techników zaczął wystukiwać kod.
— Pięć minut do otwarcia zewnętrznej klapy — odparł stanowczo Fritz. — Możemy się przygotować już teraz. Ja też nie jadłem kolacji.