Выбрать главу

Gaeta zaśmiał się. Ciężka klapa lekko się uchyliła. Dwóch techników otworzyło ją na oścież. Skafander był olbrzymi i mógł przejść tylko przez jedną z ogromnych klap przeznaczonych do odbierania dużych ładunków. Skafander zbudowano tak, że nie zginał się w pasie ani w żaden inny sposób — tylko ramiona i nogi. W środku Gaeta miał wrażenie, jakby siedział wewnątrz czołgu.

Dostrzegł Holly stojącą obok niego, patrzącą cierpliwie, jak przechodzi ciężkim krokiem przez klapę i staje obiema obutymi stopami w śluzie.

— Zamykam wewnętrzną klapę — w słuchawkach wbudowanych w hełm rozległ się oschły głos Fritza.

— Zrozumiałem, zamykasz wewnętrzną klapę — rzekł Gaeta. Wszyscy stali teraz za nim, poza ich polem widzenia. Widział panel sterujący śluzy powietrznej na grodzi po lewej, z czerwonymi i zielonymi znakami. Gdy wewnętrzna klapa zamknęła się, zrobiło się ciemniej, a jedno z czerwonych światełek stało się pomarańczowe, a następnie zielone. Gaeta został sam, odcięty w komorze o gładkich ścianach, jak olbrzymi robot w metalowym łonie. Czuł, że zaraz musi iść do toalety — jak zawsze, kiedy był zdenerwowany. Przejdzie. Lepiej, żeby przeszło, pomyślał — nie zadał sobie trudu z podłączaniem odpowiedniej rurki.

— Wypompowywanie powietrza — rzekł Fritz.

— Wypompowywanie powietrza — powtórzył Gaeta.

Nie słyszał pomp wypompowujących powietrze z komory. Nie czuł nawet ich wibracji przez grube podeszwy butów skafandra. Ile już razy wkładałem ten skafander, zastanawiał się Gaeta. Po raz pierwszy na wędrówkę przez Mare Imbrium. Potem nurkowanie na Wenus. Potem ślizganie się na Jowiszu. Jakieś dziesięć, dwanaście prób przed każdym numerem. Około pięćdziesiąt razy. Czuję się w nim prawie jak w domu.

— Otwarcie luku zewnętrznego za trzydzieści sekund — rzekł Fritz.

— Otwarcie za trzydzieści.

— Pamiętaj, żadnych wygłupów.

Gaeta potrząsnął głową wewnątrz hełmu. Ależ z tego Fritza histeryk.

— Stoję i czekam, grzecznie jak pomnik — obiecał. — Żadnych numerów.

— Dziesięć… dziewięć…

Ech, fajnie byłoby wyjść stąd i trochę polatać. Może zrobić pętlę dookoła habitatu. Prędzej czy później będziemy musieli przetestować silniki skafandra.

— Trzy… dwa…

Fritz chyba zaraz narobi w gacie, pomyślał Gaeta i aż zachichotał.

— Zero.

Zewnętrzny luk otworzył się powoli. Na początku Gaeta nie zobaczył nic, tylko mroczną pustkę, po chwili jednak polaryzacja szybki hełmu wyregulowała się i pojawiły się gwiazdy. Tysiące gwiazd. Miliony gwiazd. Ostre małe punkciki światła znaczące pustkę jak brylanciki rozsypane na horyzoncie z czarnego aksamitu. A z boku, ukośna, lśniąca rzeka Drogi Mlecznej, wijąca się w przestrzeni wstęga, tajemnicza i kusząca.

Gaeta nie był religijny, ale zawsze, gdy widział piękno prawdziwego świata, oczy zachodziły mu mgłą i szeptał ten sam hymn pochwalny: „Pańska jest Ziemia i co jest na Ziemi, jej długi okrąg z mieszkańcami swymi”.

AWARIA

Jak homar po dnie morza, Tavalera pełzł, centymetr po centymetrze, wzdłuż sztywnej liny fulerenowej łączącej Grahama ze zbiornikiem paliwa. Dotarł do zbiornika i pełzł wolno od jednego uchwytu do drugiego po gigantycznej metalowej kuli. Gdy dotarł do kanciastego łącznika, przepiął linę do najbliższego zaczepu wbudowanego w zakrzywioną powierzchnię zbiornika. Bał się straszliwie pracować bez żadnego zabezpieczenia, ale liny skafandra były za krótkie jak na odległość między śluzą powietrzną Grahama a łącznikiem zbiornika z paliwem, który się zaciął. Bezpiecznie przypięty, pochylił się tak daleko do przodu, jak tylko zdołał, próbując skierować światło hełmu na łącznik, który nie chciał się odczepić.

Zawsze, gdy wychodził w próżnię, sądził, że będzie mu zimno, w mroźnej próżni głębokiego kosmosu. I za każdym razem dziwił się, że w skafandrze jest tak gorąco. Jeszcze pięć minut i ugotuję się jak w garnku z zupą, poskarżył się w duchu. Mrugał, gdy pot zaczął ściekać mu do oczu, i przeklinał samego siebie za to, że zapomniał o opasce na czoło.

— No i? — głos pani kapitan w skafandrze brzmiał jeszcze bardziej wrednie niż zwykle.

— Próbuję ustalić, czemu się zaciął — rzekł Tavalera. — Jeszcze parę minut.

— Skieruj na niego kamerę, popatrzę.

Chętnie bym ci wpakował kamerę w ten chudy tyłek, burknął w duchu Tavalera. Posłusznie odpiął minikamerę od paska z narzędziami i wpiął ją do zaczepu na lewym rękawie skafandra. Lampa kamery oświetliła wyraźniej miejsce niż lampa na hełmie.

— Nie mam pojęcia, czemu się zacięło — rzekł Tavalera, potrząsając głową w hełmie. — Jak dla mnie wszystko wygląda normalnie.

Kapitan mruknęła coś tak cicho, że nie zrozumiał, po czym poleciła:

— Sprawdź odbiornik.

Tavalera wolał najpierw sprawdzić linę. Nie miał ochoty odpaść od zbiornika i odlecieć w przestrzeń międzyplanetarną. Pewnie, wszędzie dookoła było pełno ludzi z habitatu, ale skąd wziąć pewność, że ktoś go złapie? Albo w ogóle będzie próbował?

— No i? — powiedziała głosem jeszcze bardziej cierpkim.

— Pracuję nad tym — mruknął.

Odbiornik sprawdzony; bateria była naładowana prawie do pełna i odbierała sygnał ze statku.

— To pewnie jakiś problem mechaniczny — rzekł Tavalera.

— Spróbuj przełączyć na ręczne.

— Jeśli problem jest mechaniczny, to nic nie da.

Posapując z niecierpliwością, zastanawiając się, ile promieniowania pochłania w każdej sekundzie, Tavalera wystukał polecenie ręcznego sterowania na miniaturowej klawiaturze odbiornika, co w rękawicy skafandra nie było takie łatwe.

— Dalej nic — zameldował.

— Widzę — odparła kapitan. — To musi być coś z mechaniką.

— Właśnie — już ci o tym mówiłem, kretynko, dodał w myślach.

— Jeśli nie uruchomimy go w ciągu czternastu minut, nie uda nam się połączyć. Habitat będzie za daleko.

I będziemy mogli polecieć do domu, pomyślał Tavalera. I niech ktoś inny z tych durni leci z tym pieprzonym zbiornikiem paliwa. Kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby lecieć na Saturna?

— Będziesz musiał rozłączyć ręcznie — rzekła kapitan.

— Super.

— Bierz się do roboty!

Zobaczył, że metalowej zasuwy nie da się otworzyć ręcznie. Wykonano ją z asteroidalnego aluminium, grubego i mocnego, i skonstruowano tak, by pozostała zamknięta, aż nadejdzie właściwe polecenie elektroniczne. Gdyby otwierała się łatwo, mogłaby uwolnić zbiornik za wcześnie, czy nawet spowodować katastrofę.

— Odetnij ją — poleciła kapitan. — Laserem.

Tavalera spojrzał na Grahama, wiszącego jakieś sto metrów od kulistego zbiornika. Miał wrażenie, że wisi jakieś tysiąc kilometrów od niego. Przez przezroczysty bąbel modułu załogowego widział panią kapitan siedzącą na fotelu dowódcy, ale nie zdołał dostrzec wyrazu jej twarzy. I bardzo dobrze, pomyślał. Przy niej nawet siekiera dobrze wygląda.

— No, dalej — poganiała go kapitan. — Czas mija. Wyciągnął ręczny laser z paska z narzędziami, zastanawiając się, czy jego moc wystarczy do przecięcia aluminiowej zasuwy. Pewnie wyczerpię baterie skafandra i uduszę się tu. A ją to akurat obchodzi.

— Rusz się!

— Ruszam się — odwrzasnął, odbezpieczając laser i ustawiając jego tępą końcówkę o parę centymetrów od upartej zasuwy.