Skrzywił się i nacisnął spust. Z zasuwy posypały się jasne, ostre iskry.
Gaeta stał w śluzie, patrząc w kosmos, walcząc z chęcią, by pożeglować w przestrzeń.
— Wszystkie systemy sprawne — oznajmił Fritz. — Jeszcze cztery minuty do końca testu.
Cztery minuty, pomyślał Gaeta. W cztery minuty mógłbym oblecieć cały habitat.
Wyjrzał i dostrzegł dwa wielkie okrągłe zbiorniki, które pojawiły się w polu widzenia; uwijało się wokół nich parę odzianych w skafandry postaci. Zbiorniki paliwa, pomyślał. Lepiej im nie przeszkadzać, pomyślał. Mężczyźni i kobiety przy pracy.
Habitat obrócił się i pojawił się Jowisz, wielka, nadęta kula upstrzona bladymi, kolorowymi pasami, spłaszczona na biegunach, jak piłka plażowa, na której usiadł jakiś dzieciak. A dalej kolejna kula, bardziej oddalona od pozostałych. Albo może mniejsza.
Kolejny zbiornik z paliwem? Gaeta przypomniał sobie, jak ktoś mówił o trzech. Przy zbiorniku unosił się mały statek. Może prom, pomyślał. I nagle dostrzegł pryskające ze zbiornika iskry. Co oni tam u licha robią?
— Trzy minuty — znów rozległ się beznamiętny głos Fritza. Chyba był znudzony.
Gaeta uśmiechnął się. Mam w zbiornikach wystarczająco dużo paliwa, żeby oblecieć dookoła całą tę rurę kanalizacyjną, pomyślał. Fritz przestałby się nudzić.
— Z czego się śmiejesz?
Gaeta uprzytomnił sobie, że musiał głośno zachichotać, a Fritz to usłyszał.
— Śmieję? Ja?
— Nie, Człowiek z Księżyca — odparł Fritz. — Z czego się śmiałeś?
— Z niczego — odparł Gaeta, nadal myśląc o tym, jak przyjemnie byłoby polatać dookoła habitatu.
— No i? — spytała pani kapitan, tonem wrednym jak nigdy dotąd.
Tavalera wyłączył laser i spojrzał na zasuwę. Promień wgryzł się do połowy.
— Jeszcze parę minut — odparł.
— Pośpiesz się. Zostało niecałe dziesięć minut.
Kiwając głową w okrągłym hełmie Tavalera znów włączył laser. Bryznęły oślepiające iskry.
— W czym problem? — W słuchawkach rozległ się jakiś nowy głos.
Pewnie szef załogi habitatu, czekający na trzeci zbiornik z paliwem, pomyślał Tavalera.
— Mamy awarię mechanizmu zwalniającego zbiornik — wyjaśniła kapitan. — Pracujemy nad tym. Poleci do was za parę minut. — Tym razem jej głos brzmiał o wiele bardziej uprzejmie niż wtedy, gdy zwracała się do Tavalery.
— Punkt połączenia na okręgu przesuwa się poza wyznaczoną pozycję — pojawił się kolejny głos, męski, poirytowany. — A moim ludziom kończy się czas. Nie mieli przebywać na zewnątrz tak długo.
— Poprawię kąt przechwytywania — rzekła kapitan, głosem pełnym napięcia. — To żaden problem.
— Kończy nam się czas.
— Tak, tak, prosimy o odrobinę cierpliwości, pracujemy nad tym.
Pracujemy, prychnął w duchu Tavalera.
— Tavalera! — kapitan wrzasnęła na niego tak głośno, że aż mrugnął — Kończ z tym!
— Prawie skończyłem — rzekł, przekrzywiając ramię tak, by mógł zobaczyć zasuwę, którą prawie przeciął.
Nagle laser zgasł.
— Co się dzieje?! — wrzasnęła.
— Nie wiem — mruknął Tavalera, potrząsając tym durnym laserem. — Pewnie kondensator musi się naładować.
— Złam to!
— Co?
— Zasuwę, ty durniu! Jest prawie przecięta! Złap ją i złam! Szybko!
Nie zastanawiając się, Tavalera rzucił laser, który odpłynął na swojej lince i złapał obiema rękami metalową zasuwę. Ani drgnęła.
— Złam ją! — wrzeszczała pani kapitan. — Szybko!
W desperacji Tavalera chwycił laser jedną ręką, drugą nie puszczając zasuwy. Może kondensator trochę się naładował, pomyślał, naciskając spust.
A potem wszystko stało się tak nagle, że nie miał szans zareagować. Laser wystrzelił parę pikosekundowych impulsów i zasuwa złamała się Tavalerze w ręce. Tavalera stracił równowagę i rozciągnął się jak długi. Puścił laser, który poleciał aż do końca linki, szarpnął w stronę Tavalery i wystrzelił kolejną serię impulsów, które trafiły w nogawkę jego skafandra.
Krzyknął z bólu. Zbiornik z paliwem oderwał się od połączenia z Grahamem i zaczął dryfować w kosmos.
— Oddala się od nas! — krzyknął szef załogi habitatu.
— Nie mogę go zatrzymać! — wrzeszczała kapitan. Tavalerę nic to nie obchodziło. Ból przeszywający jego nogę był tak silny, że Tavalera o mało nie zaczął majaczyć. Wiedział, że umrze, zastanawiał się tylko, czy stanie się to z powodu utraty krwi czy uduszenia, gdy z jego skafandra ucieknie całe powietrze.
RATUNEK
Nie mając nic lepszego do roboty poza staniem w śluzie i czekaniem, aż Fritz powie, że test się zakończył, Gaeta postukał w klawiaturę na nadgarstku skafandra, by posłuchać gadaniny załogi przyczepiającej zbiorniki do habitatu. Widać było, że coś jest nie tak z trzecim zbiornikiem, bo ciągle był daleko, obok promu, i ktoś używał tam lasera spawalniczego. Choć pewnie raczej ktoś tam coś tnie, nie spawa, pomyślał Gaeta.
— …ty pieprzony durniu — rozległ się ostry głos kobiecy. — Jak u licha udało ci się przebić skafander?
— Pomocy! — krzyczał ktoś, przerażony. — Krwawię! Krwawi? Przebity skafander? Gaeta zastanowił się. Wtedy rozległ się trzeci głos, męski, rozzłoszczony i zirytowany.
— Zbiornik zszedł z kursu! Nie możemy go dosięgnąć!
— Ja nie mogę nic zrobić — jęknęła kobieta. — Zszedł z trasy.
— Pomocy… — głos tego, który krwawił.
— Nie możemy cię złapać, do cholery! — zawył rozwścieczony męski głos. — Lecisz w niewłaściwym kierunku i już jesteś za daleko, żebyśmy mogli cię łapać.
— Umieram…
— To twoja wina, durniu — syknęła kobieta. Przełączając się z powrotem na częstotliwość interkomu, Gaeta odezwał się:
— Włącz wszystkie kamery, Fritz.
— Co? Co ty chcesz zrobić?
— Włącz wszystkie kamery, do licha! — warknął Gaeta, wyskakując ze śluzy. To mi wygląda na robotę dla Supermana, dodał w duchu.
Silniki odrzutowe skafandra odpaliły gładko i Gaeta poczuł, że leci w kierunku zbłąkanego zbiornika z paliwem w absolutnej ciszy kosmosu. W słuchawkach jednak wcale nie panowała cisza.
— Wracaj! — wrzeszczał Fritz. — Nie możesz…
Gaeta wyłączył interkom i przełączył się na chaotyczną paplaninę pozostałych.
— …nic nie możemy zrobić, do cholery — jęczał szef załogi.
— On tam umrze! — rozpaczała kobieta. Ranny milczał.
— Cicho — odezwał się Gaeta do mikrofonu. — Złapię go.
— Kto to jest, u licha?
— Manuel Gaeta — wyjaśnił. — Lecę do rannego. Widzicie mnie?
— Tak! — kobieta i szef załogi wykrzyknęli to równocześnie.
Zbiornik z paliwem rósł w oczach. Jezu, pomyślał Gaeta, ależ to wielkie! Na przekór wszystkiemu roześmiał się. Huevos tremendos.
— Jak on się nazywa? — spytał Gaeta pędząc w stronę zbiornika. — Co?
— Kto to powiedział?
— Jak się nazywa ranny. Jak ma na imię?
— Tavalera — odparła kobieta. — Raoul Tavalera. Chicano, pomyślał Gaeta.
— Hej, Raoul — zawołał. — Abla Espanol? Cisza.