335 DNI DO WEJŚCIA NA ORBITĘ SATURNA
Widząc Gaetę dwa dni później, Holly czuła się niezręcznie. Znalazła dobry pretekst, żeby do niego zadzwonić, ale zamiast poprosić go do biura, zaprosiła go na lunch. Chętnie się zgodził, pod warunkiem, że pójdą do bistro, nie do kafeterii. Kiedy Holly zawahała się, zastanawiając się, czy on uważa to za bardziej romantyczne, rzekł:
— Nie martw się, ja stawiam.
Na przekór sobie Holly roześmiała się i zgodziła się na spotkanie w bistrze.
Zbliżało się południe, a Holly denerwowała się coraz bardziej. Spędziliśmy razem noc, a on od tego czasu nic nie zrobił, żeby się ze mną zobaczyć. Dzwonię do niego, żeby porozmawiać o interesach, a on chce się wybrać na lunch do bistra, bo jest tam ciszej, jedzenie jest lepsze, a może sądzi, że możemy stamtąd iść do mnie albo do niego, do łóżka. Co nie byłoby takie straszne, pomyślała, uśmiechając się, mimo poczucia winy. Ale nie mogę się angażować w związek z nim, ani nikim innym, bo mężczyzną, którego pragnę, jest Malcolm.
Jakiś niewyraźny głos w jej głowie zapytał, czy to aby prawda. Malcolm nawet nigdy nie potrzymał cię za rękę. Jesteś pewna, że go kochasz?
Tak, odparła szybko, żeby nie pozostawić sobie miejsca, na żadną wątpliwość. Głos umilkł.
Gaeta siedział już przy stoliku, kiedy Holly wkroczyła do bistra. Zerwał się na równe nogi z szerokim uśmiechem na twarzy o wyraźnych rysach.
Bistro było tak małe, że większość stolików stała na zewnątrz, na trawie. W habitacie nie trzeba było martwić się deszczem, a jedyny wiatr, jaki wiał, był delikatną bryzą wzniecaną przez potężne pompy cyrkulacyjne na końcach walca. Trawniki i rośliny na polach były nawadniane przez podziemny system węży w miarę potrzeby, bez rozpryskiwania wody w powietrzu. Czujniki w gruncie sprawdzały nawilżenie gleby i poziom substancji odżywczych. W habitacie nie było much ani innych dokuczliwych owadów, choć Holly wiedziała, że grunt jest spulchniany przez mrówki i owady oraz mikroskopijne żyjątka, które przekształcały jałowy, martwy pył z księżycowego regolitu w żyzną, życiodajną glebę.
— Przepraszam za spóźnienie — rzekła Holly, opadając na krzesło, które podsunął dla niej Gaeta.
— To tylko pięć minut — rzekł, siadając.
— Czasem wydostanie się z biura jest prawie niemożliwe. Zawsze jest coś jeszcze do zrobienia.
Płaski robot kelner podtoczył się do ich stołu z menu i kartą win na ekranie. Wybrali potrawy i robot umknął między stolikami na zaplecze restauracji.
— Robimy ładną składankę materiałów z akcji ratunkowej — rzekł Gaeta. — To duża sensacja dla mediów. W rankingach wyprzedziła przelot koło Jowisza.
— To świetnie.
Robot przytoczył się do stolika wioząc napoje. Gaeta podał Holly zmrożoną colę i zapytał:
— A więc w jakiej sprawie chciałaś się ze mną widzieć?
Zachowywał się z rezerwą, prawie nieufnie.
— Muszę z tobą porozmawiać o Tavalerze, tym facecie, którego uratowałeś — powiedziała.
— A co? Chce swoją działkę?
Holly zdziwiła się.
— Nie. Pewnie nawet o tym nie pomyślał. On po prostu chce wrócić do domu.
— Na Ziemię?
— Tak.
Gaeta wzruszył ramionami, lekko i niedbale.
— Może się pewnie zabrać z nami, jak będziemy wracać.
— O to właśnie chciałam cię zapytać.
— Jasne. Nie ma sprawy. Fritz będzie narzekał, ale inżynierowie od tego są, nie? Zabierzemy go jako zapasowego technika. Fritz będzie zadowolony.
Holly zrozumiała, że nie mają już o czym rozmawiać. No, chyba że o wszystkim.
Sammi Vyborg nie poszedł na lunch. Został w biurze i oglądał Diega Romero na kamerach ochrony rozmieszczonych w całym habitacie. Kananga dał mu kod dostępu działu ochrony do kamer.
Starszy pan spędzał poranek w biurze, jak zwykle, zajmując się zwykłymi sprawami drugiego w hierarchii pracownika działu łączności. Potem wyszedł i udał się do swojego mieszkania. Z kamer na szczycie budynku administracji Vyborg patrzył, jak Romero kuśtyka ścieżką do budynku mieszkalnego, powoli, jakby nie miał żadnych zmartwień. Kilka minut później znów się pojawił, w starym, zniszczonym ubraniu roboczym i podreptał, jak zwykle, do zagajnika za wioską.
Morgenthau odmówiła mu dostępu do kamer w apartamencie Romera.
— To delikatna sprawa — rzekła obojętnym tonem. — Te nagrania mogę oglądać tylko ja i małe grono zaprzysięgłych wierzących. Poza tym — dodała z tym swoimi pucołowatym uśmiechem — nie chcielibyśmy naruszać czyjejś prywatności, prawda?
Gotując się ze złości Vyborg oglądał materiał z kamer zewnętrznych.
Z niecierpliwością przełączał się z jednej kamery na drugą, starając się utrzymać Romera w obrębie holograficznego wyświetlacza, dopóki ten nie zniknął za pochyłością obwałowania kanału irygacyjnego. Tam nie było kamer. Vyborg dostrzegł, że jest tam sam, tylko od czasu do czasu przychodzi mu pomagać ta młoda kobieta z działu Morgenthau. Mogę namówić Morgenthau, żeby dała jej jakieś zajęcie na cały dzień, kiedy będę miał zamiar uderzyć. To powinno być łatwe. Ale jak załatwić staruszka? To musi wyglądać na wypadek.
Vyborg wyłączył obraz i zamknął oczy, by przemyśleć problem. Kananga, pomyślał. Kananga będzie wiedział, jak to zrobić. Nawet chyba mu się spodoba.
Eberly patrzył na dokument unoszący się nad jego biurkiem tak, jak miłośnik sztuki na dzieło Rembrandta.
Jest doskonała, pomyślał, rozsiadając się wygodnie w fotelu. Konstytucja, przeciwko której nikt nie zagłosuje. W dokumencie uwzględniono wszystkie górnolotne zwroty z historii ludzkości, które wspominały o ludzkiej godności i wolności. Była też malutka klauzula zagrzebana głęboko w potoku słów, która zezwalała rządowi na zawieszenie wszystkich praw jednostki w razie niebezpieczeństwa.
Najwyższy czas pokazać ją ludziom. Niech sobie debatują nad tymi pięknymi zdaniami, niech dyskutują, omawiają zdanie po zdaniu, fraza po frazie. Zaśmiał się, sam w swoim mieszkaniu. Niech spędzą kilka następnych miesięcy rozkładając dokument na części i składając go z powrotem. Niech gaworzą i gęgają. A ja już dopilnuję tego, żeby zdanie o zagrożeniu tam pozostało.
Złożył dłonie jak do modlitwy i dotknął nimi ust. Morgenthau powinna być zadowolona. Zapewnie pełne poparcie Nowej Moralności, Świętych Apostołów i innych wierzących. Zagłosują za konstytucją. To poważny elektorat, na który mogę liczyć. W najgorszym razie stworzą jeszcze bardziej restrykcyjną niż obecna. Już widzę oczyma duszy debatę Wilmota, Urbaina i innych naukowców z wierzącymi! Ależ to będzie przedstawienie! Rozrywka na całe tygodnie.
Kiedy konstytucja zostanie wprowadzona, przyjdzie czas na wybór nowych przywódców habitatu. Nie, nie przywódców. Przywódcy. Przywódca może być tylko jeden i będę nim ja.
A kiedy zostanę wybrany, trzeba będzie posprzątać w tym domu, uregulować stare rachunki, a wtedy Morgenthau i te skromnisie z Nowej Moralności będą się płaszczyć u moich stóp.
Wracając do biura Holly nie wiedziała, czy odczuwa rozczarowanie czy ulgę. W rzeczywistości odczuwała i to, i to. Była też zdumiona.
Lunch z Mannym był przyjemny, nawet zabawny. Nie próbował mnie podrywać. Czemu, zastanowiła się. Był uprzejmy i przyjacielski, ale jakby ta noc sprzed paru dni nigdy się nie wydarzyła. Jakby miał amnezję albo coś. Jakby wymazał coś z banku pamięci.
Czy wszyscy faceci są tacy? Czy ona coś dla niego znaczyła? Zrozumiała, że on znaczył więcej dla niej. I jeszcze Malcolm. Może to lepiej, że Manny się mną nie interesuje. To była przygoda, nic więcej. Nie powinnam brać tego poważnie. — Ale był taki…