Выбрать главу

Poczuła, że zaraz się rozpłacze.

Może powinnam porozmawiać o tym z Don Diego, pomyślała. Potrząsnęła jednak głową. Jak mogłabym mu o tym powiedzieć? Wziąłby mnie za zupełną kretynkę, albo coś gorszego. Ale muszę komuś powiedzieć. Potrzebny mi przyjaciel, a on jest jedynym przyjacielem, jakiego mam.

Kananga słuchał Vyborga w milczeniu, bez jednego skinienia, gestu czy choćby mrugnięcia. Kroczył obok Vyborga w wieczornym półmroku, lampy przy ścieżce oświetlały jego gładko ogoloną czaszkę. Słuchał tak uważnie, że Vyborg zaczął się zastanawiać, czy nie oniemiał.

— To jak sądzisz — spytał w końcu Vyborg — co można w tej sprawie zrobić?

— Dlaczego przychodzisz do mnie z tym problemem? — spytał cicho Kananga.

Vyborg obrzucił go niechętnym spojrzeniem.

— Bo jesteś człowiekiem czynu. Bo gdyby nie ja, nie byłoby cię na pokładzie tego habitatu. Przekonałem siły pokojowe, żeby pozwolili ci wyemigrować. Chcieli cię sądzić za ludobójstwo.

Na ciemnej twarzy Kanangi nie pojawił się nawet cień emocji, ale wewnątrz szalała dawna wściekłość.

— Ludobójstwo! Hutu mordowali nas tysiącami i nikt nie kiwnął palcem. Kiedy doszliśmy do władzy, odpłaciliśmy Hutu za przelaną krew, za to, co nam zrobili, a Korpus Pokoju pojawił się ze swoimi kamerami satelitarnymi i bronią laserową.

Błędnie interpretując wściekłość w oczach Kanangi, Vyborg rzekł pojednawczym tonem:

— Potrzebuję twojej pomocy. Nikt inny tego dla mnie nie zrobi. Potrzebuję twojej siły i umiejętności. Pomóż mi pozbyć się staruszka. Proszę.

Wysoki, tyczkowaty Rwandyjczyk wziął głęboki oddech, by się uspokoić. Wskazał chudym palcem na jedną z tyczek świetlnych wzdłuż ścieżki, którą szli, i rzekł cicho:

— To jest problem. Vyborg pojął natychmiast.

— Kamery.

Kananga pokiwał ponuro głową.

— Morgenthau zainstalowała je nawet w mieszkaniach.

— Tak, wiem.

— Pewnie, jeśli mamy coś zrobić w jego mieszkaniu, możemy skłonić Morgenthau, żeby wyłączyła wizję.

— Więc moglibyśmy zająć się nim w jego apartamencie i nikt nie będzie wiedział — rzekł Vyborg z nadzieją w głosie.

— Ale co zrobimy z ciałem? — Kananga nie akcentował słowa „zrobimy”, ale Vyborg usłyszał i zrozumiał.

— To powinno wyglądać na wypadek. Naturalny zgon. To stary człowiek.

— W doskonałym zdrowiu. Sprawdziłem jego dane medyczne.

— Ludzie umierają — warknął Vyborg.

Kananga zachichotał.

— Tak, zwłaszcza, jak im się w tym pomoże. Vyborg poczuł napływ irytacji.

— Więc jak, pomożesz mi czy nie?

Kananga milczał tak długo, że Vyborg zaczynał już dochodzić do wniosku, że odmówi. W końcu jednak odezwał się.

— Przy kanale, gdzie spędza tyle czasu, nie ma kamer, prawda?

Vyborg zrozumiał, że to prawda.

328 DNI DO WEJŚCIA NA ORBITĘ SATURNA

Wszyscy szefowie działów zasiedli wokół okrągłego stołu konferencyjnego. Wilmot siedział po jednej stronie, w środku, mając u swego boku Urbaina i ciemnowłosą kobietę o okrągłej twarzy, Andreę Maronellę, szefową działu rolniczego. Eberly, usadowiony dokładnie naprzeciwko Wilmota, nadal myślał o niej jako o rolniku, którego spotkał niespodziewany awans.

Szefowie działów jeden po drugim przedstawiali podsumowania swoich cotygodniowych raportów. Eberly nudził się. Dlaczego Wilmot po prostu nie nagra jednego takiego spotkania i nie odtwarza nagrania co tydzień? Każdy z nas zaoszczędziłby godzinę albo dwie, a skutki byłyby takie same.

— Wygląda na to, że to wszystko — rzekł Wilmot, gdy ostatni z mówców skończył. — Jeszcze jakieś sprawy?

— Raoul Tavalera przyjął stanowisko w dziale konserwacji. Poinformowano mnie, że pracuje przy naprawach i konserwacji.

Tamiko O’Malley, okrąglutki Japończyk, który był szefem działu konserwacji, pokiwał z zapałem głową.

— On wcale nie jest takim złym technikiem. Tylko chce jak najszybciej wrócić na Ziemię.

— Jakie jest pańskie zdanie na ten temat, doktorze Eberly? — Wilmot przeniósł spojrzenie na Malcolma.

— Ustaliliśmy, że odleci z ekipą kaskaderów, po ich wyprawie na Tytana.

Urbain klepnął otwartą dłonią w blat stołu.

— Nie ma mowy, żebyśmy im pozwolili na lądowanie na Tytanie! Nigdy!

— Szef tego zespołu jest przekonany, że na to pozwolimy — rzekł Eberly łagodnym tonem.

— Nigdy! — powtórzył głośniej Urbain.

Wilmot położył rękę na ramieniu naukowca w pojednawczym geście.

— Myślałem, że doktor Cardenas pracuje nad rozwiązaniem problemu skażenia.

— Za pomocą nanomaszyn? — warknął Urbain. — Uwierzę, jak zobaczę. Nie wcześniej.

— Odmówienie mu zgody będzie trudne — rzekł Eberly. — Ten cały Gaeta robi w mediach za bohatera. Uratował rannego astronautę. Wszyscy w habitacie darzą go za to szacunkiem.

— Musimy zorganizować jakiś pokaz tych nanomaszyn doktor Cardenas — rzekł Wilmot, zanim Urbain zdołał odpowiedzieć. — Całkowicie bezpieczny pokaz. Nie chcę ryzykować, że nanomaszyny wyrwą się na wolność w habitacie.

Urbain pokiwał głową i uśmiechnął się kwaśno.

— Zero ryzyka — mruknął, a jego uśmiech podpowiedział Eberly’emu, że myśli, iż ryzyko zerowe jest niemożliwością.

— Doskonale — rzekł Wilmot. — Zatem zakończymy?

Kilku uczestników zebrania odsunęło krzesła. Eberly odchrząknął głośno i oznajmił:

— Jest jeszcze jedna sprawa, jeśli można.

Wilmot, który już prawie wstał z krzesła, opadł na nie z powrotem, z niezadowoloną miną.

— O co chodzi?

— Mój komitet przygotował projekt konstytucji. Przejrzałem go i moim zdaniem nadszedł czas, żeby wszyscy go przeczytali i zagłosowali nad jego przyjęciem.

W oczach Wilmota pojawiło się coś na kształt podejrzliwości.

— Już kiedyś wszyscy debatowali o nazwach. Wszczynamy nową dyskusję? — poskarżył się ktoś.

Wilmot dotknął swoich wąsów jednym palcem i rzekł:

— To najpierw ja zapoznam się z tym projektem. Potem przeczytają go szefowie działów. A dopiero potem będziemy mogli pokazać go wszystkim mieszkańcom.

— Doskonale — rzekł Eberly z uśmiechem wdzięczności. Dokładnie tego bowiem oczekiwał od Wilmota.

Kilka dni później Holly wstała od biurka i podeszła do drzwi gabinetu Morgenthau. Nie myślała już o tym gabinecie jako o biurze Eberly’ego; nie widziała Eberly’ego od tygodni, jeśli nie liczyć krótkich spotkań, zawsze w obecności innych ludzi. Nic go nie obchodzę, powiedziała sobie w duchu, z rozpaczliwą nadzieją, że to jednak nie jest prawda, zastanawiając się, jak sprawić, by zaczęła go obchodzić tak bardzo, jak on obchodził ją.

Zastukała do drzwi.

— Wejść — zawołała Morgenthau.

Holly odsunęła drzwi do połowy i powiedziała:

— Wychodzę i już dziś nie wracam do biura. Idę… Morgenthau miała wystraszony, prawie przerażony wyraz twarzy.

— Holly, miałam ci o tym wcześniej powiedzieć, ale mi umknęło i dopiero teraz sobie przypomniałam. Chciałabym, żebyś zaktualizowała dossier doktor Cardenas.

— Zaktualizowała? Myślałam, że mamy wszystkie jej dane. Morgenthau stuknęła w palmtopa leżącego na biurku. Pojawiło się nad nim zdjęcie Cardenas i jej akta. Morgenthau przewinęła je tak szybko, że Holly widziała tylko rozmazany strumień liter. Nie miało to znaczenia; Holly i tak znała całe te akta na pamięć, słowo po słowie, wystarczyło, że raz je przeczytała.