Выбрать главу

— O, jest. W jej danych jest luka. Przez kilka lat kierowała laboratorium nanotechnologicznym w Selene, potem nagle zrezygnowała. Kilka miesięcy później poleciała na Ceres, ale nie zajmowała się tam badaniami nanotechnologicznymi, przy najmniej w aktach nie ma na ten temat ani słowa. Chcę, żebyś to z nią wyjaśniła.

— To chyba nie wydaje się takie niemożliwe, co?

Morgenthau obrzuciła ją twardym spojrzeniem.

— Droga Holly, w przypadku nanotechnologii wszystko jest ważne. Coś się tam stało, coś, co gwałtownie zmieniło karierę Cardenas. Porzuciła nanotechnologię na parę lat, a teraz chce wznowić badania tutaj. Dlaczego? Do czego ona zmierza?

— Dobra — oznajmiła Holly. — Zadzwonię do niej.

— Zaproś ją na lunch. Jeśli odmówi, idź do laboratorium i siedź tam tak długo, aż się ze wszystkiego wytłumaczy.

— To brzmi, jakbyś mówiła o policyjnym śledztwie.

— Może powinno to być śledztwo.

Zastanawiając się, czemu Morgenthau tak na tym zależy, Holly rzekła:

— Dobrze, zadzwonię do niej zanim wyjdę.

Morgenthau uniosła pulchny palec.

— Natychmiast, Holly. Masz to zrobić zaraz. I zaproś ją na lunch jeszcze dziś. Chcę dostać raport o Cardenas jutro z samego rana.

W pierwszej chwili Holly miała ochotę powiedzieć Morgenthau, żeby sobie wyskoczyła ze śluzy bez skafandra. Zauważyła jednak, że ta kobieta nigdy się tak natarczywie niczego nie domagała. Ona się tym naprawdę przejmuje, pomyślała Holly. Może w tej całej nanotechnologii jest naprawdę coś gorszego niż mi się wydawało.

Don Diego wyprostował się powoli, czując ból. Plecy to słaby punkt, powiedział sobie, próbując rozmasować sztywność. Jeśli kiedyś osiągniemy taki poziom, że będziemy umieli przeprojektować ludzkie ciało, trzeba będzie poświęcić sporo pracy ulepszaniu pleców.

Szedł powoli, ostrożnie, krocząc po pochyłości umocnienia kanału. Ból usadowił się w krzyżu, w miejscu, do którego trudno mu było sięgnąć. Westchnął. Jeszcze trochę, a ten odcinek kanału będzie gotowy, chociaż tyle, pomyślał. Zatrzymał się i podziwiał chaotyczną gęstwinę kwitnących krzewów. Może jeszcze jakiś kaktus przy następnym odcinku kanału, pomyślał. Ciekawe, czy w habitacie mamy w ogóle kaktusy?

Myślał, że Holly do niego dołączy; powiedziała, że popołudniu wyjdzie wcześniej z biura. Chciał, żeby zobaczyła, jak rozrasta się ich mała puszcza.

Ktoś wyszedł zza drzewa, koło skraju przepustu i szedł powoli w jego stronę. Wysoki, tyczkowaty mężczyzna z ogoloną czaszką i cienką bródką porastającą skraj szczęki. Don Diego pomyślał, że powala sobie ziemią te wypastowane buty.

— Dzień dobry panu — zawołał do nieznajomego po angielsku. — Co pana sprowadza w to spokojne miejsce?

Obcy uśmiechnął się szeroko.

— Pan jest Diego Romero, z działu łączności?

— To ja — odparł Diego, myśląc, że ten człowiek jest pewnie z biura. Ktoś się musiał poskarżyć na moją ciągłą nieobecność. Albo…

— A pan jest może z działu konserwacji? — spytał nieśmiałym tonem.

Czarny mężczyzna podszedł bliżej, nadal się uśmiechając.

— Nie. Pod tym względem nie ma się pan czego obawiać.

Zgodnie z poleceniem Holly zaprosiła Kris Cardenas na lunch do bistra. Ale rozmowa jakoś się nie kleiła.

— Wiem, że to trochę wścibskie — rzekła przepraszającym tonem — ale moja szefowa ma bzika na punkcie nanotechnologii i dogrzebała się do luki w twoich aktach…

Cardenas odłożyła widelec i pociągnęła łyk lemoniady. Potem zapatrzyła się na porozstawiane na trawie stoliki, przeważnie puste, aż wreszcie znów spojrzała na Holly. W jej lśniących błękitnych oczach widać było smutek, nie gniew; Holly miała wrażenie, że patrzy na nią, ale widzi raczej jakieś bolesne wydarzenia z przeszłości.

— Nie chciałam, żeby znalazło się to w moich aktach — rzekła. — Powiem ci o tym, ale wyłącznie pod warunkiem, że nie dopiszesz tego do mojego dossier.

Holly już miała się zgodzić, ale przypomniała sobie, że nie może.

— Będę musiała powiedzieć o tym mojej szefowej.

Cardenas potrząsnęła głową.

— W takim razie nic z tego. Powiedziałabym ci o tym, Holly, ale nie chcę, żeby to się rozeszło. Jeśli powiesz swojej szefowej, nie pozwolą mi tu prowadzić badań nanotechnologicznych.

— Ale dlaczego?

— Bo przyczyniłam się do zamordowania człowieka — rzekła Cardenas obojętnym, chłodnym i beznamiętnym tonem.

Holly odniosła wrażenie, że szczęka jej opada.

— Nie zrobiłam tego celowo — wyjaśniła Kris. — Ale już to, co zrobiłam było wystarczająco złe.

Jakby wskutek pęknięcia jakiejś emocjonalnej tamy, Cardenas opowiedziała Holly całą historię. Jak wygnano ją do Selene, nie pozwolono wrócić na Ziemię z powodu nanobotów krążących w jej ciele. Jak jej mąż odmówił podróży na Księżyc, jak jej dzieci obróciły się przeciwko niej, a ona nigdy nie zobaczyła wnuków. O złości. O bólu. I gorzkiej, palącej złości przeciwko durniom, którzy wykorzystali strach ludzi przed nanotechnologią, by zniszczyć jej życie.

Opowiedziała Holly o propozycji Martina Humphriesa.

— Powiedział, że załatwi mi powrót na Ziemię, jeśli pomogę mu dokonać sabotażu — uszkodzić statek kosmiczny konkurenta. Był tak bogaty, że mógł kupić wszystko. Myślałam, że mi pomoże. Nie sądziłam, że uszkodzenie statku może się przyczynić do czyjejś śmierci. Więc Humphries mnie przekupił, a jego największy konkurent zmarł z powodu awarii statku.

— Udało ci się wrócić na Ziemię? Zobaczyć rodzinę? — spytała Holly cicho, bezbarwnym głosem.

— Nigdy — odparła Cardenas. — Kiedy usłyszałam, że Dan Randolph zginął przeze mnie, wyznałam wszystko przywódcom Selene. Próbowałam nawet popełnić samobójstwo, ale mi się nie udało. Moją karą miało być uwięzienie w laboratorium nanotechnologicznym. Poleciałam więc na Ceres, na pogranicze i przez całe lata pracowałam ze szczurami skalnymi. Żadnej nanotechnologii. Przysięgałam, że nie będę już zajmować się nanotechnologią.

— Ale tutaj się tym zajmujesz.

Cardenas pokiwała głową. Oczy miała suche, ale wyglądała, jakby ją przygniatał ciężar całego wszechświata.

— Uznałam, że już dość tej pokuty. Mogę tu pomagać ludziom. Chcę zacząć życie od nowa.

— Trochę jak ja — mruknęła Holly.

— Jesteśmy takie do siebie podobne. Pod pewnymi względami.

— Pewnie tak.

Cardenas utkwiła w niej jasnobłękitne oczy.

— To co powiesz swojej szefowej?

Holly nie zastanawiała się nawet przez milisekundę.

— Nic — odparła. — Powiem, że sama zdecydowałaś o locie na Ceres i chęci pracowania ze skalnymi szczurami. Co tak do końca nie jest kłamstwem, prawda?

Cardenas uśmiechnęła się po raz pierwszy.

— Nie, to nie jest kłamstwo. Nie jest to cała prawda, ale też nie kłamstwo.

Nie przestając się uśmiechać Kananga podszedł do Don Diego na odległość wyciągniętej ręki.

— Nie, nie jestem z działu konserwacji — powtórzył.

— Chciałem poinformować dział konserwacji o tym, co tu robię — rzekł Don Diego — ale nie miałem…