— Musisz się pogodzić z tym, że ludzie nagle umierają, Holly — rzekła Cardenas podczas lunchu w ruchliwej kafeterii. — Ludzie są śmiertelni.
— To nie ma żadnego sensu — upierała się Holly.
— Daj sobie spokój, Holly — rzekła łagodnie Cardenas. — Był uroczym starszym panem, ale nie żyje i już go nie wskrzesisz.
— Ktoś go zabił.
Cardenas otworzyła szeroko oczy.
— Morderstwo?
Holly pokiwała głową, wiedząc, że zachowuje się kosmicznie głupio, ale nie potrafiła pozbyć się tej myśli.
— Chyba powinnaś przestać o tym myśleć, mała — rzekła Cardenas. — Zaczynasz zachowywać się… nieco paranoicznie.
— Ale on nie mógł zejść na brzeg, włożyć głowy do wody i utopić się. To niemożliwe!
— Daj sobie z tym spokój, Holly. Zabiera ci to za dużo czasu i energii. Wyjdź gdzieś wieczorem i zabaw się trochę. Przestań o tym myśleć. Należy ci się trochę rozrywki.
Holly dostrzegła, że Cardenas mówi to poważnie.
— Mamuśka Kris — mruknęła i uśmiechnęła się.
— Pewnie jest mnóstwo młodych ludzi, którzy z przyjemnością zabraliby cię gdzieś wieczorem — rzekła Cardenas.
Holly próbowała przestać myśleć o Don Diegu.
— Manny Gaeta czasem do mnie dzwoni.
— No i świetnie. To kawał chłopa. Pierwsza klasa. Holly pokiwała głową.
— Podoba ci się?
— Kiedyś poszłam z nim do łóżka — wyznała Holly.
— Serio?
— Wtedy, jak uratował rannego astronautę.
— Ach, tak — przypomniała sobie Cardenas. — Musiał być nieźle nabuzowany. Od adrenaliny.
— Chyba tak.
— I testosteronu.
Holly roześmiała się na przekór sobie.
— I to solidnie.
— I dzwoni do ciebie?
— Mhm. Ale ja nie chcę się angażować. Jak zacznę z nim gdzieś wychodzić, to będzie oczekiwał powtórki.
Cardenas spojrzała na swoją sałatkę.
— Nie musisz robić tego, czego od ciebie chce. Możesz iść z nim na kolację i tyle. Tylko nie dawaj mu fałszywych sygnałów.
— Sygnałów?
— Bądź sympatyczna, a nie klej się do niego.
— Nie wiem, czy to zadziała — rzekła niepewnie Holly.
— Spotkaj się z nim w restauracji. Trzymaj się miejsc publicznych. Do domu wracaj sama.
— No pewnie.
— Chyba że znowu chcesz z nim iść do łóżka.
— Nie chcę! To znaczy, nie całkiem. Chcę mu się podobać, ale nie za bardzo.
Cardenas potrząsnęła głową i zaczęła grzebać widelcem w sałatce.
— Holly, mężczyźni nie są subtelni. Musisz jednoznacznie określać reguły. W przeciwnym razie będziesz mieć problemy.
— Rozumiem — rzekła Holly, nie wiedząc, co o tym myśleć. — Naprawdę chciałabym, żeby Malcolm mnie wreszcie zauważył. To dla niego przede wszystkim zdecydowałam się na tę misję, ale przez ostatnich parę miesięcy prawie go nie widuję, a Manny jest taki sympatyczny, a ja nie chcę się angażować, i… — zamilkła, nie wiedząc co powiedzieć dalej.
— Malcolm? — spytała Cardenas. — Masz na myśli doktora Eberly’ego?
— Tak, szefa działu zasobów ludzkich.
Na Cardenas najwyraźniej zrobiło to wrażenie.
— Interesujesz się nim?
— Ale on nie interesuje się mną — Holly poczuła nagle, że zaraz się rozpłacze.
— Ale chyba zawsze tak było?
— Nie wiem, co robić.
Cardenas rozejrzała się po kafeterii, po czym rzekła stanowczym tonem:
— Baw się ile wlezie z tym całym kaskaderem. Czemu nie?
— Myślisz, że Malcolm będzie zazdrosny?
Cardenas wydała z siebie sapnięcie, dość bliskie stęknięcia, po czym odpowiedziała:
— Nie, nie sądzę, żeby zwrócił na to uwagę. Ale chyba należy ci się trochę przyjemności? To miły facet.
— Pewnie.
— To baw się póki możesz. On odleci na Ziemię, jak już wykona swój numer z Tytanem, więc nie masz się co martwić długotrwałymi związkami.
— Ale ja chcę długotrwałego związku — wyrzuciła Holly, sama zaskoczona tym, co mówi. Po czym natychmiast dodała: — Może jeszcze nie teraz, nie z Mannym, ale kiedyś tak.
— Z Eberlym?
— Tak!
Cardenas potrząsnęła głową.
— Powodzenia, mała.
Nadia Wunderly przestrzegała ścisłej diety, regularnie ćwiczyła i zrzuciła już cztery kilogramy. Jej niezmordowana praca nad propozycją programu badawczego też się opłaciła: doktor Urbain zatwierdził jej projekt badań pierścieni Saturna. Wiedziała, że udzielił zgody niechętnie; Wunderly była jedyną osobą spośród naukowców, zainteresowaną pierścieniami. Wszyscy inni, łącznie z Urbainem, skupiali się na Tytanie.
Siedziała w biurze Urbaina i usiłowała wyżebrać dwóch asystentów i trochę czasu największego teleskopu habitatu.
— Nie dam rady zrobić tego wszystkiego sama — rzekła, próbując nie przekroczyć cienkiej granicy między proszeniem o pomoc a przyznaniem się do porażki. — W mojej propozycji pisałam o dwóch asystentach, jeśli pan pamięta.
— Pamiętam doskonale — odparł twardo Urbain. — Ale nie mamy tylu ludzi.
Szef działu planetologii siedział sztywno za swoim biurkiem jak za barykadą, która miała chronić go przed atakami rewolucjonistów. A przecież Wunderly prosiła tylko o niewielką pomoc.
— Główny teleskop jest całkowicie wykorzystywany do obserwacji Tytana — mówił Urbain, jakby ogłaszał wyrok śmierci. — To jest niezwykła okazja, nie możemy jej zmarnować.
— Ale pierścienie są…
— …mniej ważne — dokończył Urbain.
— Miałam zamiar powiedzieć „niezwykłe” — dokończyła Wunderly.
— Formy życia na Tytanie też.
Zastanawiając się, jak może go przekonać, rzekła:
— Nie potrzebuję wcale dużo czasu z teleskopem. Wystarczy godzina dziennie, żeby porównać…
— Godzina? — Urbain wyglądał na zaszokowanego. Jego mała czarna bródka zjeżyła się. — Niemożliwe.
— Ale powinniśmy wykorzystać ten czas do długofalowych badań dynamiki pierścieni, jak będziemy się zbliżać. Rezygnacja z tego to zbrodnia.
Przeczesując nerwowo przylizane włosy, Urbain warknął:
— Doktor Wunderly, ten habitat pozostanie na orbicie Saturna przez wiele, wiele lat. W rzeczywistości na czas nieokreślony. Będzie pani miała mnóstwo czasu na badanie dynamiki swoich pierścieni.
Przy tych ostatnich słowach prawie uśmiechnął się złośliwie. Wunderly wiedziała, że za plecami współpracownicy nazywają ją „Władcą Pierścieni”, choć płeć nie do końca się zgadzała.
Wyciągnęła ostatniego asa z rękawa.
— Myślałam, że gdybyśmy mogli badać pierścienie przez te kilka miesięcy zbliżania się, wykonać badania synoptyczne, takie solidne, to opublikowalibyśmy wyniki przed wejściem na orbitę wokół Saturna, zanim przylecą inni naukowcy, żeby nas zastąpić. Oczywiście z pana nazwiskiem jako głównego badacza.
Urbain nie połknął przynęty. Zesztywniał jeszcze bardziej słysząc o zespołach badaczy, którzy mieli go wyrugować. Drżąc, z pobladłą twarzą, powiedział cicho i stanowczo:
— Wszystkich pracowników naukowych i sprzęt, jaki mam do dyspozycji, wykorzystam do badań Tytana. Pozostali będą pracować w nadgodzinach, albo po nocach, żeby skończyć na czas łazik do poruszania się po powierzchni Tytana. Na tym księżycu jest życie! Unikatowe formy życia. Jest pani jedyną członkinią mojego zespołu, która nie pracuje przy badaniach nad Tytanem. Pani i te drogocenne pierścienie! Nie będę pani przeszkadzał, proszę je badać. Może mi pani być za to wdzięczna, ale proszę nie zawracać mi głowy żądaniami, których i tak nie spełnię.