Kiepsko zawoalowana groźba, pomyślała Wunderly. Mam go zostawić w spokoju, bo inaczej przesunie mnie do prac przy Tytanie, razem ze wszystkimi pozostałymi.
Wstała z trudem, z uczuciem porażki, pustki, bezradności. I złości. Ma świra na punkcie Tytana, poskarżyła się w duchu wychodząc z jego gabinetu. Ma tak ciasny umysł, że mógłby patrzeć obydwoma oczami przez jedną dziurkę od klucza.
Dokładnie o 17:00 Gaeta zastukał w futrynę otwartych drzwi pokoju Holly i wkroczył do jej boksu.
— Fajrant — ogłosił. — Chodź, muszę ci coś pokazać.
Holly stoczyła krótką walkę wewnętrzną, po czym zaśmiała się i oznajmiła komputerowi, że kończy pracę. Holograficzny obraz mrugnął raz i zgasł.
— O co chodzi? — spytała Holly, gdy pozwoliła mu wyprowadzić się z budynku.
— Pomyślałem, że chciałabyś przyjrzeć się lepiej miejscu, do którego lecimy — rzekł Gaeta.
— Saturnowi?
— Tak. Teraz łatwo go zobaczyć gołym okiem.
— Serio?
Zachichotał.
— Właśnie tak myślałem. Nawet na niego nie spojrzałaś, tak?
— Nawet przez chwilę — przyznała.
Pod budynkiem biurowym czekały na nich dwa elektryczne skutery. Holly pojechała za Gaetą, pedałując wijącą się ścieżką przez park, przez sady i pola, w kierunku przegrody zamykającej habitat. Zostawili skutery na stojakach przy końcu drogi i ruszyli wąską ścieżką przez kwitnące krzewy i młode drzewka.
— Nigdy się do tego nie przyzwyczaję — mruknął Gaeta.
— Do czego?
— Do tego, jak tu działa grawitacja. Idziemy do góry, a mam wrażenie, jakbyśmy szli w dół.
Holly przybrała belferski ton.
— „Grawitacja habitatu, wytwarzana przez siłę odśrodkową — zacytowała podręcznik — zmniejsza się przy zbliżaniu się do osi centralnej”. A właśnie to w tej chwili robimy.
— Tak — mruknął, najwyraźniej nieprzekonany.
W końcu dotarli do małego budynku z drzwiami, na których widniał napis: SALA OBSERWACYJNA. W środku znajdowały się słabo oświetlone schody, prowadzące w dół. Stukając butami po stalowych stopniach Holly zauważyła, że choć idzie w dół, ma wrażenie, jakby wspinała się pod górę.
— Nie jesteśmy już w Krainie Oz — mruknął Gaeta, gdy podążali mrocznym szybem. Ich głosy odbijały się echem od metalowych ścian.
— Krainie Oz? — zdziwiła się.
— To stara historia. Poproszę, żeby mi przysłali z Ziemi ten film.
Holly nie rozumiała, o czym Gaeta mówi. Schody skończyły się i ruszyli wąskim korytarzem, tunelem, którym biegły jakieś rury i korytka, zarówno na suficie, jak i na ścianach. Choć tunel wyglądał na równy i płaski, mieli wrażenie wspinania się po pochyłości. W końcu dotarli do klapy z napisem: SALA OBSERWACYJNA: ZACHOWAĆ OSTROŻNOŚĆ PRZY WEJŚCIU. Gaeta wystukał kod na klawiaturze i klapa stanęła otworem.
— Prosimy zachować ostrożność. Wchodzisz do obracającego się pomieszczenia. Prosimy zachować ostrożność — rozległ się automatyczny głos.
Po drugiej stronie klapy znajdowało się niewielkie pomieszczenie. Miało wyłożone miękkimi poduszkami ściany, podłogi i sufit.
Gaeta zaśmiał się, wchodząc do środka.
— Świetnie. Wreszcie trafiłem do wyściełanej celi.
— Zaczyna się ruch obrotowy — ostrzegł głos.
Holly poczuła nagle zawrót głowy.
— Jak w wesołym miasteczku — rzekł Gaeta, obejmując Holly w talii.
— Dziesięć sekund do otwarcia klapy. Prosimy zachować ostrożność — oznajmił komputer.
Wyściełana ściana, przed którą stali, odsunęła się i Gaeta, nadal trzymając Holly wciągnął ją do środka. Holly westchnęła i zapomniała o dziwnym uczuciu w nogach. Zobaczyła przed sobą milion gwiazd, ostro świecących bez jednego mrugnięcia, jak gapiące się na nią oczy nieba.
— Kosmiczne — jęknęła.
— Dobre określenie — rzekł cicho Gaeta.
Holly zauważyła wówczas, że w słabo oświetlonym bąblu obserwacyjnym jest ktoś jeszcze. Niska, mocno zbudowana kobieta stała odwrócona do nich plecami i patrzyła w gwiazdy. W przyćmionym świetle jej sterczące włosy miały nieokreślony kolor; Holly pomyślała, że chyba są rude.
Kobieta poruszyła się, jakby coś wyrwało ją z transu, odwróciła się i szepnęła:
— Cześć.
— Cześć — odszepnęła Holly. Miała wrażenie, że jest w katedrze; nikt nie podnosił głosu.
— Całe pomieszczenie obraca się w ruchu przeciwnym do ruchu habitatu — wyjaśnił cicho Gaeta. — Dzięki temu można wszystko oglądać i nic się wokół nas nie obraca.
Holly wiedziała o tym z filmów poglądowych, ale to nie miało znaczenia. Widok rozpościerającego się przed nią kosmosu wyparł wszystko inne z jej świadomości. Tyle gwiazd, pomyślała. Miliony, tryliony. Czerwone, niebieskie, wielkie jasne, małe ciemniejsze.
Gaeta pochylił się nad jej ramieniem i pokazał coś.
— Widzisz tę niebieską? To Ziemia.
— A ta duża żółta?
— Jowisz.
— To gdzie jest Saturn?
Kobieta wyciągnęła rękę w kierunku dolnej krawędzi wielkiego zakrzywionego okna.
— Tam.
Holly przyjrzała się jasnej różowawej gwieździe. Nie, to nie była gwiazda; widziała, że to tarcza, spłaszczona przy biegunach.
I nagle coś ją uderzyło.
— Gdzie są pierścienie? Nie ma pierścieni!
PLANETA Z PIERŚCIENIAMI
Kobieta uśmiechnęła się do Holly.
— Galileusz odniósł dokładnie takie samo wrażenie. Cholerne pierścienie znikły.
— Co to znaczy — spytała Holly, patrząc to na różowawą tarczę planety, to na okrągłą twarz kobiety o sowich oczach, ledwo widoczną w słabym oświetleniu bąbla obserwacyjnego.
Kobieta uśmiechnęła się, Holly wydało się, że dostrzega w tym uśmiechu smutek.
— Galileusz jako pierwszy dostrzegł, że Saturn jest jakiś dziwny, w 1609 czy 1610, jakoś wtedy. Przez swój kiepski teleskop nie był w stanie dostrzec pierścieni; wyglądało to, jakby po obu stronach tarczy Saturna unosiły się małe gwiazdy.
— I znikły? — spytała Holly.
— Uhm. Na jakiś czas zaprzestał obserwacji Saturna, a kiedy do nich powrócił, gdzieś w roku 1612 — pierścieni nie było.
— Co się z nimi stało?
— Nigdzie nie odleciały. Nadal tam były. Ale co piętnaście lat Saturn zmienia nachylenie tak, że pierścienie są niewidoczne dla obserwatora z Ziemi. Są tak cholernie cienkie, że wydaje się jakby znikły. Przez słabe teleskopy ich nie widać. A tak naprawdę, przez dość silne też nie.
— Więc teraz są właśnie w takim położeniu? — dopytywał się Gaeta.
— Otóż to. Biedny Galileusz. Nie wiedział, co się dzieje. Pewnie musiał się nieźle wkurzyć.
Holly patrzyła na tarczę Saturna, jakby była w stanie zmusić pierścienie do ponownego pojawienia się.
— Przez teleskop, tam, nad bąblem obserwacyjnym, widać je — rzekła kobieta. Chyba miała zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale zamilkła.
— Jest pani astronomem? — spytała Holly.
— Coś w tym rodzaju. Nazywam się Nadia Wunderly. Wyciągnęła rękę z ciasno złożonymi palcami i odstającym kciukiem. Holly uścisnęła ją i przedstawiła siebie oraz Gaetę. Wunderly również uścisnęła mu dłoń, jakby przedstawianie się ludziom było rytuałem, który należy poprawnie wykonać.