Выбрать главу

— Jaki był powód tej awantury?

Dotąd nie odezwali się ani słowem.

— Słucham! — naciskał Wilmot. — Domagam się odpowiedzi! Co spowodowało bójkę?

Ten z podbitym okiem powiedział w końcu.

— Pokłóciliśmy się o nazwę wioski B.

— Pokłóciliście się?

— On chciał nazwać wioskę Killarney — rzekł drugi.

— To dobra nazwa — obruszył się jego przeciwnik. — A on powiedział, że jest głupia.

— I z tego powodu wszczęliście walkę na pięści? O to, że nie zgadzaliście się co do nazwy wioski? Co wy piliście, na litość boską?

W kafeterii, gdzie doszło do bójki, nie podawano alkoholu, ale dwie restauracje w habitacie miały różne trunki, wino i domowe piwo dostarczane przez farmy.

— To moja wina — powiedział ten z zakrwawionym nosem. — Wypiłem trochę w Nemo zanim poszedłem do kafeterii.

Wilmot obrzucił ich niechętnym spojrzeniem.

— Mam zakazać sprzedaży alkoholu? Tego chcecie? Potrząsnęli głowami. Wilmot przyglądał się ich pokornym minom. Przynajmniej wyrażają skruchę, pomyślał. Analityk logistyczny i technik łączności, tłukący się jak para uczniaków.

Obrzucając ich najsroższym spojrzeniem, na jakie było go stać, Wilmot oznajmił:

— Jeszcze jeden taki incydent i zakażę sprzedawania wam alkoholu. I skieruję was do pracy przy odzyskiwaniu surowców. Skoro zachowujecie się jak śmieci, to będziecie robić w śmieciach przez sześć godzin dziennie.

Ten z podbitym okiem zwrócił się do kolegi i wyciągnął rękę.

— Przepraszam, chłopie.

Jego niegdysiejszy oponent odwzajemnił uścisk dłoni.

— W porządku. Ja też przepraszam.

— Wynoście się stąd, obaj — warknął Wilmot. — I żebym nie musiał już słyszeć o tak idiotycznym zachowaniu.

Technik łączności popędził do własnej kwatery, gdzie wytarł krew z twarzy mokrym ręcznikiem i zadzwonił do pułkownika Kanangi.

— Wszcząłem bójkę w kafeterii — rzekł do wizerunku Kanangi na ekranie telefonu.

— Już o tym słyszałem, z różnych źródeł — odparł Rwandyjczyk. — I co na to Wilmot?

— Właściwie nic. Był raczej zdziwiony niż zły.

Kananga pokiwał głową.

— Co mam teraz zrobić?

— Na razie nic. Wracaj do swoich obowiązków i zachowuj się przyzwoicie. Zadzwonię, kiedy będę cię potrzebował.

— Tak jest.

Ponieważ populacja habitatu składała się z przedstawicieli różnych wyznań, nie obchodzono żadnego oficjalnego dnia wolnego, zatem ogłoszono, że dzień wyborów fazy pierwszej będzie dniem wolnym od pracy dla wszystkich.

Malcolm Eberly siedział w swoim salonie z ponurą, prawie zmartwioną miną i oglądał wiadomości na holograficznym projektorze. Obraz pokazywał centrum głosowania w wiosce A. Ludzie wchodzili, oddawali głos i wychodzili. Było to równie pasjonujące jak obserwowanie rosnącej trawy.

Ruth Morgenthau próbowała go pocieszyć.

— Frekwencja wcale nie jest taka mała jak przewidywali moi ludzie. Zagłosuje co najmniej czterdzieści procent.

— To żadna rewelacja — mruknął Eberly.

Sammi Vyborg, siedzący po drugiej stronie niskiego stolika, wzruszył kościstymi ramionami.

— Nie spodziewaliśmy się dużego entuzjazmu na tym etapie. W końcu wybierają tylko kategorie nazw, a nie same nazwy.

Eberly obdarzył go ostrym spojrzeniem.

— Chcę, żeby ludzie byli do tego entuzjastycznie nastawieni. Żeby potrafili zakwestionować autorytet Wilmota.

— To przyjdzie z czasem — rzekł Kananga. Rozsiadł się wygodnie na sofie i rozłożył ramiona na oparciu. — Testowaliśmy już różne metody.

Eberly skrzywił się nieznacznie.

— Słyszałem o tej bójce w kafeterii.

— Przed następnym dniem wyborów możemy wywołać prawdziwe zamieszki, jeśli chcesz.

— To byłoby dobre — rzekł Vyborg. — Moglibyśmy wkroczyć i je spacyfikować.

— A ty zasłynąłbyś jako człowiek, który zaprowadził pokój i porządek — uśmiechnęła się do Eberly’ego Morgenthau.

— Może — odparł tęsknym tonem. — Ja tylko chciałbym…

— Chciałbyś, żeby wszyscy cię słuchali i uwielbiali — przerwała mu Morgenthau.

— Jeśli mam być przywódcą, to wolałbym raczej, żeby mi ufali i lubili.

Pokochają cię — rzekł Vyborg, a jego głos ociekał sarkazmem — kiedy już będziesz miał taką władzę, że będziesz mógł decydować o ich życiu i śmierci.

Pod koniec dnia wyborów Holly siedziała przy swoim biurku i porządkowała wyniki głosowania. Wioski otrzymają nazwy ziemskich miast — tak zdecydowali głosujący. Poszczególnym budynkom będą patronowali słynni ludzie. Farmy i sady oraz inne tereny otwarte otrzymają nazwy ziemskich zjawisk lub pochodzące z mitologii: w tym głosowaniu nie było jednoznacznego zwycięzcy.

Telefon oznajmił, że dzwoni Ruth Morgenthau. Holly wydała polecenie odebrania połączenia i na ekranie pojawiła się twarz Morgenthau, unosząca się obok kolumn danych.

— Mamy już wyniki? Holly pokiwała głową.

— Wszystko w tabelach.

— Prześlij mi.

Holly rzuciła okiem na dane telefonu obok wizerunku jej rozmówczyni i dostrzegła, że Morgenthau dzwoni z mieszkania Eberly’ego. Rozzłościła się, że Ruth była z Malcolmem, a jej nie zaproszono. Może da się coś z tym zrobić, pomyślała.

— Muszę je najpierw wysłać do profesora Wilmota — rzekła.

— Oficjalna procedura.

— Wyślij je także tutaj — upierała się Morgenthau.

— Jeśli tak zrobię, zostanie elektroniczny dowód pogwałcenia przeze mnie procedury. — Zanim Morgenthau skrzywiła się, Holly dodała: — Ale mogę ci przynieść egzemplarz osobiście, wtedy nie zostanie to zarejestrowane.

Na nalanej twarzy Morgenthau pojawił się cień przebiegłości, który szybko przeszedł w uśmiech.

— Doskonale, Holly. Widzę, że umiesz myśleć. Przynieś mi wyniki. Jestem u doktora Eberly’ego.

— Lecę esz-en-eś.

Gdy Holly wkroczyła do mieszkania Eberly’ego, poczuła panujące tam napięcie. W całym pomieszczeniu dało się wyczuć tłumione uczucia. Byli tam: Morgenthau, Vyborg i Kananga; Holly myślała o nich jako o hipopotamie, wężu i panterze, ale te wyobrażenia nie były humorystyczne. Zwłaszcza widok obserwującego ją Kanangi sprawiał, że czuła się nieswojo; jak drapieżny kot przyglądający się zwierzynie.

Eberly’ego nie było nigdzie widać, ale zanim Holly o niego zapytała, wszedł do salonu i uśmiechnął się do niej. Napięcie, które czuła, znikło jak poranna mgła w ciepłych promieniach słońca.

— Holly — zawołał, wyciągając do niej obie ręce. — Jak dawno cię nie widziałem.

— Mai… — zaczęła, po czym poprawiła się: — Doktorze Eberly, miło pana znów widzieć.

— Holly przyniosła wyniki wyborów — przypomniała Morgenthau.

— Doskonale — ucieszył się Eberly — To miło z twojej strony, Holly.

Holly wyjęła palmtopa z kieszeni bluzy i wyświetliła wyniki na jednej z pustych ścian salonu. Malcolm nie miał w mieszkaniu żadnych dekoracji. Wyglądało jak jego biuro: puste i nagie.

Przez kilka godzin cała piątka studiowała wyniki wyborów, rozkładając je na czynniki pierwsze, jak patolog tnący ciało na kawałki, by zbadać, co zabiło denata. Kananga znikł w kuchni i ku zaskoczeniu Holly po chwili postawił na ladzie tacę z kanapkami i drinkami. Eberly zagłębiał się w dane statystyczne, próbując podzielić wyniki według wieku, wykształcenia i zatrudnienia. Chciał wiedzieć, kto i jak głosował i dlaczego, aż do poziomu pojedynczego głosującego.