Выбрать главу

— Więc po co?

Nie zmieniając tempa, Eberly spojrzał na tyczki z lampami i miniaturowe kamery na ich szczycie, po czym zapatrzył się na zieleń i kwitnący park przed nimi.

— W biurze można łatwo założyć podsłuch. Zawsze jest tam mnóstwo podglądaczy i podsłuchiwaczy.

Pojęła.

— Ach, więc to ma wyglądać, jakbyśmy po prostu zażywali wspólnie ruchu.

— Dokładnie — skinął głową.

Morgenthau uważała, że sam fakt, że można ich zobaczyć spacerujących razem, może sprawić, że ktoś weźmie ich na języki, choć nie sądziła, żeby podejrzewano ją o jakąś romantyczną aferę z Eberlym, albo o to, że ona może pociągać go fizycznie. Albo jakiegokolwiek mężczyznę, jeśli już o tym mówimy. Morgenthau wiedziała, że wszyscy uważają ją za niską, krępą, grubą ofiarę, która nie stanowi dla nich zagrożenia. Ależ się mylili!

— Prędzej czy później będziemy musieli stawić czoła Wilmotowi — rzekł Eberly, nie przestając rozglądać się w poszukiwaniu podsłuchiwaczy. — Vyborg cały czas marudzi, żebyśmy usunęli Berkowitza i zaproponowali mu stanowisko szefa działu komunikacji. Uznałem, że najlepiej załatwimy Berkowitza za pośrednictwem Wilmota.

— Wilmota?

— Berkowitz to nieszkodliwy były pracownik sieci informacyjnych. Nie ma żadnych widocznych na pierwszy rzut oka wad. Zarządza działem komunikacji na tyle swobodnie, że w rzeczywistości wszystkim rządzi Vyborg.

Ale Sammi chce oficjalnie dostać to stanowisko i obowiązki — rzekła Morgenthau. — Znam go. On pragnie szacunku i władzy.

— Tak. I jest niecierpliwy. Jeśli ktoś odkryje, co zrobił biednemu staremu Romero…

— Nikt nie dotrze do ciebie — zapewniła go. — Nie może.

— Pewnie nie. Ale i tak Berkowitza należy zlikwidować.

— A jak chcesz to zrobić za pośrednictwem Wilmota? — spytała Morgenthau.

— To oczywiście nie jest jedyny powód — mówił Eberly.

— Wilmot uważa się za władcę habitatu. Kiedyś nadejdzie dzień, że pozbawimy go złudzeń.

— Nie możemy dopuścić, żeby bezbożny ateista rządził tymi ludźmi! — oznajmiła żarliwie Morgenthau.

— Przydałaby mi się jakaś amunicja, coś, czym mógłbym pomachać Wilmotowi przed nosem.

— Kij czy marchewka? — Wszystko jedno. Najlepiej oba.

— Ktoś będzie musiał przejrzeć jego akta i rozmowy telefoniczne. Eberly skinął głową.

— Ale należy to utrzymywać w absolutnej tajemnicy. Nie chcę, żeby Vyborg się dowiedział, że przeglądamy akta Wilmota.

— Kto więc ma to zrobić?

— Ty — odparł Eberly, całkowicie naturalnym tonem, nie pozostawiając miejsca na dyskusję. Morgenthau zamarła. Wyobraziła sobie długie, nie kończące się noce spędzone na podsłuchiwaniu telefonów profesora i podglądaniu go w apartamencie.

Zamilkła, intensywnie rozmyślając, i nadal kroczyła ścieżką.

— No i? — naciskał Eberly.

— To może być strasznie nudne. To tylko niemłody naukowiec, wątpię, czy znajdzie się coś do wykorzystania.

Eberly nie wahał się ani przez sekundę.

— Więc musimy coś spreparować. Wolałbym jednak jakąś rzeczywistą słabość. Sfabrykowanie fałszywych oskarżeń może być ryzykowne.

— Pogadam o tym z Vyborgiem.

— Nie — warknął Eberly. — To sprawa wyłącznie między nami. I nikim innym. Przynajmniej na razie.

— Dobrze — zgodziła się niechętnie. — Rozumiem.

Przez całą długą drogę z powrotem do swojego biura w Atenach Morgenthau rozmyślała o zaangażowaniu Eberly’ego w ich sprawę. On dąży wyłącznie do zgarnięcia całego splendoru dla siebie, pomyślała. Ale ma charyzmę, która pozwoli mu poprowadzić te dziesięć tysięcy ludzi. Muszę sobie jakoś z nim radzić. Wilmot, pomyślała, to zdeklarowany ateista, a w najlepszym razie agnostyk. Trzeba znaleźć na niego jakiegoś haka. Znajdę coś na niego.

287 DNI DO WEJŚCIA NA ORBITĘ SATURNA

— Nie spałam z nim, jeśli o to się martwisz — rzekła Kris Cardenas.

Holly spojrzała w jej chabrowe oczy i uznała, że Cardenas mówi prawdę. Spędzała bardzo dużo czasu z Gaetą, ale twierdziła stanowczo, że to wyłącznie kontakty zawodowe. Z drugiej strony, Manny nie zaprosił Holly nigdzie ani nie wpadł do jej biura, odkąd odprowadził Kris do domu.

Malcolm był chłodny i nieprzystępny jak zawsze. Praca i tylko praca. Niektórzy kochają życie, pomyślała Holly. Wszystko wali się w gruzy.

— Mówię prawdę, Holly — rzekła Cardenas, błędnie interpretując jej milczenie.

— Wiem, Kris — odparła Holly, czując się bardziej bezradna niż zmartwiona. A tak naprawdę, nie miałabym do ciebie pretensji, gdyby tak było. Manny to takie dynamo.

Cardenas pochyliła się bliżej i wyznała:

— On mnie nawet nie podrywa. Gdybyś nie była nim zainteresowana, czułabym się rozczarowana. Wiesz, jestem od niego o wiele starsza, ale chyba nie jestem aż tak odrażająca?

Holly zachichotała.

— Kris, jeśli masz na niego ochotę, nie zastanawiaj się. Nie mam nic do niego.

— Ależ masz.

— Ależ skąd. I tak naprawdę czuję się lepiej, jak nie ma go w pobliżu.

Cardenas uniosła brwi z niedowierzaniem.

— Tak w rzeczywistości — rzekła Holly, zastanawiając się, czy dobrze robi — to interesowałam go wyłącznie fizycznie.

— Wiele związków tak się zaczyna.

— A ten się skończył. Tak naprawdę to nie jest związek. I nigdy nie był — Holly była zdziwiona, że wyznanie tego głośno nie boli. W każdym razie nie bardzo.

Cardenas wzruszyła ramionami.

— To kwestia dyskusyjna. Przy mnie zachowuje się dość oficjalnie.

— Pewnie cię podziwia. Cardenas roześmiała się.

— Całkiem możliwe.

— Ależ tak.

— Nieistotne — machnęła ręką, jakby odpędzała denerwującego owada. — Mówiłaś, że masz dla mnie jakiegoś asystenta?

— Może — odparła Holly. — Ale jeszcze z nim nie rozmawiałam. Ma kwalifikacje, jakich szukasz. Jest inżynierem…

— A dokładniej?

— Elektromechanika.

— Kiedy skończył studia?

Holly wyjęła palmtopa z kieszeni bluzy. W powietrzu nad stołem pojawiło się trójwymiarowe dossier Raoula Tavalery, ze zdjęciem, danymi i liczbami.

Cardenas przejrzała szybko dane.

— W jakim dziale pracuje?

— W konserwacji — odparła Holly. — Ale to tylko dla zabicia czasu. Oficjalnie nie należy do żadnego działu. To ten facet, którego uratował Manny.

— Ach, tak — Cardenas przejrzała dossier jeszcze raz, trochę uważniej. — W takim razie będzie z nami tylko dotąd, aż Manny spakuje się i wyjedzie.

— Pewnie tak. Ale teraz jest dostępny, a mówiłaś, że potrzebujesz pomocy, i to szybko.

— Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby — zgodziła się Cardenas. — Muszę z nim pogadać. Zgodził się dla mnie pracować?

— Jeszcze o niczym nie wie. Umówię was na jutro.

— Może być.

— W moim biurze, dobrze?

Cardenas zastanowiła się przez moment.

— To chyba lepsze od zapraszania go do laboratorium. Jeszcze się wystraszy, że zostanie zarażony nanobotami.

Siedząc przed biurkiem Holly Tavalera miał podejrzliwą minę. Przyszedł jednak punktualnie, a to dobry znak, pomyślała. Ustawiła spotkanie na kwadrans przed przyjściem Cardenas.

— O co w tym wszystkim chodzi? — spytał ponuro.

— Propozycja pracy — odparła Holly radośnie.