Выбрать главу

Uśmiech Eberly’ego znikł. Siedząca za nim Morgenthau spoważniała.

Vyborg uznał, że dalsze przedłużanie agonii nie ma sensu. Trzeba powiedzieć mu to prosto w oczy.

— Holly Lane uciekła.

— Uciekła? To znaczy?

— Wygląda na to, że jest jakąś mistrzynią sztuk walki. Uciekła naszemu wspaniałemu pułkownikowi — Vyborg machnął w stronę Kanangi, nadal rozciągniętego na sofie — i nie mamy pojęcia, gdzie może być.

Eberly patrzył na trójwymiarowy obraz, który wypełniał pół biura Morgenthau: zdenerwowany, wściekły Vyborg i Kananga na kanapie z mokrym ręcznikiem na głowie.

Spojrzał na Morgenthau, której wyraz twarzy przeszedł powoli z zaskoczenia do zrozumienia. Poskładała sobie kawałki łamigłówki, pomyślał. Teraz wie, że jestem zamieszany w próbę zabicia Holly.

Trzęsąc się ze strachu i wściekłości, Eberly zdołał wyjąkać:

— Macie być obaj w moim apartamencie za pięć minut.

Holly pędziła na oślep wzdłuż kanału, aż płuca zaczęły ją palić z wyczerpania. Zatrzymała się, zgięła wpół, ciężko dysząc. Spojrzała do tyłu: nic. Nie biegnie za mną, pomyślała z ulgą. Pewnie jest nieprzytomny, nieźle mu dokopałam. Jezu, może nawet umarł. Wyprostowała się i ruszyła pod górę po obwałowaniu, w stronę sadu. Dobrze mu tak, pomyślała. Próbował mnie zabić. To pewnie on zabił Don Diega.

Dobrze, powiedziała sobie. Kananga zabił Don Diega? Dlaczego? Nie miała pojęcia. Komu powiedziałam o swoich podejrzeniach? Malcolmowi?

Nagle uświadomiła sobie, że to Malcolm zaprowadził ją na spotkanie z Kanangą. To on je zaproponował. Malcolm wiedział, co się dzieje. Jest w to zamieszany, bez względu na to, co się dzieje.

Łzy napłynęły jej do oczu. Malcolm zamieszany w morderstwo Don Diega. Chciał, żeby Kananga mnie zabił!

Komu mogę zaufać? Do kogo się zwrócić? Nie mogę wrócić do mieszkania, mogą tam na mnie czekać. Kris! Zadzwonię do Kris. Albo do Manny’ego. Rozmyślała tak biegnąc między jabłoniami, na sam koniec sadu. Dalej były tylko krzaki jeżyn i przegroda.

Nie, do Manny’ego nie, zdecydowała. Nie będę go prosić, jak jakaś mała, bezradna dziewczynka, błagająca wielkiego, silnego bohatera o pomoc. Lepiej do Kris. Kris mi uwierzy. Ale czy powinnam ją w to mieszać?

Szła dalej w stronę przegrody, próbując analizować różne możliwości i znaleźć takie, które nie wiązały się z dużą liczbą niepewnych rozwiązań. Jeśli Eberly jest w to zamieszany, wszystko jedno, czymkolwiek by było, to samo dotyczy Morgenthau i tego gada Vyborga.

Pod osłoną wiązów rosnących przy przegrodzie Holly usiadła na trawie i usiłowała się zastanowić. Zielony krajobraz habitatu wyglądał dokładnie tak samo jak wczoraj, kiedy ona i Kris Cardenas zatrzymały się w tym miejscu. Ale nic nie będzie już takie samo, pomyślała Holly i ścisnęło ją w żołądku. Zawalił się jej cały świat. Szkoda, że Pancho tu nie ma, przyznała w duchu. Pancho wiedziałaby, co robić.

Holly wyjęła komunikator i spojrzała na niego. Nie ma sensu dzwonić do Pancho, wiadomość dotrze do niej dopiero za jakąś godzinę. I co jej mam powiedzieć? Pomocy, ktoś właśnie próbował mnie zabić? Co mi z tego przyjdzie?

Kris. Zadzwonię do Kris. Powiedziała do komunikatora:

— Kris Cardenas.

Cisza. Holly zobaczyła, że ekran jest ciemny i płaski. Urządzenie nie działało.

Wyłączyli mój komunikator! Po co, zastanowiła się. I odpowiedziała sobie w duchu: bo chcą, żebym użyła telefonu ściennego; wtedy będą wiedzieć, gdzie jestem. Ścigają mnie! Chcą mnie namierzyć i schwytać.

Po raz pierwszy w życiu Holly naprawdę się bała.

LABORATORIUM NANOTECHNOLOGICZNE

— Polecimy tam w dzień po wejściu na orbitę Saturna — powiedział Gaeta.

Siedząca przy swoim biurku Cardenas nie wyglądała na zadowoloną.

Dlaczego tak szybko? Nie chcecie najpierw zebrać więcej danych?

Gaeta uśmiechnął się.

— Kris, to nie nauka, to show. Polecimy od razu, narobimy dużo szumu i zdobędziemy dużą oglądalność. Gdybyśmy mieli czekać, aż ci chingado naukowcy zdobędą wszystkie dane, jakich pragną, to musiałbym czekać, aż będę stary, siwy i nikogo już nie będzie to obchodziło.

Mrugnęła swoimi chabrowymi oczami.

— Ja jestem jednym z tych chingado naukowców, Manny.

Gaeta zacisnął wargi, po czym odpowiedział:

— Ty możesz być najwyżej chingada, rodzaj żeński. Ale nie jesteś. To nie jest ładne słowo. A ty jesteś ładna.

Cardenas nie wyglądała na rozbawioną. — Czy to samo w sobie nie jest wystarczająco niebezpieczne? Żeby lecieć tam od razu po wejściu na orbitę?

— Kris, kocham cię, ale nigdy nie zrozumiesz, na czym polega moja robota. Im bardziej niebezpiecznie, tym lepiej.

— Aż się zabijesz.

— Nie zabiję się, Kris, Fritz mi nie pozwoli. Zniszczyłbym jego pieprzony skafander. A on mnie zabije, jak go uszkodzę.

Cardenas roześmiała się mimowolnie.

Raoul Tavalera wystawił głowę ponad przegródkę boksu.

— Idę do domu, dobrze?

— Dobrze, Raoul — rzekła Cardenas. Na długiej twarzy Tavalery pojawił się dziwny wyraz.

— Czy Holly kontaktowała się z wami dziś popołudniu?

— Nie.

— Miała do mnie zadzwonić. Umawialiśmy się, że pójdziemy na obiad. Ale nie odezwała się. I nie odbiera telefonu.

Zanim Cardenas odpowiedziała, Gaeta rzekł:

— Myślałem, że pójdziemy dziś wieczorem do Nemo, Kris.

— Możemy iść — odparła Kris i zwróciła się do Tavalery: — Nie, Raoul, nie odezwała się.

— Dziwne — odparł. — To do niej niepodobne, nie zadzwonić, choć obiecała.

— Rzeczywiście dziwne — zgodziła się Cardenas.

— Nieważne — odparł. — Wychodzę. Główny procesor produkuje montażystów dla doktora Urbaina.

Skinęła głową.

— Wiem. Włącz ultrafiolet zanim wyjdziesz.

— Jasne.

— No to gdzie ona jest? — dopytywał się Eberly.

Kananga siedział na sofie Vyborga. Odłożył już mokry ręcznik, ale policzek miał nadal spuchnięty.

— Rzuciłem na poszukiwanie wszystkich moich ludzi. Za godzinę albo dwie ją znajdą.

Eberly przechadzał się obok Vyborga, który siedział na fotelu po drugiej stronie niskiego stolika.

— Trzeba ją znaleźć. I uciszyć.

— Załatwi się — rzekł Kananga.

— Daleko nie odeszła — podsunął Vyborg. — Habitat jest duży, ale nie aż tak.

Eberly zmarszczył brwi. Intensywnie rozmyślał. Wciągnęli mnie w to. Teraz jestem wspólnikiem zbrodni, czy tego chcę, czy nie. Dwaj partacze: nie potrafią nawet załatwić jednej kobiety, prawie dziecka. Chodził tam i z powrotem po pokoju i rzucał Kanandze gniewne spojrzenia. Albo są sprytniejsi ode mnie. Może to wszystko dokładnie zaplanowali, żeby mnie w to wrobić. Jak mam teraz udawać, że nie wiem o morderstwie staruszka?

Nagle zatrzymał się i wycelował palec w Kanangę.

— Jak tylko ją znajdziecie, macie ją do mnie przyprowadzić. Zrozumiano? Żadnej przemocy. Ja się nią zajmę.

Brwi Kanangi powędrowały w górę.

— Co masz na myśli?

— To już moja sprawa. Ja to załatwię.

— Oskarży mnie o morderstwo — powiedział Kananga.

— I napaść, może próbę morderstwa — dodał Vyborg. — A pewnie i próbę gwałtu.