Chwiejnie podniosła się z łóżka, dotarła do drzwi i otwierając je, upadła na zewnątrz. Cisza była absolutna, a korytarze rozbrzmiewały tylko jej przyduszonym oddechem.
Rekla. Ona wiedziała. Według wszelkiego prawdopodobieństwa była to wręcz jej wina. Dubhe mgliście przypomniała sobie jej z trudem powstrzymywany uśmiech i indagujący wzrok.
Przeklęta wiedźma.
Jej umysł drżał, Bestia szeptała jej do ucha słowa śmierci i nagle Dubhe poczuła się zagubiona w labiryncie zaułków i korytarzy, które tworzyły Dom. Infirmeria. Gdzie jest? A pokój Rekli? Nigdy tam nie była.
Pospiesznymi krokami zaczęła przemierzać korytarze, podczas gdy Bestia dręczyła ją coraz bardziej. Wydawało się niemal, że ściga ją jej szybki i jednocześnie ciężki krok.
Nie taki jak tamtego wieczoru, nie tak, jak tamtego wieczoru…
Symbol na ramieniu był wyraźniejszy niż kiedykolwiek wcześniej i pulsował boleśnie.
Dubhe zaczęła błądzić. Nie mogła przypomnieć sobie drogi. więc szła naprzód siłą bezwładności, biegnąc i potykając się. Jednocześnie zapach krwi stawał się coraz silniejszy, nieznośny, jak dzikie wezwanie, któremu nie będzie w stanie się oprzeć.
Bez skrupułów rzuciła się na najbliższe napotkane drzwi waląc pięściami w drewno. Z trudem zobaczyła osobę, która zza nich wyszła. Po prostu wpadła na nią, czując, że opuszczają ją wszystkie siły.
— Pomocy… — zamruczała Dubhe ochrypłym, jak gdyby nienależącym do niej głosem.
Nie słyszała, co powiedział ten mężczyzna, czy też kobieta, poczuła tylko, że gdzieś ją ciągną, i że towarzyszy jej stłumiony pomruk.
Położyli ją na czymś miękkim i z tego, co Dubhe mogła dostrzec, mimo swojego delirium, zrozumiała, że jest w infirmerii.
Nagle obraz Rekli wypełnił jej całe pole widzenia.
— Co do diabła mi zrobiłaś, przeklęta? — zapytała zduszonym i pełnym cierpienia głosem.
Rekla trzymała ją na wyciągnięcie miecza i uśmiechała się spokojnie.
— Jesteś naprawdę głupia. I nawet ośmieliłaś się do mnie porównywać… Chce mi się śmiać.
Stłumiła ironiczny wybuch śmiechu.
— Nie liczyłaś dni? Minęło ich osiem od inicjacji… a przecież wyraźnie ci mówiłam…
Dubhe zaczynała rozumieć. Eliksir.
Rekla pomachała nim przed nią; niebieskawy i przejrzysty płyn mieszał się w buteleczce jak fatamorgana. Dubhe instynktownie wyciągnęła ręce, ale Rekla podniosła go poza jej zasięg.
— Daj mi to.
— O jeden raz za dużo potraktowałaś mnie bez szacunku, i cały czas to robisz… Uprzedzałam cię, prawda? Dla niegrzecznych dzieci, które nie wypełniają swoich obowiązków, jest odpowiednia kara.
— Daj mi to! — powtórzyła z krzykiem Dubhe. — Źle się czuję, do licha, jeżeli mi tego nie dasz, skończy się to rzezią, wiesz o tym!
Rekla potrząsnęła głową.
— Nie sądzę.
Dubhe rzucała się na legowisku, spadła na ziemię, uderzając się boleśnie i wiła się na posadzce. Rekla unieruchomiła ją tylko jedną stopą. Miała nienaturalną siłę, jak na kobietę o jej posturze.
— Bądź grzeczna.
Zawołała tych samych gigantów, których dziewczyna znała z wieczoru inicjacji, i to oni wyciągnęli ją na zewnątrz.
Dubhe wrzeszczała, ból rozdzierał jej pierś coraz gwałtowniej, a kiedy przemierzała korytarze Domu, dalej i dalej od jego pulsującego serca, zaspani Zabójcy ukazywali się na progach swoich pokojów. Dubhe mierzyła te twarze błagalnym wzrokiem, ale nie znalazła żadnego gestu litości, który mógłby ją wesprzeć w jej upadku, tylko zimną ciekawość.
Cela też była ta sama, Dubhe ją rozpoznała. Panowała tam doskonała cisza, przerywana tylko jej gwałtownym oddechem. Wrzucili ją do środka, przywiązali do posadzki łańcuchami i zamknęli drzwi. A ona została sama ze wszystkimi swoimi demonami.
Z perspektywy czasu Dubhe stwierdziła, że Rekla była w sumie nawet litościwa. Pozwoliła jej gnić w łańcuchach tylko przez jeden — ale za to piekielny dzień. Bestia miotała się i na kilka niekończących się chwil prawie przejęła panowanie nad jej ciałem.
Koszmarne twarze zaludniały gęstą ciemność pokoju, a Dubhe niemal błagała o jakikolwiek koniec, byle tylko uwolnić się od tej męczarni.
Potem weszła Rekla. Dubhe leżała na ziemi, na brzuchu, a kobieta zatrzymała się przy niej z rozstawionymi nogami, aby zdecydowanie nad nią górować.
— Nauczyła cię czegoś ta lekcja, tak czy nie?
Wykończona Dubhe patrzyła na nią z nienawiścią.
— Jak możesz robić mi coś takiego? — wyszeptała głosem zachrypniętym od nadmiaru krzyku.
Rekla skrzywiła swoje doskonałe wargi w uśmiechu.
— To nie ja, tylko Thenaar.
Potem znów zrobiła się poważna.
— Od tej chwili będziesz odpowiadała na wezwania podczas posiłków i każdego ranka będziesz modlić się ze mną w świątyni. A co ważniejsze, już nigdy nie ośmielisz się traktować mnie bez odpowiedniego szacunku. Powiedz: „Tak, moja Strażniczko”, a twoja udręka skończy się w sekundę.
Dubhe dalej patrzyła na nią z pogardą. Czuła się upokorzona, ale przede wszystkim pokonana przez zmęczenie i przerażenie. Doprowadzili ją tam, gdzie nie miała już obrony, gdzie czuła się naga i rozebrana przez strach.
Zamknęła oczy i wyrzekła:
— Tak, moja Strażniczko…
Kiedy tylko Dubhe doszła do siebie, próbowała prosić o wyjaśnienia Yeshola. O posłuchanie poprosiła za pośrednictwem Shervy, do tamtej chwili będącego jedyną osobą, z którą udało jej się nawiązać jakikolwiek kontakt podczas długich, spędzonych w milczeniu godzin poświęconych szkoleniu.
O dziwo, Yeshol nie robił problemów, tylko przyjął ją raczej szybko.
Najwyższy Strażnik siedział pochylony nad książkami przy swoim stole, z delikatnymi okularami w złotych oprawach na nosie. Dubhe pokłoniła się, podnosząc dłonie do piersi w pozdrowieniu Zabójców, po czym spojrzała mu w oczy.
Yeshol powoli podniósł wzrok znad tomu, którym się zajmował.
— A więc?
— W umowie nie było tego wszystkiego.
— Czego wszystkiego?
Udawał. I wiedział, że udaje. Bawił się z nią.
— Strażniczka Trucizn odmówiła podania mi eliksiru i zostawiła mnie zamkniętą w celi na cały dzień. Yeshol kiwnął głową.
— Wiem o tym.
— Oddałam wam moje ciało, a wy powiedzieliście, że w zamian mnie wyleczycie. Wydaje mi się, że to, co robicie, wcale do tego nie prowadzi.
Yeshol potrząsnął głową.
— Dubhe, ty należysz do Domu. Całkowicie. Już nie jesteś osobą, która istniała poza tym miejscem: drobną złodziejką, wyszkoloną przez zdrajcę.
Dubhe wzdrygnęła się, ale milczała. Nie miała wystarczająco mocnej pozycji, aby móc sobie pozwolić na dyskusje.
— Jeżeli wydaje ci się, że jesteś jeszcze poza tym miejscem i możesz kierować się prawami rządzącymi światem, jesteś w błędzie. Wybrałaś życie Zwycięskich, a to wiąże się z szeregiem spraw, między innymi z posłuszeństwem Strażnikom i wypełnianiem kultu. W zamian za to będziesz żyła.
— To się nazywa tortura — wymamrotała Dubhe.
Yeshol uczynił zniecierpliwiony gest ręką.
— No to odejdź, tak jak uczynił to Sarnek. Odejdź, a tam na zewnątrz nie przeżyjesz dłużej niż kilka miesięcy, po czym czeka na ciebie śmierć: już wiesz, jaka.
— Dlaczego nie zadowolicie się po prostu moimi usługami?
— Bo my zabijamy dla Thenaara. A ty bez mrugnięcia okiem będziesz robić to wszystko, co ci powiemy, a jeżeli tego nie zrobisz, podobnych nocy, które spędzisz w celi sam na sam z Bestią, będzie wiele.