— Ty tylko pójdziesz ze mną i będziesz mnie obserwować. Wydaje mi się, że doszłaś do dobrego poziomu, zarówno w zwinności, jak i w znajomości różnych technik. Czas, abyś zaczęła się przyglądać, jak się naprawdę pracuje.
Dubhe przytakuje. Ze złością łapie się na tym, że czuje niemal ulgę, w końcu to byłoby zbyt wcześnie, mówi do siebie, ale bez zbytniego przekonania.
— Jak to się wszystko odbędzie?
— To będzie zasadzka. Chodzi o orszak kilku osób podążający na południe. Droga, którą będą szli, na pewnym odcinku przebiega przez las i właśnie tam będziemy działać. Pewien punkt tej drogi jest dość zakryty — będzie dla nas w sam raz. Ukryjemy się na drzewach, a ja użyję łuku. Ty po prostu będziesz się przyglądać. Ten człowiek będzie przejeżdżał wczesnym popołudniem, więc już prawie czas.
Dubhe już czuje adrenalinę.
Ostatnią czynnością jest sprawdzenie strzał. Przygotowała je Dubhe, ale Mistrz je jeszcze kontroluje. Obraca nimi w palcach, a dziewczynka czeka na wyrok. W końcu mężczyzna odkłada jedna po drugiej do kołczana.
— Świetna robota, dobrze się spisałaś.
Dubhe czuje, jak rośnie z dumy, i prawie zapomina o strachu. Kiedy wszystko jest gotowe i równo ułożone na stole, Mistrz siada na podłodze i każe Dubhe zrobić to samo. — Przed wykonaniem zadania należy się skoncentrować. Trzeba opróżnić umysł ze wszystkiego: litość, strach i każda inna myśl muszą zniknąć. Ma pozostać tylko determinacja zabójcy. Najważniejsze jest to, żeby sprowadzić swoje istnienie do broni. Być łukiem, być strzałą i nie myśleć o niczym innym. Człowiek, którego mamy zabić, nie jest osobą, zrozumiałaś mnie? Jest niczym. Musisz na niego spojrzeć, jakbyś patrzyła na zwierzę albo coś jeszcze niższego, kawałek drewna lub kamień. Nie myśl o nim, o jego rodzinie czy innych. On już nie żyje.
Dubhe stara się. Zna to ćwiczenie, wykonywała je już przy innych okazjach. Patrzy na siedzącego Mistrza i próbuje go naśladować. Ale jej umysł nie opróżnia się, emocje są zbyt silne.
Mistrz otwiera wreszcie oczy i patrzy na nią. Jest spokojny. Nawet się do niej uśmiecha.
— Nic nie szkodzi, jeżeli za pierwszym razem ci się nie uda. Staje się poważny.
— Ale tylko tym razem. Ona przytakuje.
Zaczajają się na drzewie. Mistrz jest u jej boku, milczący. Ledwo oddycha, porusza się bardzo niewiele.
Z kołczana wyjmuje trzy strzały. To z ostrożności. Dubhe wie o tym. Tak naprawdę do dyspozycji jest tylko jeden strzał. Gdyby jednak znacznie chybił, będzie miał jeszcze możliwość drugiej szansy. Dwie z nich wbija lekko w drewno pod sobą, jedną bierze do ręki. Najpierw sprawdza elastyczność łuku. Naciągnęła go dobrze. Dubhe czuje się dumna ze swej pracy.
Potem czekają. Teraz ona też oddycha cicho, ale jej serce bije jak oszalałe. Może nawet Mistrz je słyszy.
Niespodziewanie on bierze jej dłoń i kładzie sobie na piersi. Dubhe na chwilę się rumieni.
— Czujesz? — mówi, jakby się w niczym nie zorientował. — Czujesz moje serce?
— Tak, Mistrzu.
— Jest spokojne. Kiedy zabijasz, nie możesz pozwolić żadnej emocji, żeby nad tobą zapanowała. To praca. Praca i kropka.
— Tak, Mistrzu. — Dubhe jednak nie potrafi się naprawdę skoncentrować. Jest mocno poruszona tą chwilą fizycznego kontaktu ze swoim Mistrzem, jedną z niewielu, od kiedy się znają, bo Mistrz jest typem raczej nieprzystępnym. Kiedy puszcza jej dłoń zawstydzona Dubhe odrywa ją od jego piersi prawie natychmiast. Myśli o spokojnym biciu jego serca i porównuje je ze swoim własnym zadyszanym sercem, którego nie potrafi utrzymać na uwięzi.
— Skoncentruj się — szepcze do niej Mistrz. — Po prostu słuchaj lasu i jego odgłosów. Słuchaj.
Dubhe skupia się. Teraz jej się udaje. Serce zwalnia, wokół niej wyłaniają się wyraźnie dźwięki.
Dlatego słyszy szurgot koni, kiedy są jeszcze daleko. Mierzy ich kroki, słucha szmeru głosów rozmawiających z roztargnieniem. Łapie się na tym, że o nich myśli. Ci ludzie nawet niczego nie przeczuwają. Ostatnie chwile życia człowieka, a on spędza je na niepotrzebnych dyskusjach. Wybuch śmiechu, może ostatni.
Dubhe marszczy czoło i patrzy na Mistrza. Wydaje się, że jego determinacji nie naruszają tego rodzaju myśli. Jego ręka jest pewna, a wyraz twarzy skoncentrowany. Z elegancją zakłada strzałę i napina łuk.
Rozmowy już są głośne, przełamują jesienny spokój lasu.
— Gdyby tylko potrwało to dłużej…
— Mój panie, będziecie mogli wrócić, kiedy chcecie.
— Wojna źle idzie, Balak, nie sądzę, żebym mógł w przyszłości pozwolić sobie na takie luksusy.
— Ale przecież przynajmniej na ślub waszej siostry — tak.
Plany na przyszłość. Skazane na wieczne niezrealizowane, myśli Dubhe.
Głosy dalej słychać w tle, ale dziewczynka słyszy je słabiej, gwiżdże jej w uszach.
Mężczyzna pojawia się w oddali za listowiem. Dubhe ledwo potrafi dostrzec jego twarz. I oto moment rozciąga się w nieskończoność, do tego stopnia, że zawiera wieczność. Mężczyzna porusza się jakby w zwolnionym tempie i Dubhe ma mnóstwo czasu, aby obserwować to, co się dzieje. Palce prawej dłoni Mistrza nagle puszczają.
Zaklęcie pryska wraz z brzęknięciem wracającej na miejsce cięciwy. Suchy odgłos wydany przez łuk miesza się z wyciem z bólu mężczyzny, z rzężeniem, które już pachnie śmiercią.
Zdziwiona Dubhe widzi, jak mężczyzna niepotrzebnie podnosi dłoń do gardła, krew płynie gwałtownie, jaskrawoczerwona. lepka. On osuwa się na bok i powoli upada, a Dubhe nie potrafi oderwać od tej sceny oczu. Podąża za parabolą jego upadku, towarzyszy jego krótkiej agonii.
— Do licha! — krzyczy jeden z dwóch żołnierzy eskorty, po czym słychać piskliwy odgłos wyciąganego miecza.
Dłoń na jej ramieniu.
— Musimy uciekać, rusz się.
To Mistrz. Jednym susem zeskakują z drzewa, po chwili odzyskują równowagę i uciekają, pędzą przez las jak strzały, nikt ich nie zatrzymuje i nikt ich nie słyszy.
Po wyjściu z lasu przykryci płaszczami idą spokojnie w kierunku domu. Już nie ma się czego obawiać.
Zrobione. Mistrz milczy, a Dubhe znowu jest oszołomiona. Czuje, że powinna coś odczuwać, ale nie bardzo wie, co takiego. Pamięta tylko głos mężczyzny i ulotne pogaduszki, jakie odbył tuż przed śmiercią.
Wieczorem w łóżku wraca do tego myślą. Myśli o pochwałach Mistrza za łuk i strzały, myśli o mężczyźnie, o Gornarze, o wszystkich umarłych, jakich widziała, i o tym, jak niewiele potrzeba, aby zabić człowieka.
Przewraca się w łóżku i nie może zasnąć. Po raz kolejny czuje się zagubiona, rozdarta pomiędzy pożerającymi ją przeciwstawnymi uczuciami.
W końcu zatapia twarz w poduszce i wybucha potokiem łez.
23. Krew ofiarna
Podróż powrotna była prawdziwą ucieczką. Dubhe szła tak szybko, jak tylko potrafiła, pozostawiając Topha daleko za sobą. Co jakiś czas mężczyzna wołał ją poirytowany, ale ona nie zatrzymywała się. Mroczna wściekłość, połączona z głuchym poczuciem winy, kipiała jej w piersiach. Za każdym razem, kiedy zabijała, miała wyrzuty sumienia, ale teraz było inaczej. Może dlatego, że w tej dziewczynie, którą Toph zabił z taką lekkością, odnajdowała samą siebie, a może dlatego, że mieszkająca w niej Bestia radowała się z tego widowiska.
— Przestań tak pędzić! Zatrzymaj się, do licha!
Głos Topha przyprawiał ją o mdłości, a te sumowały się z obrzydzeniem, które już i tak czuła do siebie samej i do całego świata. Oraz do tej przeklętej Gildii, która odebrała jej wolność i godność, i która dzień po dniu spychała ją na dno.