Выбрать главу

— To będzie dziś wieczorem?

— Właśnie tak.

Dzień minął powoli i przez cały czas Dubhe czuła się jak w transie.

Poranek spędziły w świątyni na modlitwie. Młodzieniec, który zwrócił jej uwagę tamtego wieczoru, kiedy wracała z Tophem, zniknął: ciekawe, czy przyjęto go do grona Postulantów, czy też odgoniono. Ławki były wypełnione owiniętymi w czarne płaszcze ludźmi. Wszyscy poruszali się równocześnie, powoli kołysząc głowami w rytm modlitwy. Morze głów niczym łuski jednego ciała. Litania wypełniała powietrze, gęsta i porywająca, deformując kontury rzeczy. Dubhe jak zawsze zajęła miejsce koło Rekli.

— Módl się — zarządziła kobieta, a Dubhe po prostu usłuchała. Toph nie był razem z innymi. Siedział przed ołtarzem obok Yeshola.

— Składa dziękczynienie za wzniosłe zadanie, jakie przypadło mu w udziale od losu, i modli się, aby Thenaar dał mu siłę — mruknęła Rekla.

W połowie popołudnia Strażniczka Trucizn dała jej zwykłą buteleczkę, tym razem wypełnioną bardziej niż zwykle.

Dubhe wzięła ją do ręki i spojrzała pytająco.

— Będziesz tego potrzebowała. Bestia kocha nasze rytuały.

Na twarzy Rekli pojawił się nikczemny uśmiech.

Dubhe zacisnęła palce wokół flakonika. Drżącymi dłońmi odkorkowała go i chciwie wypiła aż do ostatniej kropli. Lodowata ciecz spłynęła jej po gardle.

— Dalej, chodź za mną.

Znowu było tak jak rano. Godziny monotonnej modlitwy. Identycznie wyglądały ciała stłoczone w świątyni, identyczna była pozycja Yeshola i Topha przed ołtarzem, jakby w ogóle się stamtąd nie ruszyli.

Potem nagle masa zafalowała.

— Pospiesz się, to będzie w Wielkiej Sali — ponagliła ją Rekla.

Dubhe podążyła za strumieniem ludzi płynącym w jedynym kierunku przez wilgotne korytarze Domu.

Przed jej oczami otworzyła się Wielka Sala: niezmierzona i groźna. Przepełnił ją przenikliwy zapach kadzidła, który od raz uderzył jej do głowy; zaczęła się pocić z powodu temperatury wszystkich stłoczonych tam ciał oraz ciepła emitowanego przez wielkie trójnogi ustawione w każdym rogu sali, aby ją rozjaśnić. Na każdym z trójnogów udrapowano osłonę z cienkiej czerwonej tkaniny, dzięki czemu sala, zgromadzone w niej osoby i wszystko inne przybrało kolor krwi.

Rekla mocno trzymała ją za ramię. Zaprowadziła ją do pierwszych rzędów, skąd można było widzieć lepiej. Przed basenami na hebanowym tronie siedział pogrążony w myślach Yeshol. Zewsząd dobiegały podniecone i szczęśliwe głosy. Szmer był ogłuszający. Potem Yeshol powstał i od razu zapadła cisza.

— Po długich nocach oczekiwania ponownie nadszedł moment ofiary. Ostatnie miesiące były dobre. Powrót dawno zaginionej siostry, wiele nowych interesów dla Gildii, mnóstwo krwi. Dzień po dniu zbliża się godzina, w której Herold Thenaara powróci do nas, by wskazać nam drogę.

Zrobił teatralną przerwę i wszyscy, nawet Dubhe, wstrzymali oddech.

— Ofiara dzisiejszej nocy będzie złożona w następującej intencji: podziękowanie Thenaarowi za to, że nie porzucił nas podczas długich lat wygnania i że wreszcie podarował nam odrodzenie. Modlimy się, aby dalej udzielał nam swojej łaski, aby pomógł nam w dokonaniu ostatniego kroku, który oddziela nas od ostatecznego zwycięstwa, aby Jego chwała w końcu zajaśniała.

Wreszcie zamilkł i znowu usiadł.

Dubhe nie udało się zidentyfikować, skąd wyłonili się dwaj szaleńcy — ci sami, którzy uczestniczyli w jej inicjacji. Wlekli za ramiona jakiegoś mężczyznę. Dubhe rozpoznała go. Widywała go wśród Postulantów. Był ubrany w nieskalaną tunikę, a jego ciało w rękach dwóch mężczyzn było całkiem bezwładne. Jego stopy ciągnęły się po ziemi, a głowa opadała przy każdym kroku. Nie był jednak całkiem nieprzytomny. Jego usta poruszały się powoli, jakby coś bełkotał. Miał przymknięte oczy.

Za mężczyzną szedł Toph z długim czarnym sztyletem zaciśniętym w dłoni.

Dubhe zrozumiała. Pochyliła głowę, ale Rekla chwyciła ją za podbródek i podniosła go.

— To wielka chwila. Patrz i módl się.

Grupka szła, dopóki nie dotarła przed dwa baseny. Toph zatrzymał się i uklęknął przed Yesholem.

— Niech cię błogosławi Thenaar, który wybrał cię do tego wielkiego zadania — powiedział Najwyższy Strażnik uroczystym głosem — i niech prowadzi twoją dłoń podczas składania ofiary.

Toph znowu się podniósł i odwrócił plecami do tłumu. Yeshol odszedł na bok i zaczął kierować modlitwą.

Tym razem było inaczej niż podczas modlitwy porannej i popołudniowej. Głosy brzmiały donośnie, a całe zgromadzenie było wyraźnie ożywione.

Z jednej z rąk posągu Thenaara zwisały dwa łańcuchy. Mężczyźni zawlekli Postulanta aż tam, gdzie jego stopy już zanurzyły się we krwi wypełniającej basen, i przymocowali go do łańcuchów. Człowiek nie buntował się. Łagodnie pozwalał robić ze sobą wszystko, czego chcieli ci olbrzymi. Jego wargi dalej poruszały się nieustannie, a głowa była pochylona, jakby pokonana skrajnym zmęczeniem. Nawet nie rozglądał się wokół, tylko pozostał pogrążony w swoim oszołomieniu.

Dubhe przypomniała sobie młodzieńca, którego widziała w świątyni, jego żywe oczy, jego pewność siebie. Wyobraziła sobie jego na miejscu tego człowieka i w jednej chwili zobaczyła siebie samą przykutą do statui i stojącą przed nią Bestię, gotową ją pożreć.

Zakręciło jej się w głowie, ale żelazny uchwyt Rekli na jej ramieniu nie pozwolił jej upaść.

— Puść mnie… — zamruczała.

Strażniczka ścisnęła ją aż do bólu.

— Patrz, patrz na triumf Thenaara!

Modlitwa podniosła się jeszcze głośniej, była już prawie krzykiem. Mężczyzna zwisał samotnie u stóp posągu. Toph zaczął iść w jego stronę powolnymi krokami, ze sztyletem w dłoniach. Wyraz lekceważenia, który miał zazwyczaj wymalowany na twarzy przeobraził się w szaleńczą radość, w pewność, która miała w sobie coś z delirium.

Wymierzył cios w pierś. Mistrzowski, godny prawdziwego Zabójcy. Mężczyzna nie wydał nawet jęku. Podniósł tylko czoło z oszołomionym wyrazem twarzy. Przez moment wszystko się zatrzymało. Krew na ostrzu, sztylet, glosy. Kiedy Toph wyciągnął ostrze z ciała, tłum eksplodował razem z krwią, która zaczęła tryskać, wpadając do basenu.

To było szaleństwo. Wokół niej wszyscy krzyczeli z radości, a Rekla puściła ją, aby przyłączyć się do świętowania razem z resztą zgromadzenia. Dubhe mogła wyraźnie poczuć Bestię, jak porusza się jednocześnie z tłumem, a jej oczy nie były w stanie oderwać się od tego widowiska, które zarazem odpychało ją i przyciągało. Była rozdarta pomiędzy pragnieniem krwi, a wstrętem do wszystkiego i litością nad zabitym bez powodu człowiekiem.

Zwyciężył prawdopodobnie strach przed Bestią, bo ostatnim wysiłkiem Dubhe znalazła w sobie siłę, aby oderwać stopy od podłogi, odwrócić się i rzucić szaleńczo do ucieczki. Potykała się o świętujące ciała obecnych, odsuwała je od siebie ze złością i rozpaczą, dopóki nie dotarła do wyjścia z sali. Biegła i biegła, aż trafiła w ślepy korytarz i uderzyła w kolejny posąg Thenaara, jeden z wielu, jakimi udekorowany był Dom.

Jego nikczemny grymas był przeznaczony tylko dla niej. Lekceważący uśmiech zwycięzcy.

Dubhe upadla na kolana i rozpłakała się bez zahamowań.

24. Dzień Postulanta

Kiedy Lonerin zgłosił się do Ida na misję, był pewien tego, co robi.

Teraz nie był już taki przekonany. Były chwile, kiedy wydawało mu się, że pragnienie zemsty, które przez wiele lat udawało mu się utrzymywać pod kontrolą, teraz wyłania się z nową mocą i rzuca ponury cień na całą jego misję. Innym razem natomiast myślał, że przecież już nigdy nic nie będzie takie jak wcześniej, bo w końcu minęło wiele lat, bo mistrz Folwar dobrze go wyszkolił, bo teraz była Theana. Wreszcie czasami niespodziewanie nawiedzała go myśl o śmierci: coś, z czym nigdy nie umiał się rozprawić. Nieubłaganie powracał mu w myślach jedyny obraz śmierci, jakim dysponował: to udręczone ciało wyrzucone do dołu razem z innymi. Czy z nim też tak będzie? Może wręcz tego właśnie chciał, tego zawsze nieświadomie pragnął, od kiedy jego matka powzięła decyzję, która miała zmienić jego życie?