Выбрать главу

Przejście przez uśpioną przyrodę Krainy Wody, następnie w dół, ku Wielkiej Krainie, a potem dalej, w wieczną ciemność Krainy Nocy… Krok po kroku jego wyprawa przekształcała się w podróż w czasie, wstecz. To było tak, jakby znowu był dzieckiem; przypominał sobie rzeczy, które uważał już za dawno zapomniane.

Dopiero kiedy dotarł do Krainy Nocy, wszystko stało się wyraźniejsze i bardziej nieznośne. To była jego ziemia, ale nie był tam od wielu lat. Wkrótce po śmierci matki jego krewni, wieśniacy, wysłali go na północ, do Krainy Morza. Miał osiem lat i od tamtej pory nigdy nie postawił nogi w swoim kraju rodzinnym.

Niespodziewanie zaskoczył go zachód słońca. Wędrował pogrążony w swoich myślach, a kiedy podniósł oczy znad drogi, zobaczył, że słońce zachodzi za ostatnim odcinkiem niziny.

Mężczyzna, którego ani razu wcześniej nie widział, który zaledwie dwa dni temu przedstawił mu się jako wuj, teraz zabiera go swoim wozem. Lonerin nigdy w swoim życiu nie widział słońca, a jeżeli nawet widział, to był zbyt mały, aby móc to pamiętać. Zamglone od płaczu oczy dostrzegają krąg oślepiającej czerwieni z wysiłkiem podnoszący się nad opustoszałym krajobrazem.

— Przestań marudzić, naprawdę tak ci szkoda tej przeklętej ciemnej ziemi? Zobaczysz, jaka piękna jest Kraina Morza! Morze to najpiękniejsza rzecz na świecie.

Jak mu wytłumaczyć, że to nie tęsknota za tą ziemią, ani za jej wieczną nocą. To raczej złość. I ból, że musi opuścić to miejsce, w którym umarła jego matka, nie pomściwszy jej w żaden sposób.

A tymczasem słońce nieubłaganie się podnosi i rani mu oczy, tak bardzo, że musi je zamknąć. To natrętne światło przebija się nawet przez zaciśnięte powieki: wszystko staje się krwistoczerwone, a ciepło pali skórę twarzy.

Lonerin postanowił nie pozwolić się zdekoncentrować nostalgii, tylko zebrał się w sobie. Ciemność otulała go jak stary koc. Było to w jakiś sposób uspokajające, jakby wreszcie naprawdę wrócił do domu. Ale prawdziwy dom już nie istniał, Lonerin wiedział o tym, a jego miejsce zajmowała wściekłość, która powoli przebijała się do jego świadomości.

Dobrze pamiętał drogę do świątyni.

— Dokąd idziemy?

Wokół niego zarośla i świecące owoce jego ojczyzny. Za rękę trzyma go pewna kobieta, kobieta, której jego matka zostawiła go wiele dni wcześniej, bez większych wyjaśnień.

— Do świątyni Czarnego Boga.

Lonerin słyszał o niej od swoich towarzyszy zabaw. Już sama ta nazwa przepełnia go strachem.

—  A dlaczego?

Kobieta waha się.

— Aby pokazać twojej matce, że jej ofiara nie jest już konieczna.

Lonerin nie rozumie, ale nie zadaje dalszych pytań.

— Jeżeli nie jest jeszcze za późno — dodaje kobieta drżącym głosem.

Idąc naprzód, Lonerin myślał o swojej matce. Lata pochłonęły jej sylwetkę, a wizerunek, jaki zachował, był bardzo niewyraźny. Była piękną kobietą, ciemną jak on, ale nie miał innych wyraźnych wspomnień. Cierpiał z tego powodu. Zawsze mu jej brakowało, od pierwszego dnia, tego, w którym zaniosła go — jeszcze chorego — do domu owej przyjaciółki. Zawsze była pustką w jego życiu. Ale szedł naprzód, stał się dobrym czarodziejem, a nawet konspiratorem, osobą z wzniosłymi ideałami wolności i nieprzeciętną odwagą. To tak opisywała go Theana i takim widziało go wielu. Obraz, w którym on sam nie potrafił się rozpoznać.

Lonerin wyobraził sobie tę kobietę, której twarzy nie pamiętał, jak przemierza tę samą drogę, popychana determinacją nieskończenie większą niż jego. Samotna kobieta pośród tej samej ciemności, świadomie idąca na spotkanie śmierci.

Przez pewien czas prawie jej nienawidził. Dlaczego odeszła, dlaczego postanowiła złożyć ten ogromny i straszliwy dar, własne życie w zamian za jego życie? Czy nie zrobiłaby lepiej zostając i może nawet patrząc, jak umiera, ale nigdy go nie opuszczając?

To był krótki okres. Nienawiść do Gildii była o wiele silniejsza i górowała nad wszystkim. Nawet teraz czuł, jak pulsuje.

Wreszcie na horyzoncie zaczęła się rysować bryła świątyni, Stała w miejscu opustoszałym i nizinnym i dlatego łatwo było ją dostrzec Lonerin mógłby przysiąc, że było to zamierzone. Musiała być widoczna z daleka i wydawać się prawie nieosiągalna. Postulant musiał pragnąć tego miejsca śmierci jak źródła wody, musiał żarliwie pragnąć tam dotrzeć i zaznać trudów drogi. W ten sposób, kiedy już był na miejscu, wszelkie resztki oporu, każdy cień wątpliwości musiały zostać zmazane.

— Gdzie jest mama?

Stojąca obok niego kobieta wyciąga szyję i rozgląda się wokół. W świątyni nie ma nikogo poza dwoma pochylonymi osobami kołyszącymi się w ławkach.

— Gdzie jest?

Po takiej długiej podróży Lonerin chce ją zobaczyć od razu. A poza tym to miejsce jest ciemne, straszne, a posąg w głębi nawy jest zły.

Zbliżają się do ławek, kobieta patrzy w twarze klęczących ludzi. Lonerin ją naśladuje.

Są pogrążeni w modlitwie, a ich twarze wydają się straszliwie podobne. Zamknięte oczy, usta bełkoczące jakąś monotonną litanię, której on nie rozumie, złożone dłonie podpierają czoło mokre od krwi. Jest w nich cos, co wymyka się jego rozumieniu, co go uderza. To nie tylko krew. To raczej ich zachowanie, ich pozbawione wyrazu twarze. Wydają mu się duchami i boi się ich.

Kobieta kładzie dłoń na ramieniu jednego z nich.

— Czy widzieliście ciemnowłosą, dość chudą kobietę z tych ziem? Ma zielone oczy, dwadzieścia pięć lat i miała na sobie niebieskawą sukienkę.

Mężczyzna nie zaszczyca jej spojrzeniem, a chociaż kobieta dalej nim potrząsa, pozostaje niewzruszony na swoim miejscu, modląc się, jakby poza jego modlitwą nic innego nie istniało.

Kobieta próbuje z drugim, po czym zaczyna krzyczeć, ale mimo że robi tyle zamieszania, nikt jej nie słucha.

W końcu przybywają mężczyźni w czerni.

— Kobieto, tu w środku modlą się ludzie. No, dalej, wyjdź stąd. Kobieta powtarza pytanie, które zadała już dwóm duchom.

Mężczyźni śmieją się jej w twarz.

— Nie ma żadnej takiej kobiety. — Niemożliwe, przecież powiedziała mi, że tu idzie, widziałam, jak wyruszała…

— Tu jest miejsce modlitwy. Idź sobie — wypędzają ich brutalnie, i Lonerin cały czas płacze i woła swoją mamę. Może jest blisko, może go usłyszy.

— Powiedzcie jej, że jej syn jest zdrowy! Powiedzcie jej, że już nie musi się tu ofiarowywać!