Выбрать главу

Jej marsz przedłuża się, dziewczynka trafia w miejsca coraz mniej sobie znane. Światło powoli zalewa miasto, które stopniowo budzi się do życia. Ulice zaczynają wypełniać się pierwszymi kupcami, a przebudzeniu towarzyszy powolny ruch.

Wraz z pojawieniem się słońca Dubhe się uspokaja. Ciąży jej myśl, że będzie musiała zapytać kogoś o drogę, skoro była na tyle głupia, że nie poszła za wskazówkami Mistrza, ale jakoś musi wrócić do domu.

Raptem miasto pod jej spojrzeniem zdaje się zmieniać wygląd i czas zwalnia. W jej kierunku idzie jakaś kobieta niosąca na głowie kosz pełen tkanin, a pod pachami jeszcze dwa, równie wypełnione. Dubhe natychmiast ją rozpoznaje, chociaż jest starsza bardziej zmęczona i utyła. Nie może jej nie rozpoznać.

Jej matka. W Makracie.

Stopy Dubhe zatrzymują się i dziewczynka staje nieruchomo na środku ulicy, dopóki mijająca ją kobieta nie trąca jej jednym z koszy.

— Wybaczcie — mówi pospiesznie matka, odwracając się do niej.

Dubhe stoi jak skamieniała i patrzy na nią.

— Wszystko dobrze? — rzuca kobieta pytająco.

Dubhe dochodzi do siebie. Nic nie odpowiada, po prostu odwraca się i ucieka, znikając w labiryncie miasta, tak jak nauczyła się przez te cztery lata. Cztery lata z dala od niej.

Kiedy przychodzi do domu, jest prawie południe. Czuje się zagubiona. Jej matka. Jak bardzo pragnęła znów ją zobaczyć, jak bardzo… Z bólem serca przypomina sobie cały ten żałosny czas przed spotkaniem Mistrza, kiedy tak bardzo chciała, aby jej rodzice wreszcie przybyli ją zabrać, uratować. A jeżeli była tam jej matka, z pewnością był też i ojciec! Lecz dlaczego jej nie rozpoznała? Przez płaszcz? Ale przecież znalazły się blisko siebie i był dzień, nie miała twarzy całkiem w cieniu.

— Gdzie do diabła się podziewałaś?

Mistrz zatrzymuje ją w progu tymi słowami. Poruszenie Dubhe musi wyraźnie rysować się na jej twarzy, bowiem mężczyzna pyta z niepokojem:

— Coś się stało?

Dubhe kręci głową.

— Tylko się zgubiłam.

Mistrz rozluźnia się.

— Wydawało mi się, że podałem ci jasne wskazówki.

— Wybacz mi, Mistrzu, zapomniałam z nich skorzystać w drodze powrotnej.

Dubhe próbuje się ulotnić. Nie ma ochoty rozmawiać, ale Mistrz znowu ją zatrzymuje.

— No więc? Co ci powiedział?

Niepokój, strach i radość słabną podczas opowieści o minionej nocy i wreszcie wszystko wraca na swoje miejsce. Miasto, dom, wszystko znów staje się takie samo, jak zawsze. Dubhe oddycha z ulgą. Dopiero wieczorem ponownie ogarnia ją niepokój wraz z żywym wspomnieniem jej matki. Mistrz oddycha lekko o krok od niej, w kominku żar wydziela ostatnie kłęby dymu, a Dubhe wraca myślą do tamtego spotkania. W myślach porównuje swoje wspomnienia o matce z ulotnym obrazem z targu; stwierdza, jak bardzo się zestarzała i ile nowych zmarszczek ma na twarzy. Czuje w głębi siebie coś, czego nie potrafi rozszyfrować Cztery lata temu byłaby to tylko radość. Teraz nie. Teraz już nie wie. Jest niespokojna i zagubiona.

W ciągu następnych dni Dubhe często powraca do tamtej części miasta. Ma dobrą pamięć i po pierwszym razie już dobrze nauczyła się drogi. Mistrzowi mówi, że idzie po zakupy, a potem godzinami krąży wśród stoisk, szukając tamtej twarzy. On nie pyta jej o nic, ale Dubhe wie, że domyśla się prawdy, bo dziwnie na nią patrzy. Ale pozwala jej robić, co chce.

Dubhe odnajduje matkę dość szybko. Ma stoisko z tkaninami. Zawsze ustawia się w tym samym miejscu, a potem głośno zaczyna przywoływać klientów. Wydaje się, że interesy idą dobrze, bo przy jej stoisku zwykle tłoczą się ludzie.

Dubhe szpieguje ją, tak jak często robiła razem z Mistrzem w przypadku ofiar. Odkrywa, gdzie mieszka, idzie za nią. Chce zobaczyć jej życie, ale przede wszystkim pragnie ujrzeć swojego ojca. Czuje wyraźnie, że to jego naprawdę potrzebuje. Dlatego, kiedy widzi innego mężczyznę, jest to dla niej cios.

Matka mieszka niedaleko od swojego stoiska, w domku niezwykle czystym jak na dzielnicę, w jakiej się znajduje. Mieszkanie to mieści się nad sklepem z tkaninami prowadzonym przez jakiegoś pana, którego Dubhe nigdy nie widziała, starszego od jej matki, otyłego, ciemnowłosego mężczyznę o dobrotliwej twarzy.

Widzi ich, jego i swoją matkę, jak witają się pocałunkiem w usta, kiedy spotykają się pod koniec dnia. Jest też dziecko, małe, jakieś niemowlę.

Dubhe patrzy i nie rozumie. Czy ta kobieta to naprawdę jej matka? Gdzie jest jej ojciec? Wydaje jej się, że widzi rzeczy jak przez zniekształcające lustro z rodzaju tych, jakie widywała na różnych jarmarkach w miastach, lustro, które może pokazać ci swoje odbicie szczuplejsze, grubsze, jakie tylko zechcesz. Wszystko przypomina jej własne wspomnienia, ale jednocześnie jest od nich nieskończenie odległe. Cicho płynące życie, które widzi w tym domu jest jej całkiem obce, nie ma w nim dla niej miejsca.

Dzień po dniu chodzi szpiegować swoją matkę, czasami nawet opuszcza poranne lekcje z Mistrzem. Cały czas targają nią sprzeczne emocje: zazdrość, ale też i żal oraz głębokie uczucie — mieszanka, która nią wstrząsa i czyni ją dla siebie samej obcą.

Wieczorem przewraca się na swoim legowisku, rozmyślając o nowym życiu matki. Czuje, jak łzy bez powodu cisną się jej do oczu, więc mruga powiekami, żeby je przegonić. Ona też się zmieniła przez te cztery lata, czyż nie wiedziała o tym? Dlaczego Selva i jej rodzice mieliby zostać na zawsze tacy sami? Zresztą przez cały ten czas nie szukali jej, nie przyszli jej uratować. To Mistrz dał jej ocalenie, nie oni, to on nadał jej życiu cel, nauczył ją zawodu. Ale tak czy inaczej, w głębi jej duszy — tam, gdzie kryje się niepokalane wspomnienie jej ojca, pozostaje pustka. Gdzie jest teraz jej ojciec?

Dopiero po długich rozmyślaniach podejmuje decyzję. Porządnie rozważyła tę sprawę i chociaż nadal wydaje jej się to głupotą, jednocześnie czuje, że musi się dowiedzieć.

Puka do drzwi tak okutana płaszczem, że kiedy chłopak przychodzi jej otworzyć, nie rozpoznaje jej.

— Ktoś ty? — pyta podejrzliwie.

— To ja — szepcze Dubhe.

Chłopak ma na imię Jenna. Nigdy wiele ze sobą nie rozmawiali. Zresztą nie minął nawet rok, od kiedy on pracuje dla Mistrza a, i tak nie ma to nic wspólnego z jej osobą. Po prostu znają się z widzenia, ponieważ oboje związani są z Mistrzem, i w ciągu tych niewielu razy, kiedy się zetknęli, polubili się wzajemnie, tym bardziej, że są mniej więcej w tym samym wieku.

Kiedy tylko Dubhe się odzywa, Jenna ją rozpoznaje. Wzdycha.

— Przez ciebie prawie dostałem zawału… Wchodź.

Jego dom to smutna chałupka opanowana przez bałagan: wszędzie szmaty, a oprócz tego łupy z jakichś kradzieży, rozłożone owoce i jedzenie. To tym zajmuje się Jenna, kiedy nie służy Mistrzowi — jest złodziejem.

Dubhe siada na krześle przy surowym drewnianym stoisku wykręca sobie dłonie, nie śmie spojrzeć Jennie w twarz.

— Mistrz cię przysyła?

Dubhe kręci głową, a Jenna uśmiecha się ironicznie.

— No proszę! Znaczy się wizyta kurtuazyjna! Poczekaj zobaczymy, czy mam cię czym poczęstować…

Ona przytrzymuje go za rękaw, żeby się nie podnosił, i opowiada mu wszystko. Jenna słucha w zamyśleniu.

— Jesteś pewna, że to ona?

Dubhe przytakuje.

Przez kilka chwil panuje milczenie.

— Chcesz do niej wrócić? — pyta z wahaniem Jenna, a Dubhe nagle pojmuje. Dociera do niej, czym jest to dziwne i niewygodne uczucie, które tak niepokoiło ją w ostatnich dniach. Wrócić do niej czy zostać z Mistrzem? To tę decyzję trzeba podjąć, to właśnie jest groźbą i obietnicą owego przelotnego spotkania wśród tłumu.