Выбрать главу

Jasper Keane ledwie trzymał rękojeść miecza. Dłonie miał spocone ze strachu. Jego ludzie zginęli, nim się całkiem obudzili. Zapach krwi unosił się w powietrzu, a padlinożerne ptaki już unosiły się nad ciałami. Wiedział, że umrze. Czuł to instynktownie i zmoczył spodnie ze strachu.

– To niesprawiedliwe – rzekł. – Kiedy cię zabiję, twoi ludzie i tak zabiją mnie. Nie będę z tobą walczył, przeklęty Szkocie! Będziesz mnie musiał zabić w niehonorowy sposób – rzekł i uśmiechnął się do Donalda Fleminga.

– Jeśli mnie zabijesz, w co szczerze wątpię, panie, moi ludzie pozwolą ci odejść – rzekł Donald.

– Nie wiem, czy mogę ufać słowu szkockiego zbója – odparł napastliwie sir Jasper Keane.

– Mojemu słowu możesz ufać bardziej niż swojemu, sir, bo jesteś mordercą, gwałcicielem bezbronnych kobiet i złodziejem – rzekł spokojnie Donald. – Pytanie, czy jesteś również tchórzem?

Z rykiem oburzenia sir Jasper podskoczył do niego, zaskakując go i kalecząc w ramię tak nieoczekiwanie, że zaczęła z niego broczyć krew.

Donald wyprostował się i ruszył do ataku. Przez kilka minut walczyli ze sobą zawzięcie, ale szybko okazało się, że Szkot jest znacznie lepszym szermierzem. Potem nagle Donald zauważył, że na horyzoncie zaczyna pojawiać się czerwona smuga, zwiastująca nastanie nowego dnia. Przestał bawić się z Anglikiem i uderzył czysto, z wprawą, by zakończyć walkę.

– Obiecałem ci, że nie ujrzysz świtu – rzekł beznamiętnie Donald Fleming.

– Dlaczego? – udało się wykrztusić Jasperowi.

– Dlaczego? – powtórzył słowa konającego przeciwnika, który już zaczynał powoli opadać na ziemię, chwytając dłońmi miecz, który go przebił. – To w obronie honoru mego brata i choć nigdy bym nie pomyślał o czymś podobnym, to jest moja zemsta za honor Arabelli Grey.

Na twarzy sir Jaspera pojawiło się zdziwienie. Upadł z łoskotem, a Donald Fleming wyjął miecz z jego piersi. Otarł ostrze o odzienie Anglika i włożył miecz do pochwy.

Przypomniawszy sobie całe wydarzenie, Donald odruchowo sięgnął do rękojeści miecza i spojrzawszy na Arabellę, powiedział szorstko:

– Przywiozłem ze sobą jego ciało, byś mogła je zobaczyć, pani. Sama zdecyduj, co z nim zrobić.

– Gdzie ono jest? – zapytała Arabella. Tak jak Tavis, była trochę niezadowolona z faktu, iż nie widziała na własne oczy śmierci sir Jaspera Keane’a, ale cieszyła się, że ten człowiek nie żyje, a Tavis jest cały i zdrowy.

– Na podwórzu – odparł szybko.

Arabella Grey przebiegła szybko przez komnatę i wyszła na zewnątrz, by ujrzeć zaskakująco pogodny i słoneczny poranek. Tuż nad nią błękitniało niebo bez jednej chmurki, a po wczorajszej burzy nie zostało ani śladu. Schodziła na dół, ale w połowie drogi okazało się, że ciało leży na kamiennych schodach. O mało się o nie, nie potknęła. Piwne oczy bez życia wpatrywały się w nią z wyrazem zupełnego zaskoczenia, a na twarzy skamieniał strach.

– Co mamy uczynić z ciałem, pani? – zapytał Donald Fleming.

– Pokażcie je ludziom po obu stronach granicy, panie, by wszyscy wiedzieli, że ten tchórzliwy zbój nie żyje – powiedziała Arabella. – Powiedz im, że już nigdy nie będzie okradał i mordował bezbronnych ludzi. – Odwróciła się, by wejść do sali rycerskiej, ale nim to uczyniła, zatrzymała się i spojrzała na swego mściciela. – Dziękuję ci, Donaldzie Flemingu. Oddałeś mi przysługę i jestem teraz twoją dłużniczką. Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował czegoś ode mnie, przyjedź, a odwdzięczę ci się bez słowa sprzeciwu.

Donald Fleming stał z otwartymi ustami i patrzył w stronę, gdzie zniknęła kobieta.

– A niech mnie – rzekł i uśmiechnął się szeroko.

– W rzeczy samej, niech cię szlag trafi, za to, co dziś uczyniłeś, bracie – rzekł ponuro hrabia i wyglądał, jakby miał ochotę zdzielić brata ponownie.

– Daj już pokój, Tavisie. Mama miała rację. Nie jesteś wolnym człowiekiem, który może dać się zabić. Najpierw musisz mieć syna z prawowitej żony. Uczyniłem dla Dunmor więcej niż ty kiedykolwiek.

– Wracaj do domu, Donaldzie – powiedział niepewnie Tavis.

– Ty nie wracasz? Walka skończona, choć Bóg mi świadkiem, że nie było prawdziwej bitwy, tylko niewielka rzeź. – Spojrzał uważnie na starszego brata. – Ale będziesz miał podbite oko.

– Ty też – odparł chłodno hrabia, a potem uśmiechnął się do Donalda. – Masz jeszcze zęby, chłopcze?

Donald Fleming delikatnie obmacał szczękę. Splunął raz, czy dwa, a potem odparł:

– Dwa albo trzy trochę się chyboczą, ale chyba nie wypadną. Dlaczego nie wracasz do domu? Znów przez tę przeklętą angielską złośnicę?

Uśmiech hrabiego zniknął. Spojrzał ponuro na młodszego brata.

– Chcę pobyć z córką – rzekł, nie mając ochoty niczego więcej wyjaśniać.

– Aha! – mruknął Donald. – Mam zabrać ze sobą ludzi?

– Tak, zabierz wszystkich. Za kilka dni wrócę do domu, a nikt nie ośmieli się zaatakować Tavisa Stewarta, nawet kiedy jedzie zupełnie sam.

Donald Fleming odjechał, zabierając ze sobą ludzi brata i zostawiając go swoim sprawom. Ani przez chwilę nie wierzył, że jedynym powodem pozostania Tavisa w Greyfaire jest czarnowłosa, mała dziewczynka o imieniu Maggie. Został tam raczej dla jasnowłosej angielskiej czarownicy z temperamentem znacznie większym niż ona sama. Nigdy wcześniej nie udało mu się zapanować nad tą dziewką, dlaczego więc sądził, że teraz mu się to uda? Przecież zupełnie się nie zmieniła.

Hrabia patrzył na odjeżdżających, a potem wrócił do zamku.

– Nim zaczniemy śniadanie, ojciec Anzelm odprawi modlitwę dziękczynną – zwróciła się do niego Arabella i ruszyła w stronę niewielkiej kapliczki zamkowej tuż za salą rycerską. Nie było już kościoła. To był jeden z pierwszych budynków zniszczonych przez sir Jaspera Keane’a, kiedy stał się przygranicznym zbójem. Kapliczka wypełniła się pozostałymi przy życiu mieszkańcami Greyfaire. Wielu z nich było już starych, ale zostało jeszcze kilku młodych mężczyzn i kobiety z dziećmi. Mimo radosnej okazji tłum wyglądał raczej żałośnie. FitzWalter miał rację, choć Arabella nie chciała tego zrozumieć. Greyfaire było już martwe.

– Odesłałeś swoich ludzi – zauważyła.

– Zrobili, co mieli zrobić, madame, a poza tym wiem, że na razie nie masz czym nakarmić tak wielkiego wojska – odparł.

– To bardzo uprzejmie z twojej strony, Tavisie – rzekła, używając jego imienia po raz pierwszy od jego przyjazdu do Greyfaire. – Za rok lub dwa Greyfaire odrodzi się i moja gościnność nie będzie wtedy taka skromna.

– Jak masz zamiar odbudować majątek, kochanie? – zapytał, nie zdając sobie sprawy, że mówi do niej, jak do żony.

– Ależ odbuduję! – upierała się.

– Ale jak? – nalegał.

– Nie ma nadziei na zbiory w tym roku – zaczęła rzeczowo. – Jest już za późno na siew, ale możemy oczyścić pola i przygotować je do wiosennej orki. W sadzie posadzimy drzewa jeszcze jesienią.

– Jak przeżyjesz zimę? Twoich ludzi trzeba nakarmić.

– Kupię ziarno i mąkę w Yorku – odparła. – Chwastami z pola nakarmimy ten inwentarz, który nam pozostał, a wiosną kupię stado owiec na miejsce tego, które mi skradziono. W lasach są jelenie i zające. Mogę kazać na nie polować. Jakoś nam się uda, Tavisie.

Chciał jej powiedzieć, że to szaleństwo, że nigdy nie uda jej się odbudować majątku, że patrzy na to wszystko z entuzjazmem ze względu na sentyment, jaki czuje do tego miejsca. Chciał jej uzmysłowić, że Greyfaire nigdy nie było bogatym majątkiem, nawet w najlepszych czasach, a teraz po prostu nie miało szans. Jednak nic nie powiedział, bo czuł, że to tylko powiększyłoby przepaść między nimi, a wtedy nigdy nie odzyskałby jej względów. Arabella była uparta, ale nie głupia. W końcu zrozumie tę oczywistą prawdę. Tak więc słuchał jej, kiwał głową i nic nie mówił. Zdawał sobie sprawę z faktu, iż FitzWalter bacznie go obserwuje. Porozumiewawcze spojrzenia wymienione z kapitanem podziałały na niego kojąco.