Выбрать главу

– …ostatnia premiera musiała być bardzo udana. Wracała pani z teatru radosnym krokiem, boso, szpilki niosąc w ręku, pod rękę szedł z panią ten sam mężczyzna, co zawsze. Później już nigdy pani nie widziałem. To znaczy, pani nóg…

– Przeprowadziliśmy się tutaj… Potem miałam wypadek, zasnęłam za kierownicą, wie pan, teraz mam takie… dłuższe wakacje. Muszę dojść do siebie.

Robert urwał opowieść w stosownym momencie, tak, żeby dać Róży odczuć, że nie powiedział wszystkiego, że są jeszcze szczegóły, które nie uszły jego uwagi, a diabeł się w nich gnieździ (przekonany o tym, że dobrze się schował). Ten-sam-mężczyzna-co-zawsze, czyli Pan Mąż co prawda dbał o to, by nie pozwolić sobie na nieostrożność, starał się nie pokazywać w miejscach publicznych z kochanką, ba, wspólnie uradzili, by nie wychodzić o tej samej porze z pracy, razem więc ich nie widywano, ale ich nogi tę samą trasę w ten sam pospieszny i arytmiczny sposób pokonywały, Robert nie mógł nie zauważyć, że te nogi mają się ku sobie, do siebie się spieszą, bliźniaczo zniecierpliwione, w typologii kroków sporządzonej przez Roberta miały swoje osobne miejsce, nietrudno je było do siebie dopasować, kroki dwojga kochanków są jak kotyliony, choćby na siebie nigdy nie spojrzeli, doskonale ukryci przed ciekawych wzrokiem, ich tajną wspólnotę zdradzają kroki występkiem naznaczone; Robert nie ma najmniejszych wątpliwości – Róża i Pan Mąż już ze sobą nie chodzą; Pan Mąż teraz nie chodzi, lecz chadza, niby to sam, a tak po prawdzie z inną, nawiasem mówiąc, wcale apetyczną, parą nóg. Robert wietrzy szansę na to, by podryg jednak w podryw się przeobraził; z dawien dawna bowiem wiadomo, że jednym z najskuteczniejszych sposobów jest rwanie „na zemstę” – kobieta świeżo poinformowana o tym, że jest zdradzana, łaknie odwetu, kto się naonczas znajdzie w jej pobliżu, okazję będzie miał, jak to się mówi, stuprocentową, jedynie niewiarygodny kiks mógłby spowodować, że jej nie wykorzysta, kiks lub chęć bycia fair, czyli w tym przypadku zwykłe frajerstwo, głód zrównoważenia zniewagi jest bowiem tak silny, że zdrady odwetowej nie stosują tylko kobiety o prawdziwie i dozgonnie złamanych sercach, najbardziej beznadziejne przypadki, resztę swoich dni spędzające na rozpamiętywaniu utraconego szczęścia i nieszporach. Bycie fair jest w tym przypadku kwestią umowną: umówmy się więc, że Robert sam z siebie nie odkryje przed Różą sekretu Pana Męża, będzie milczał jak grób, jeśli tylko sama nie zechce z niego wyciągnąć informacji, przyznajmy, że to uczciwe postawienie sprawy, proszę bardzo, Robert stosuje nawet ryzykowną zagrywkę, sugerując, że jego czas już minął:

– Przepraszam, że tak panią z aga dałem. Już mi lepiej, myślę, że powinienem spróbować zejść do wioski.

– Nie nie, proszę zostać, dopóki mąż nie przyjedzie. Ja tu ciągle jestem sama, właściwie nie mam kontaktu z ludźmi, tak mi się przyjemnie pana słuchało…

(Czyżby rybka skusiła się na dżdżowniczkę?)

– Niech mnie pan źle nie zrozumie, ale… skoro pan tyle zauważa…

(Taka tłuściutka, tak żwawo się wije, w ogóle nie widać haczyka.)

– Być może mógłby mi pan jeszcze powiedzieć…

(Spławik się rusza.)

– Czy widywał pan mojego męża… no, wie pan…nie ze mną?

(Jest branie!)

Robert przestrzega zasad. Róża słucha. Dowiaduje się. Nie zasypia.

Pan Mąż dziś jest punktualny jak dawniej; może nawet tak już mu zostanie, bo stosunki pozadomowe uległy niespodziewanej zmianie, jakowaś wolta niezrozumiała nastąpiła, sprawy przybrały niezrozumiały obrót etc., Pan Mąż już trzykrotnie usłyszał od kochanki, że nie ma go w jej planach na kolejny dzień; za pierwszym razem nie zrobiło to na nim wrażenia, wziął to za żart, próbę przekomarzania czy co tam jeszcze, babski humorek i tyle; za drugim razem poczuł się urażony, nie udało mu się zachować zimnej krwi, warknął do słuchawki coś niemiłego, trzeciego dnia próbował wziąć ją na milczenie, nie dopraszać się schadzki, nie wysyłać esemesów, czekać, aż pierwsza się odezwie, ale oczywiście nie wytrzymał, zadzwonił, no i dupa, miała wyłączoną komórkę, i to o tej porze, którą uzurpatorsko zwykł nazywać i c h porą, o tej porze zazwyczaj miała wyłączoną komórkę z tej prostej przyczyny, że akurat się z nim bzykała; Pan Mąż wydzwaniał bezskutecznie przez dwie godziny, zanim kochanka włączyła telefon i niemal natychmiast oddzwoniła z irytującą pewnością siebie pytając, czy coś mu odbiło, bo jej się wyświetliły czterdzieści cztery nieodebrane połączenia; Pan Mąż zapytał, co robiła, a potem sam zaczął sobie głośno odpowiadać, kiedy zaś kochanka dowiedziała się już, co i z kim na pewno wyczyniała, powiedziała, że właściwie wszystko się zgadza, z tą różnicą, że nie nazywają tego pierdoleniem, tylko miłością, i rozłączyła się definitywnie, over, bez odbioru. Naprędce dokonany bilans przekonał Pana Męża, że chcąc mimo wszystko kontynuować ten związek pozamałżeński, będzie musiał ponieść stanowczo zbyt wysokie koszty emocjonalne. Nadszedł czas pokory; Pan Mąż dziś przyjeżdża pod dom punktualnie, ciekaw, jakież to czekają nań kulinaria.

Lecz cóż to za niespodziewany gość, co tu robi, jak to się stało, że Róża wpuściła jakiegoś faceta, coś to wszystko fałszywym akordem pobrzmiewa.

– Kochanie… Pan Robert schodził z gór i poczuł się słabo, zaprosiłam go, żeby poczekał na ciebie – myślę, że powinniśmy go odwieźć do domu.

Robert naprawdę nie chciałby państwa kłopotać; Róża pyta retorycznie, co będzie, jeśli znowu zasłabnie, poza tym już się zmierzcha, gdzieżby człowieka wypuszczać w ciemności; Pan Mąż ochoczo podchwytuje pomysł jazdy do miasta, powiada, że żona ma rację, powinien go odwieźć, akcentuje liczbę pojedynczą, żeby Róża zrozumiała, że ma zostać w domu; Robert się zastanawia, kiedy ostatnio usłyszał z ust kobiety słowo „zmierzch”, zastanawia się, jaki sens mają jego resztki życia, jeśli nie będzie ich mógł spędzić u boku tej kobiety i słuchać różnych form słowa „zmierzchanie”, zastanawia się, co zrobić, żeby móc przez resztę życia nadstawiać ucha i słuchać, jak Róża łagodzi jego lęk przed nieuniknionym zmierzchem; Róża idzie coś na siebie narzucić, zaraz mogą jechać; Pan Mąż stoi przez chwilę przy Robercie i nieudolnie próbuje do niego z aga dać, że niby wszyscy teraz słabną, pogoda taka niestabilna, ciśnienie spada, ale nie kończy zdania, przeprasza na moment i daje susa w ślad za Różą, żeby wyperswadować jej tę przejażdżkę, bo po co, on sam pojedzie tam i z powrotem, a ona przez ten czas mogłaby przygotować coś do jedzenia, jest w najwyższym stopniu zaniepokojony, że dotąd tego nie zrobiła, przecież już ją przepraszał za ostatnie spóźnienie, od tamtej pory wraca punktualnie, wszystko wróciło do normy, więc, do diabła, dlaczego nie ma dziś obiadu, co robiła przez tyle godzin, gadała z tym tam powsinogą, z jakiej choinki on się urwał, czy Róża nie zdaje sobie sprawy, jak lekkomyślne jest wpuszczanie nieznajomych na teren posesji? Robert myśli, jak by tu zdobyć numer telefonu Róży, biegają mu po głowie pomysły na pierwszy esemes miłosny, którym mógłby wywabić ją z gniazdka i nakłonić do wspólnego rozgarniania ciemności, przyłapuje się na tym, że po raz pierwszy od wizyty w gabinecie Adama zapomniał, że niebawem umrze; Róża myśli, jak by tu dyskretnie dać Robertowi swój numer telefonu, tak, żeby nie poczuł się skonfundowany, nie chodzi jej wcale o to, żeby Pan Mąż niczego nie zauważył, przeciwnie, najchętniej demonstracyjnie wręczyłaby swoją wizytówkę, Róża jest spragniona spontanicznej, nielegalnej demonstracji przeciw Panu Mężowi, na dobry początek bierze Roberta pod rękę i prowadzi go w stronę auta, patrząc na Pana Kierowcę wymownie; Pan Mąż jeszcze nie wie, że został zdegradowany i przemianowany, ale już podejrzewa, że i w domu sytuacja zmieniła się radykalnie, jak tu nie wierzyć, że nieszczęścia chodzą parami, no dobrze, podprowadziła faceta do auta, bo niby osłabiony i w ogóle, ale już sadowić się obok niego na tylnym siedzeniu to lekka przesada, Pan Mąż będzie się gniewał, tymczasem rusza ze wściekłym piskiem opon. Robert się nie spodziewał, że podryw na zemstę będzie miał tak podręcznikowy przebieg; Róża prowokacyjnie opiera głowę na jego ramieniu; Pan Mąż widzi to w lusterku i zwalnia, jakby się chciał zatrzymać, najwyraźniej Róża haniebnie rozemocjonowana pierwszym poznanym po dłuższej przerwie mężczyzną zaraz przyśnie. Robert boi się tylko, żeby nie rozpętała się tu jakaś awantura małżeńska, nie przeżył niczego bardziej żenującego i wyczerpującego niż bierne uczestnictwo w cudzej awanturze małżeńskiej, awantura z własną Żoną to przy tym fraszka, począwszy od dzieciństwa, w którym często zupełnie niechcący pakował się na linię ognia między rodzicami (ale o nich sza), panicznie boi się znaleźć na polu bitwy między małżonkami; Róża mówi do tego pana za kierownicą, żeby się nie martwił, nie ma zamiaru zasypiać, w tym czasie wkłada do kieszeni Roberta wizytówkę z napisaną na odwrocie magiczną komendą „Zadzwoń”; Pan Mąż nie wierzy własnym oczom, a to dość niebezpieczne, kiedy jest się kierowcą, postanawia więc skupić się na prowadzeniu, już on sobie z nią pogada w drodze powrotnej.