Na dźwięk nadjeżdżającego samochodu przed domem Roberta już się formuje powitalny komitecik, kobiety domowe wyszły na przedproże i niemal synchronicznie wsparły się pod boki; dla Teściowej to gest naturalny, pozycja wyjściowa do ogarniania zjawisk ziemskiego padołu, wsparta pod boki Teściowa wyraża na co dzień dezaprobatę wobec tego, jak się sprawy mają (co dzień od świtu wsparta pod boki wysłuchuje, jak ojciec dobrodziej na swojej częstotliwości uczula na częstotliwość świętokradztw, niemoralnych postępków, polakożertsw i żydłaczych rozpanoszeń, które się dokonują w ojczyźnie gorejącej, Teściowa wsparta pod boki i kiwająca głową codziennie od świtu słucha i zgadza się, że orzeł piastowski cierniową ma teraz koronę, Teściowa czeka na instrukcje, jakimi sposobami wspierać można walkę o ratunek dla deprawowanego i rozgrabianego kraju, jak dotąd chodzi wyłącznie o wsparcie finansowe dla ojca dobrodzieja, który także w imieniu Teściowej, jak i wszystkich przyjaciół radyjka zbiera środki, by bronić krzyża przed pogaństwem), sprawy się mają tak, że jej córka, a tego co-on-sobie-w-ogóle-wyobraża Żona odchodzi od zmysłów; do pracy przestał przychodzić, znika na całe dnie i nie czuje się nawet zobowiązany do tego, żeby łaskawie poinformować rodzinę, gdzie się wybiera, kiedy ma zamiar wrócić, taka niesubordynacja wprowadza dysharmonię w stosunki rodzinne, Teściowa oczywiście rozumie, że Robert przeżywa trudny okres, chętnie z nim sobie porozmawia, ale jeśli Robert ma zamiar doprowadzać jej córkę do załamania nerwowego, to ona czuje się w obowiązku interweniować; szczęście, że Teść o niczym nie wie, ostatnio ma swoje kłopoty i lepiej go dodatkowo nie drażnić; Teściowa wsparta pod boki układa sobie w myślach przemówienie, ma do tego prawo, w końcu to jej dom, Robert musi się podporządkować zasadom życia rodzinnego, życia, dodajmy koniecznie: harmonijnego – układa sobie w myślach i natychmiast rozsypuje, bo przychodzi jej do głowy pomysł znacznie przebieglejszy. Robert żegna się z kimś tam w samochodzie i zmierza do domu krokiem pewnym, z miną absolutnie poczucia winy wyzbytą, och, jaki to z siebie zadowolony, a Żona ledwie oddech ze zdenerwowania łapie; Teściowa wie, jak mu zmącić nastrój, swego czasu była dyrektorką gimnazjum, lata praktyki uczyniły ją mistrzynią upupień, Roberta w tej sytuacji nie ma sensu karcić, należy go upupić, mówi więc w imieniu komitetu powitalnego głośno i wyraźnie, tak żeby smarkacza zasarkać w obecności tych tam, co go odwieźli, komitywę więc niejaką z nim tworzą, ktoś tam mu nawet macha ręką na pożegnanie przez opuszczoną szybę, nie widać wyraźnie, ale chyba kobieta, tym bardziej więc upupienia dokonać trzeba (głośno, wyraźnie):
– Oo, nareszcie wrócił nasz buntownik!
12
Nie było obiadu, będzie za to wspaniała kolacja; Pan Mąż na pewno bardzo zgłodniał, ale teraz ma fazę twardziela, honornie zamknął się u siebie, wcześniej przegrzebał hemingwayowską biblioteczkę i wrażo nalał sobie dwunastoletniej whisky z Islay – na taki aperitif trzeba przygotować jakąś ekstra odpowiedź, Róża nie ma zbyt wiele czasu na eksperymenty, na szczęście bieluń rośnie pod domem; zrobi mu z niego sałatkę. Róża jest pewna: to będzie najbardziej niezapomniana kolacja w życiu tego pana.
Pan Mąż nie może się skupić na książce, woli poprzeglądać stare bilanse, czytanie list wydatków sprzed lat to więcej niż oglądanie starych fotografii, to jak lektura własnych dzienników; wszystko ma zanotowane, miesiąc po miesiącu, dzień po dniu, w osobnych kategoriach: materiały biurowe, używki, artykuły spożywcze, usługi prostytutek (te figurują jako „ciasteczka”) etc., dokładnie, bez przeoczeń, w słupkach, tabelkach, wykresikach, Pan Mąż wertuje dawne bilanse i tęskni do życia policzalnego, przewidywalnego, kontrolowanego; małżeństwo zdecydowanie zmieniło charakter wykresów, zdezorganizowało tabelki, zniekształciło słupki, zapiski straciły na symetrii i powtarzalności; kategoria nieprzewidzianych wydatków, w życiu kawalerskim Pana Męża tylko awaryjna, w małżeństwie stała się jedną z podstawowych. Pan Mąż pociąga łyk szkockiej i wzrusza się nad losem wszystkich Panów Mężów tego świata, którym kobiety bezpowrotnie dezorganizują bilanse. (Gdzie jest sweter? Stary dobry hemingwayowski sweter jest w tej sytuacji nieodzowny, w starym swetrze najprzyjemniej zanurza się w fotelu i myśli o świecie bez kobiet.)
Jednak lepszy będzie wywar, Róża doleje mu go do wina, liście bielunia mają nieprzyjemny posmak, mógłby nie zjeść wystarczającej ilości. Za to mięso przyprawi szczyptą lulka.
Pan Mąż mimo zamkniętych drzwi czuje z kuchni jakieś zapachy; głód jest silniejszy niż honor, chętnie by spojrzał, co mu tam znowu wypichciła, nie musi z nią przecież rozmawiać.
Podano do stołu.
Pan Mąż nie może się oprzeć.
Pan Mąż wtranżala, aż miło; Róża dolewa mu wina, pogryza bagietkę, przygląda się, pilnuje, żeby nie otruł psa – Pan Mąż lubi rzucać mu kilka ochłapów z obiadu, potem może z nim robić, co chce, na przykład odbywać długie samcze rozmowy połączone z czochraniem, drapaniem, tarzaniem się po dywanie; dziś psa lepiej trzymać z dala od stołu, instynkt mógłby mu nie podpowiedzieć, że Pan je coś bardzo fe, lepiej tego nawet nie wąchać, aż dziw bierze, że mu tak smakuje, czy Róża jest tak doskonałą kuchmistrzynią, czy może Pan Mąż ma tak prymitywne podniebienie, ziarna lulka w sztuce mięsa bierze za ostrą przyprawę, a po whisky kubeczki smakowe mu ścięło i wyciąg z bielunia w czerwonym winie daje efekt solidnych garbników, nie ma co się krzywić, trzeba pić i szamać, kiedy żona karmi, prawdziwy mężczyzna lubi pikantne żarcie; Róża się dziś naprawdę postarała, szewczyk Dratewka mógłby u niej pobierać nauki.
Czy jej go nie żal? Oczywiście, że tak, przecież Róża dobrze wie, ile się będzie musiał nacierpieć, żeby przestać kłamać; serum prawdy dla nałogowego oszusta to najwyższy wymiar kary, cóż jej jednak pozostało, skoro Pan Mąż tyle razy się zapierał, Róża czuje się utytłana jego kłamstwami, po prostu chce wziąć kąpiel.