Выбрать главу

– Hydraulików masz pod W. Dlaczego same inicjały?

– To pewno jakiś skrót – mówię. – Już dawno nieważny.

– A pod K masz Kochany Miś. Kto to jest Kochany Miś?

No wiecie, ludzie! Tak mnie sprawdzać? Nie po to jesteśmy razem, żebym była cały czas pod kontrolą! Kochany Miś? Nie mam pojęcia.

– Dlaczego ty mi grzebiesz w moich prywatnych rzeczach – postanawiam się zdenerwować. – Ostapko może być pod…

– Nie ma! Rozumiesz! Nie ma. Pod żadną literą. Za to jest dużo innych skrótów, na przykład – Szymon N. Kto to jest Szymon N.?

– Słuchaj, nie mogę z tobą rozmawiać w tej chwili, jestem w pracy, na miłość boską!

– A Hrabia? – Adam staje się dociekliwy. – To ten od jaj?

I wtedy sobie przypominam, że Ostapko jest pod E – bo ma na imię Ewa i na pewno nie zanotowałam nazwiska, żeby mi się nie pomyliło z innymi Ewami.

I oczywiście mam rację. Adam wzdycha i podaje mi numer.

– Masz trochę bałaganu w tym notesie – słyszę na koniec.

No wiecie, ludzie! Ja i bałagan! Przecież dokładnie wiem, co gdzie jest! Tylko troszkę się muszę zastanowić. Kiedyś postanowiłam zrobić porządek. Nic nie mogłam znaleźć! A on sobie spokojnie w domciu kosi trawkę i leży na słoneczku, i jeszcze mi robi uwagi – mężczyzna! Zupełnie jak, nie przymierzając, Moja Mama. Albo Mój Ojciec! Oni też uważają, że mam bałagan.

Wyłącza się, a ja dzwonię do Ewy Ostapko. Umawiamy się o szesnastej. A teraz, no cóż, muszę wziąć się do roboty i sprawdzić, która komisja wojskowa przyjmie pismo od rodziców zrozpaczonego Roberta G. z Pruszcza, który absolutnie do wojska się nie nadaje, i droga redakcjo, pomóż!

Dzwonię do Adama, żeby podał mi telefon do geodety, to zdążę załatwić mapkę. Geodeta jest pod U – Urząd Gminy. Geodeta może szybciutko zrobić mapkę, ale jutro wyjeżdża na urlop, więc mapkę trzeba dzisiaj odebrać. Więc dzwonię do Adama, żeby wsiadł w samochód i pojechał po tę cholerną mapkę. I przy okazji zrobił zakupy. Wiem, że się szwenda po domu, udając, że pracuje, ale ostatecznie ja też się nie obijam.

Do spotkania z Ostapko półtorej godziny, a ja nie mam co ze sobą zrobić. Kupka listów przede mną, przeglądam.

Droga Redakcjo,

całe swoje umiejętności wkładam w podłogi, ale mąż tego nie docenia. A i w pracy mam opinię, na którą nie zasługuję. Weźmy taki dzień, był to poniedziałek, jak dziś pamiętam, bo do niedzieli wieczór…

Nie, to bez sensu. Wolę pracować w domu, w redakcji mnie wszystko rozprasza. Ten wiecznie dzwoniący telefon! I rozmowy, i w ogóle! Tym bardziej że jestem sama i nie ma do kogo gęby otworzyć. To nie są warunki do pracy. Może skoczę do Mojej Mamy? Głupio się umówiłam z Ewą, cały dzień zmarnowany, a Adam tam sobie siedzi sam w domciu i jest mu przyjemnie.

Znów dzwoni telefon.

Jola!!! Od Tego od Joli. Że chciałaby przekazać alimenty (?) w imieniu Tego od Joli, bo on taki zapracowany, i czy możemy się spotkać, bo jej bardzo zależy. No wiecie, ludzie! Wszystkiego się mogłabym spodziewać, ale nie tego, że wyskoczę na przyjemny lanczyk z tą od Eksia. Nie widziałam jej od czasu, kiedy maszerowała z brzuszkiem i, niestety, wyglądała znakomicie. Nie wiem, dlaczego była żona ma się spotykać z teraźniejszą kobietą jego życia, która i tak jest przyszłą byłą. Ale tak dobrze jej nie życzę, o nie. Niech się z nim męczy do końca świata.

– Mam nadzieję, że nie sprawi to pani różnicy, bo mąż wyjechał i prosił…

Ależ skądże. Jaka to różnica, on czy ona. Na oko żadna. Podobna do niego jak dwie krople wody.

Nie do odróżnienia. Nie jest w stanie mi zaszkodzić. A więc pójdę na bardzo przyjemny lanczyk.

Ledwie zobaczyłam ją w drzwiach, wiedziałam, że się przeliczyłam. W pasie ma z sześćdziesiąt, i to po dziecku. Rączki jak pączki, gładziuchne. Paznokcie wypielęgnowane. Jest cool. Choć chyba oczka lekko podkrążone. Niestety, wydawało mi się. Nic na to nie poradzę, że nie przepadam za nią.

– Dzień dobry, jakże mi miło, przepraszam, ale łatwiej mi osobiście, mąż prosił, żebym dopilnowała, a nie mogę skontaktować się z Tosią.

Żmija. Niech zostawi moje dziecko w spokoju. Z Tosią to i ja się nie mogę skontaktować, bo koniec roku niedaleko i bez przerwy się uczy, głównie u koleżanek.

Kładzie na stoliku kopertę, którą skrzętnie chowam. Wcale nie mam ochoty na rozmowę, na cholerę zgodziłam się z nią spotkać, sama nie wiem. Chyba mnie odmóżdżyło.

– …I w związku z tym ja do pani jak do matki…

O mały włos nie udławiłam się tuńczykiem. Chyba nie jej matki, na litość boską!

– Bo przecież państwo też mieliście dziecko – Jola patrzyła na mnie tymi swoimi niewinnymi oczami.

Jakoś nie myślałaś o tym wcześniej, flądro jedna. Nic cię nie obchodziło, że maleńkiemu dziecku zabierasz tatusia, który zresztą i tak nie miał dla niego nigdy czasu.

Właściwie od momentu rozwodu Tosia z nim więcej przebywa niż wcześniej. Właściwie ten rozwód to nie był taki zły pomysł. Właściwie niepotrzebnie się złoszczę na Jolę. To przecież dzięki niej jest Adaśko.

Ale przed oczami pojawiły mi się wszystkie sceny z moich ukochanych filmów, kiedy zła kobieta źle kończy – wpada do morza z samochodem ze skały, płonie w zamku, który się zapada w bagno, wypija truciznę, którą przygotowała komu innemu – więc uśmiechnęłam się uroczo i zapytałam, w czym mogę pomóc.

– Tak sobie pomyślałam, że skoro animozje między nami należą do przeszłości, to zwrócę się do pani jak kobieta do kobiety. Bo pani go jednak lepiej zna… – wyszeptała Jola, i z przykrością zauważyłam, że szyję miała pierwszej świeżości. – Chciałam zapytać, czy jak urodziła się Tosia, to on też… Co pani zrobiła, żeby go zatrzymać w domu?

– Jak pani najlepiej wie, nie zatrzymałam go na długo. – Patrzyłam na Jolę z zainteresowaniem. – Pojawiła się pani. Na całe szczęście.

– Ale przecież my… to znaczy… wie pani… Przecież ja prowadzę dom, prawie z nikim się nie widuję, naprawdę ma wszystko, czego mu potrzeba… A jak urodziła się Tosia… on znikał od razu? – Jola była przerażona.

Niestety, było jej z tym bardzo do twarzy.

– Bo wie pani, ja o siebie dbam, i w ogóle… Wszyscy się dziwią, że tak szybko wróciłam do formy po dziecku, ale pomyślałam, że zapytam panią, jak to było na początku waszego związku. Bo Tosia mi mówiła, że pani nie ma pretensji o męża, bo pani też z kimś jest.

Tosi urwę język, jak tylko wrócę do domu. Potem zapekluję i wyniosę do ogrodu. Zakopię na głębokości trzech metrów. I przywalę dużym kamieniem.

– Wiem, że to nie to samo, bo jednak my jesteśmy małżeństwem – głos Joli szemrał spokojnie, a mnie zaczynało dławić. – On tego nie rozumie, że ja bardziej chcę z nim być niż sama…

Proszę bardzo. Kobieta uzależniona. Żaden facet tego nie zniesie na dłuższą metę. Sałatka z tuńczyka w cenie kilograma polędwicy wołowej. Herbatka z cytryną w cenie dwóch kilogramów pomidorów w styczniu. Ciasteczko z kremem za cenę dwóch kilogramów ziemniaków i sałaty lodowej na wiosnę. Za lanczyk utrzymałabym przez tydzień i Tosię, i wszystkie koty oraz psa Borysa. Własnego. Jeszcze by się Niebieski przy mnie pożywił.

Wyszłam z knajpy i byłam wstrząśnięta. Jola mnie wypytuje o Eksia? Z takim wyglądem? A może ona chciała mi dokuczyć? Pokazać, jak powinna wyglądać kobieta? Tak szybko w formie po porodzie. Wstyd. Siłownia, basen, kosmetyki, a tu popatrz pan, Eksio wyjeżdża służbowo bez przerwy. Pewno taką ma pracę, biedaczek. Może go żona nie rozumie i wcale ze sobą nie śpią. Nie wiadomo. Z mężczyznami różnie bywa. Na wiele się Joli nie przydałam, krótko wyjaśniłam, że na pewno zna go lepiej niż ja. Ale kiedy wychodziła, patrzyłam na nią z zazdrością. Rusza się jak bogini. Figurę ma jak Tosia. Nie jak ja. Jestem wściekła. Jeżdżenie do pracy mnie bardzo dużo kosztuje. Dziękować Bogu, Ostapko przynajmniej okazała się absolutnie fantastyczna. I niepotrzebnie się złoszczę. Co Tosia temu winna, że ma rodziców, którzy przekazują sobie przez nowe żony alimenty? Nic, biedactwo.