Выбрать главу

– Przyjechałam tu, gdyż potrzebuję czasu do zastanowienia, a myśleć mogę nawet szorując pokłady, chyba że jest to zabronione.

– Myślenie jest dozwolone – uśmiechnął się Jake. – Kłótnie nie. Swoje zadęcia zostaw w domu. Nie chcę wysłuchiwać, jaka jesteś ważna. Większość prac jest nudna i męcząca, więc nie narzekaj, że cię nie ostrzegałem.

– To znaczy, że mnie zatrudnisz?

– Tylko przez wzgląd na Chris. Musisz jednak pracować równie ciężko jak ona.

– Będę – przyrzekła gorąco.

– Mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo – rzekł z rezygnacją Jake. – Kiedy wrócą Chris i Mike, na pewno oboje powitamy ich z otwartymi ramionami, ale na razie wygląda na to, że jesteśmy skazani na siebie.

Rozdział 4

Po podjęciu decyzji Jake przeszedł do razu do rzeczy.

– Masz prawo jazdy?

– Nie zabrałam – odparła z zażenowaniem Phyllida. – Pakowałam się w takim pośpiechu, że zupełnie nie miałam do tego głowy.

– Sądząc z rozmiarów walizki, pamiętałaś o wszystkim innym – zauważył złośliwie. – Myślałem, że jesteś bardziej zorganizowana.

– Niczego nie zapomniałam. Skąd mogłam wiedzieć, że przyda mi się prawo jazdy?

– Więc chyba liczyłaś na to, że Mike i Chris będą ci służyli za darmowych kierowców.

– Nie wiedziałam, czego się spodziewać – zgrzytnęła zębami Phyllida. – A już najmniej przesłuchania z powodu zapomnianego kawałka papieru. Czy to ma jakieś znaczenie?

– Zamierzałem dać ci furgonetkę, żebyś mogła pojechać po zakupy. Tymczasem wygląda na to, że będę musiał cię wszędzie wozić. To zaczyna się stawać regułą!

– Zapewniam, że nie z mojej woli.

– Słusznie, zapomniałem, że jesteś kobietą samodzielną – zakpił Jake. – To zabawne, ale zawsze znajdziesz kogoś, kto wykona za ciebie robotę.

– Mówimy tylko o sporadycznych wyjazdach po zakupy – parsknęła. – Skoro stanowi to dla ciebie taki wielki problem, znajdę inny sposób, żeby się tu dostać.

– Taki, jak zeszłej nocy?

– To było coś innego. Ubiegłej nocy nie byłam sobą i dobrze o tym wiesz! Taka podróż wykończyłaby każdego i niezbyt mi pomogłeś, będąc taki…

– Jaki? – spytał z rozbawieniem w oczach.

– Niemiły! – wypaliła niezbyt dyplomatycznie.

Jake nie zamierzał puścić tego płazem.

– Niemiły? – zdumiał się nieszczerze. – Taszczyłem twoją walizkę, zabrałem cię samolotem do Port Lincoln, podwiozłem pod drzwi Chris… Cóż w tym było niemiłego?

Phyllida, czując się zapędzona w kozi róg, gorączkowo szukała w pamięci przykładu jego niemiłego zachowania. Rzecz tkwiła nie w tym, co robił, ale w jego drwiących spojrzeniach, uśmieszkach, kpiącym tonie. Tego jednak nie mogła powiedzieć.

– Pocałowałeś mnie. – Był to jedyny zarzut, jaki mogła wysunąć.

– Wtedy nie było to wcale dla ciebie niemiłe – oświadczył zuchwale.

– Wykorzystałeś sytuację – nie ustępowała, lecz Jake spojrzał na nią obojętnie.

– W takim razie jesteśmy kwita.

To Phyllida spuściła oczy. Po co wracała do sprawy pocałunku? Jego wspomnienie zagęściło nagle panującą w pokoju atmosferę, znów po plecach przebiegły jej ciarki. Wciąż czuła dotyk mocnych dłoni Jake’a i ekscytujące spotkanie się ich warg.

– Musi być jakiś sposób na poruszanie się po okolicy – powiedziała, usiłując sprowadzić rozmowę na bezpieczniejsze tory. – Chyba są tu jakieś autobusy?

– To nie Londyn – odparł Jake. – Może nawet uda ci się dotrzeć do sklepów, ale nie zabierzesz się z zakupami.

– Mogę wziąć taksówkę – rzekła niechętnie.

– Możesz – zgodził się. – Pod warunkiem, że za nią zapłacisz, bo ja, mając stojącą bezczynnie furgonetkę, nie dam ani grosza. Czy również zamierzasz przyjeżdżać tu co rano taksówką?

– Jeszcze tego nie przemyślałam.

– To się lepiej zastanów. Przystań leży daleko od domu Chris i zapewniam cię, że nie ma bezpośredniego połączenia autobusowego.

Phyllida zacisnęła wargi.

– Potrafiłam przez parę lat utrzymać się sama w Londynie – odparła chłodno. – Z pewnością jakoś przeżyję w Port Lincoln.

– To zależy od punktu widzenia – zauważył Jake, pokazując jakiś punkt za oknem. – Mieszkam na szczycie tego wzgórza obok przystani. Wystarczająco blisko, by dojść tu na piechotę. Chyba najlepiej zrobisz, mieszkając u mnie – dodał z rezygnacją.

– Miałabym mieszkać u ciebie? – przeraziła się Phyllida.

– Wolałabym raczej spać na plaży!

Jake aż cmoknął z wrażenia.

– Nie wiem, jak udało ci się zrobić oszałamiającą karierę, ale na pewno nie z powodu nadmiaru taktu.

– A tobie nie dzięki urokowi osobistemu – odgryzła się.

– Wyjątkowo serdeczny sposób zapraszania gości! Nie ma mowy, żebym przeprowadziła się do ciebie!

– Nie ma w tym żadnej próby uwiedzenia ciebie, jeśli to cię trapi – westchnął Jake. – Nie musisz więc reagować jak przerażona stara panna. Szczerze mówiąc, mogę się postarać o bardziej odpowiednie towarzystwo i niezbyt bawi mnie perspektywa spędzenia paru tygodni z osóbką w gorącej wodzie kąpaną, ale nie widzę innego wyjścia.

– A ja owszem. Będę mieszkała u Chris i Mike’a.

– Jak się tu dostaniesz codziennie rano?

– Znajdę jakiś sposób!

– Dom jest wystarczająco duży, żebyśmy się pomieścili.

– Raczej zostanę tam, gdzie jestem – upierała się. Sama myśl o dniach spędzonych w towarzystwie Jake’a była już dość irytująca, ale żeby z nim mieszkać…

Jake przyjrzał się z uwagą małej, upartej osóbce.

– Czemu zawsze się upierasz przy najgorszych rozwiązaniach?

– A dlaczego ty nie chcesz uznać, że jestem samodzielna? Jeśli wspomnisz choć raz o zeszłej nocy, zacznę krzyczeć. Wiem, że zachowałam się pretensjonalnie, ale uwierz mi, to się już nie powtórzy. Jestem dobra w tym, co robię, więc poradzę sobie i tutaj. Zobaczysz.

– Zaraz będziesz miała okazję się przekonać – zgodził się niechętnie Jake. Wstał. – Oprowadzę cię, a potem zabieramy się do roboty. W tym tygodniu mamy jej aż nadto.

Pokazał jej składzik i wyjaśnił, jak działa radio.

– Prowadzimy całodobowy nasłuch naszych łodzi. Tak więc, jeśli usłyszysz, że ktoś się zgłasza, a mnie nie będzie w pobliżu, musisz odebrać wezwanie. Być może trzeba będzie udzielić jakichś rad. Masz jakieś doświadczenie żeglarskie?

– Czy liczy się jednodniowy rejs do Boulogne?

– Niezwykle pomocne! – westchnął Jake. – Przecież chyba musiałaś żeglować.

– Nie było takiej potrzeby. W kraju żeglarstwo zawsze pachniało zimnem, wilgocią i niewygodą. Chris i Mike uwielbiają to, ale dla mnie kontakt z przyrodą, to opalanie się na tarasie.

– Niezbyt przypominasz Chris, co? – Spojrzał na ożywioną twarz dziewczyny.

– Nie. Trudno uwierzyć, że jesteśmy spokrewnione. Może właśnie dlatego polubiłyśmy się tak bardzo. Wolałabym być bardziej podobna do Chris – przyznała, zastanawiając się, jak najlepiej opisać kuzynkę. – Jest taka… niestrudzona.

– Z pewnością to określenie nie pasuje do ciebie – zaczepnie powiedział Jake.

– Tak? A jakie?

– Gadatliwa – uśmiechnął się nieoczekiwanie.

Zbił tym Phyllidę z tropu. W chwili gdy miała już dojść do wniosku, że jest bardziej nieznośny, niż jej się zdawało, zrobił to ponownie! Jeśli w półmroku kabiny uśmiech Jake’a budził jej zaniepokojenie, to w blasku dnia zamarło jej serce.

Widziała, jak wokół oczu pojawiają mu się mimiczne zmarszczki, jak zmienia się zarys policzków. Białe zęby na tle opalenizny wyglądały wręcz zabójczo. W głowie dziewczyny zadźwięczał alarmowy dzwonek. Z wrażenia wstrzymała oddech i otrząsnęła się z tego dopiero po chwili, wracając do rzeczywistości.