Выбрать главу

Na zewnątrz niebieskie niebo rozświetlało ostre słońce. Phyllida, idąc za Jakiem, mrużyła oczy. Silny wiatr znad morza rozsypywał jej włosy wokół twarzy, spoglądając na molo, przytrzymywała je jedną ręką. Uśmiech Jake’a wciąż mącił jej spokój.

Lśniąca woda wyglądała niemal bezbarwnie, lecz dziewczyna słyszała plusk fal obmywających molo. Jachty tańczyły w górę i w dół. Przypatrywała się temu jak zahipnotyzowana, jakby nigdy przedtem nie widziała żaglówek, ujęta krzywizną kadłubów, kontrastującą ze strzelistymi masztami i wymyślną geometrią olinowania.

Doszła do wniosku, że coś niezwykłego emanuje z tej pełnej światła przestrzeni, w przeciwieństwie do delikatnego angielskiego słońca. Wszystko wydawało się nieprawdopodobnie różnorodne. Każda łódź była inna. Eleganckie żaglówki sąsiadowały z wielkimi jachtami motorowymi, szybkie ślizgacze z wysłużonymi łodziami rybackimi, a cała ta flotylla kołysała się w hipnotyzującym ruchu, jakby przytakując kuszącej obietnicy morskiej swobody i świeżości.

Zamknęła oczy i zwracając twarz ku słońcu, wdychała niesiony wiatrem ostry zapach morza. Uśmiechnęła się, słysząc nawoływanie mew, zgrzyt cum i łopot fałów o setki masztów.

Wszystko to różniło się od dźwięków, do których przywykła – dzwonków telefonów, pisku drukarek, gorących, głośnych sporów lub śmiechów, dudnienia ruchu ulicznego za oknem i odległego zawodzenia syren. Przystań rozbrzmiewała obco i dziwnie swojsko zarazem.

Phyllida poczuła nagle olbrzymią radość, że się tu znalazła. Otworzyła oczy i z uśmiechem odwróciła się w stronę Jake’a.

Przyglądał się jej z tym swoim dziwnym wyrazem oczu.

– Myślałem, że zasnęłaś – powiedział, siląc się na zwykłą kąśliwość.

Phyllida pokręciła głową i kolczyki ze sztucznymi diamentami błysnęły w słońcu.

– Po prostu… zamyśliłam się.

– To wszystko zmienia – rzekł sucho Jake.

Odwrócił się i ruszył wzdłuż mola. Pontony chwiały się im pod stopami, gdy pokazując na łodzie, z uczuciem wymieniał ich nazwy.

– Większość jest teraz w morzu. Oto „Persephone”, obok niej „Dora Dee”, piękna, prawda? Dalej „Calypso”. Wróciła wczoraj i wymaga czyszczenia, podobnie jak „Valli”. – Pokazał na cumujący obok „Calypso” jacht.

Nazwy dwóch ostatnich jachtów zabrzmiały dość swojsko.

– Te dwa należały do Chris i Mike’a?

– Owszem, do chwili, kiedy podstępnie je wykupiłem i przejąłem ich firmę.

Phyllida zalała się rumieńcem.

– Przepraszam – powiedziała nieśmiało, wstydząc się pasji, z jaką opowiadała o nieszczęściu, które spotkało jej kuzynkę. – Chris opowiedziała mi, jak to było naprawdę. Jest ci bardzo zobowiązana. Po prostu wyciągnęłam pochopne wnioski z jej listu.

– Czy to znaczy, że teraz wyciągniesz właściwe wnioski odnośnie mojej osoby? – spytał Jake.

Stał z wyzywającym spojrzeniem zielonych oczu, w uniesionych kącikach ust czaił się skrywany uśmiech. Ręce trzymał niedbale w kieszeniach dżinsów, a wiatr, rozwiewający jego kasztanowate włosy, napiął podkoszulek, uwypuklając umięśnioną budowę ciała.

Przez ułamek sekundy Phyllida poczuła, że mięknie wewnętrznie na ten widok. To nie fair z jego strony, że stoi sobie tak niedbale i spogląda na nią spod przymrużonych powiek.

– Mój osąd odłożę do chwili, kiedy cię lepiej poznam. – Przypływ niechęci spowodował, że powiedziała to ostrzej, niż zamierzała.

– Taka ostrożność niezbyt do ciebie pasuje.

– Skąd wiesz, jaka naprawdę jestem? – zapytała podejrzliwie, podążając za nim wzdłuż mola.

– Z obserwacji – odparł, przeskakując z pomostu na pokład „Ariadnę”. Wyciągnął rękę, by pomóc Phyllidzie. – Sama mi powiedziałaś, że jesteś bardzo impulsywna. Wszystko, co dotąd widziałem, wskazuje na to, że masz tendencję do działania bez namysłu.

Chwiejąc się na skraju pomostu, Phyllida doszła do wniosku, że jeśli przechodząc na łódź nie skorzysta z pomocy Jake’a, zrobi z siebie kompletną idiotkę. Z ociąganiem podała mu rękę i pozwoliła się przytrzymać, kiedy niezgrabnie gramoliła się przez reling. Nagły powiew wiatru szarpnął jachtem, rzucając ją na twarde ciało Jake’a.

Odskoczyła z palącym rumieńcem i potknęła się o zwój lin sklarowanych w pobliżu kokpitu.

– Jest dla mnie nieustanną niespodzianką, jak ktoś tak krucho i delikatnie wyglądający może być aż tak niezdarny – rzekł złośliwie Jake, stawiając ją na nogi.

– Nie jestem niezdarą! Każdy potknąłby się o te głupie sznurki.

– Wczoraj nie widziałem żadnych sznurków, a jednak potykałaś się, ciągnąc walizkę – zauważył podle. – A tak dla porządku, to wcale nie są sznurki tylko olinowanie łodzi.

– Dla mnie wyglądają jak sznurki – mruknęła pod nosem Phyllida. Zeszła w ślad za Jakiem po drewnianych schodkach do zdumiewająco przestronnego i jasnego pomieszczenia, wystarczająco wysokiego, by mogli stać swobodnie. Znajdował się tam stół, a po obu jego stronach wygodne, wyściełane kanapy. W kącie mieściła się niewielka kuchenka umocowana na przegubach i pokrywa z metalową rękojeścią. Phyllida podniosła ją i zajrzała w głąb schowka z jakimś urządzeniem przytwierdzonym do bocznej ścianki.

– Co to jest?

– Lodówka akumulatorowa. Oprócz tego wkładamy do niej kawał lodu i to wystarcza na przechowywanie żywności przez tydzień. Musisz pamiętać o tym, zanim zaczniesz ją napełniać.

– Czyli to jest kuchnia? – Dziewczyna rozglądała się z zaciekawieniem. W rozsuwanych szafkach stały czyste nakrycia i szklanki.

– Nie, to jest kambuz – z naciskiem wyjaśnił Jake, wznosząc oczy do nieba.

– No dobrze, kambuz.

Szybko pogubiła się w żeglarskich terminach, którymi zasypywał ją Jake. Zwiedziła trzy nieskazitelnie czyste kabiny i maleńkie pomieszczenie, w którym był prysznic, wanna i ubikacja. Twarz Jake’a promieniała, gdy pieszczotliwie gładził drewniane wykończenia, pokazywał radia, mapy i kompasy oraz rząd zawiłych instrumentów nawigacyjnych. Phyllida obdarzyła je nikłym zainteresowaniem, aż w końcu Jake stwierdził, że go wcale nie słucha.

– Słucham – zaprotestowała. – To wszystko jest jednak szalenie skomplikowane dla osoby będącej po raz pierwszy na łodzi. – Nie dodała, że rozpraszała ją konieczność nieustannego odsuwania się od Jake’a. Pod pokładem było mało miejsca i co chwila stwierdzała, że się o niego ociera.

Krępowała ją bliskość jego silnego, umięśnionego ciała i mocnych dłoni, żywe wspomnienie pocałunku i wiążących się z tym wszystkich szczegółów – to, jak przytulił ją do siebie, smak jego męskich, twardych warg i żarliwość, z jaką ten pocałunek przyjęła.

Wszystko to bardziej mąciło jej w głowie niż pompy zęzowe, echosondy czy instrumenty podające w węzłach prędkość wiatru.

Ulżyło jej, gdy w końcu wyszli na pokład.

– No i jak ci się podoba? – zapytał, z nie ukrywaną czułością poklepując przezroczystą, plastikową zasłonę.

Phyllida popatrzyła na kadłub i zastanowiła się, czy on również drży, gdy Jake go dotyka.

– Myślę, że wolisz jachty od kobiet – powiedziała zgryźliwie. – To ciekawe, że wszystkie mają żeńskie nazwy.

– Nic w tym niezwykłego – uśmiechnął się Jake. – A skoro o tym wspomniałaś, to rzeczywiście wolę jachty od kobiet. Są równie kosztowne w utrzymaniu, ale żadna kobieta nie zapewni mi obcowania z żywiołem. Jacht pruje fale, jest tylko on, morze i ja. Nie ma ze mną nikogo, kto by marudził i narzekał, że wiatr burzy mu fryzurę!