W głosie Jake’a znów usłyszała odrobinę goryczy i spojrzała na niego z zainteresowaniem. Ściskał szklankę tak mocno, że aż mu pobielały palce. Zielone oczy pociemniały. Gdy zauważył, że mu się przygląda, zmienił wyraz twarzy.
– Czemu o to pytasz?
– Bo zastanawiam się, czy odpowiadasz pewnemu typowi.
– Jakiemu typowi? ^
– Typowi kobiety ogarniętej obsesją na punkcie swej kariery, gotowej zrobić ją za wszelką cenę.
– Co za bzdury! – oburzyła się Phyllida. – Co ty w ogóle wiesz o takich kobietach?
– Wiem sporo. Byłem z taką żonaty przez pięć lat.
Żonaty? Phyllida odłożyła nóż i widelec wstrząśnięta myślą, że Jake żył z inną kobietą, że ją kochał…
– Nie wiedziałam, że byłeś żonaty.
– To doświadczenie, którego wolałbym nie powtarzać. Moja żona kochała swoją karierę bardziej niż mnie.
Phyllida przypomniała sobie chwilę, gdy stwierdziła, że utrata pracy boli ją bardziej, niż zerwanie z Rupertem i niespokojnie poruszyła się na krześle.
– Może pragnęła osiągnąć sukces równie mocno jak ty?
– powiedziała, starając się wejść w skórę żony Jake’a, chociaż niezbyt mogła sobie to wyobrazić. Jego żona musiała być niezwykle stanowcza, a może Jake, niczym typowy mężczyzna, zazdrościł jej sukcesów zawodowych? – Mężczyznom wolno łączyć małżeństwo z karierą. Czemu odmawia się tego kobietom? Przecież też są do tego zdolne.
– Oczywiście, ale tylko do momentu, kiedy praca nie zmienia się w obsesję, a wszystko inne przestaje się liczyć.
– Kapitalne! I mówi mi to mężczyzna, wolący łodzie od kobiet!
– Nie przejmuj się – roześmiał się nagle Jake. – Pozostaje mi jeszcze mnóstwo wolnego czasu, który poświęcam innym zainteresowaniom, z kobietami włącznie.
– To, co robisz w wolnym czasie, niezbyt mnie interesuje – nieszczerze odpowiedziała Phyllida.
– No pewnie, że nie. – Rozbawiony wzrok Jake’a dotknął ją do żywego.
Wbiła wzrok w talerz, lecz prześladowało ją dziwne spojrzenie Jake’a. Czuła się bardzo niepewnie. Raz była przekonana, że jej nie znosi, to znów, że polubił ją na przekór wszystkiemu. Ta rozterka była bardzo męcząca.
Z drugiej strony sama nie wiedziała, co do niego czuje. Nie to, by go nie lubiła, ale zawsze złościli ją mężczyźni niechętnie odnoszący się do robiących karierę kobiet. Sprawę pogarszał fakt, że Rupert okazał się jednym z nich. Jake jednak nie miał żadnych zalet Ruperta. Nie marnował czasu na komplementy, chwilami zachowywał się nieznośnie i wręcz prowokująco, a w dodatku nie krył, że ośmieszyła się na samym początku znajomości. A jednak…
Niechętnie przyznała, że było w nim coś intrygującego. Nie wysilał się, by imponować. Zaczynała się zastanawiać, czy rzeczywiście jest taki, jakim wydawał się jej na dworcu lotniczym w Adelajdzie. Czuł się dobrze w dżinsach i zwykłej koszuli, a spędzanie całego dnia na grzebaniu się w silniku, sprawiało mu wyraźną przyjemność.
Nie tak, zdaniem Phyllidy, powinien się zachowywać właściciel flotylli jachtów, nie wspominając o samolocie i olbrzymim samochodzie terenowym. Od Chris wiedziała, że pieniądze nie są dla niego problemem. Musiał zatem mieć zmysł do interesów, skoro bez wysiłku zarządzał własną firmą i majątkiem Tregowanów w Południowej Australii.
Czemu nie wynajmie sobie kogoś do naprawy silników i do prac biurowych? Skoro nie ma sekretarki, to dlaczego nie kupi sobie przynajmniej telefonu komórkowego, zamiast pędzić do biura przez całe molo? Prawdę mówiąc, Phyllida nigdy nie widziała, żeby biegł do telefonu. Na dźwięk dzwonka spokojnie wycierał ręce w szmatę i niespiesznym krokiem szedł, by podnieść słuchawkę. Zdarzyło się to trzykrotnie i za każdym razem rozmówca czekał cierpliwie, aż Jake się zgłosi.
Kiedy po południu skończyła pracę, czuła się słaba i zmęczona. Jake siedział w biurze, pochłonięty jakimiś rachunkami. Gdy spytała go, czy ma jeszcze coś zrobić, pokręcił głową oświadczając, że na dziś wystarczy.
– Idź do domu – dodał machinalnie.
Phyllida zawahała się. Gdyby miała latający dywan! Niestety, wciąż była bez grosza, a Jake najwyraźniej nie miał zamiaru jej odwozić, tak więc pozostawała jej wędrówka na obolałych stopach. Nieciekawa perspektywa.
Klnąc po cichu własny upór, pożegnała się chłodno, wyprostowała i wyszła.
Ucichł poranny wiatr. Powietrze było gorące i nieruchome. Dokuśtykała do głównej drogi i rozejrzała się. Niewiele samochodów, głównie furgonetek, jechało w przeciwnym kierunku. Ulice również wydawały się puste. Czy ci Australijczycy kiedykolwiek wysiadają z samochodów? Na podwiezienie do miasta nie było co liczyć.
Phyllida westchnęła i ruszyła przed siebie. Nagle przystanęła.
– Co za głupota! – powiedziała głośno i zawróciła w stronę przystani, mola i drewnianego domku Jake’a.
Siedział wyciągnięty na krześle, z nogami na biurku. Na widok Phyllidy odłożył trzymaną w ręku kartkę.
– Zapomniałaś czegoś?
– Nie. – Nie wiedziała od czego zacząć.
– W takim razie, czym mogę ci służyć? – Wiedział doskonale, po co wróciła. Mimo poważnego wyrazu twarzy w zielonych oczach czaił się uśmiech, który zawsze wprawiał ją w zakłopotanie, złość i pragnienie, by uśmiechnął się do niej naprawdę.
Jak zwykle dała upust złości, tak było jej najłatwiej.
– Na początek może przestałbyś być taki złośliwy! – parsknęła. – Doskonale wiesz, czemu wróciłam. A teraz… zanim cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie.
Jake już otwierał usta, ale Phyllida uniosła ostrzegawczo dłoń. Nagle minęła jej cała złość.
– Odrzuciłam twoją propozycję, żeby zamieszkać u ciebie bez żadnych zobowiązań i nie mam prawa prosić, abyś ją ponowił. Byłam uparta, nierozsądna i niegrzeczna od naszego pierwszego spotkania i przyznaję, że jeśli nie mam siły iść do domu, to wyłącznie moja wina. Jeśli jednak dasz się przekonać, że jest mi naprawdę bardzo przykro, że byłam taka niewdzięczna i głupia, czy podtrzymasz swoją wielkoduszną ofertę i pozwolisz, żebym się u ciebie zatrzymała?
Jake zdjął nogi z biurka. Kpiące spojrzenie zamieniło się w nieodgadniony wyraz oczu.
– Nogi muszą cię bardzo boleć – zażartował, lecz w jego głosie zabrzmiała jakaś cieplejsza nutka. Phyllida przypomniała sobie, co stało się poprzednim razem, gdy skarżyła się na obolałe stopy.
– Owszem – odparła niepewnie.
– Ja również jestem ci winien przeprosiny – powiedział nieoczekiwanie Jake. – Wręczenie kubła i pozostawienie własnemu losowi nie było zapewne wymarzonym powitaniem na australijskiej ziemi.
– Niezupełnie – przyznała. – Nie jestem również szczególnie dumna z mojego zachowania tamtej nocy. Na ogól nie płaczę i daję sobie radę. Czy sądzisz, że możemy zapomnieć o wszystkim i udawać, że właśnie się poznaliśmy?
– Nie jestem pewien, czy zdołam zapomnieć o wszystkim – podkreślił z naciskiem, wpatrując się w jej usta. Nie wykonał najmniejszego gestu, ale nagle wspomnienie tamtego pocałunku wypełniło dzielącą ich przestrzeń. – A ty?
Phyllida poczuła, że cała się trzęsie i usiadła. To śmieszne, powtarzała sobie rozpaczliwie. On tylko na ciebie patrzy, nawet cię nie dotknął. Nie ma żadnego powodu, by drżały ci nogi a po skórze przebiegały ciarki. Jeden zwyczajny pocałunek nie może doprowadzać cię na skraj histerii. Musisz wziąć się w garść.
– Jestem gotowa? jeśli i ty jesteś gotów. – Zdumiało ją gardłowe brzmienie własnego głosu. Odchrząknęła. Zachowuję się tak, jakby mnie nikt przedtem nie całował!
– Zgoda, zatem zacznijmy od początku – powiedział Jake i wyciągnął rękę.
On to chyba robi naumyślnie! Czyżby nie wiedział, jak krępuje ją dotyk jego palców, nie czuł, jak drży? Phyllida zmobilizowała całą wolę, ale i tak dziwne uczucie ogarnęło ją od stóp do głów. Przez jedną straszną chwilę pomyślała, że znów chce ją pocałować, lecz Jake tylko spojrzał na ich złączone dłonie.