– W jednym miałaś rację.
– Tak? – wydusiła z trudem.
– Jesteś twardsza, niż się wydaje. Z dużym wysiłkiem przyznałaś się do błędu, lecz jeśli ci to pomoże, zaczynam myśleć, że też myliłem się w stosunku do ciebie.
Phyllida siedziała na werandzie z kieliszkiem wina w dłoni i niewidzącym wzrokiem spoglądała na odbijające się w wodzie światła przystani.
Cieszyła się, że przeprosiła Jake’a, ale atmosfera zamiast się oczyścić, robiła się coraz bardziej napięta.
Obecność Jake’a dokuczała jej boleśnie. Jego palce trzymające butelkę z winem, niespieszne gesty czy ruchy głowy, moc emanująca z jego umięśnionego ciała…
Kiedy czuła, że zaczyna ją to dusić, odwracała wzrok. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będzie czym oddychać.
Wszystko powinno być inaczej. Miała nadzieję, iż zdoła udowodnić Jake’owi, że jest chłodna i opanowana. Tymczasem zachowywała się niezręcznie, niczym uczennica na pierwszej randce.
Jake zawiózł ją do domu Chris, żeby mogła zabrać walizkę, a potem wrócili do pięknej, przestronnej willi ulokowanej na szczycie wzgórza nad zatoką. Phyllida polubiła ją, gdy tylko weszła do chłodnych pokoi o lśniących, drewnianych podłogach i szerokich, otwartych na werandę oknach.
Jake doskonale radził sobie w kuchni. Przygotował na werandzie rybę z rusztu i sałatkę, przypominając Phyllidzie, że jest mężczyzną, który sam musi troszczyć się o siebie. Przyglądając się jego twarzy, oświetlonej kinkietem na ścianie obok rusztu, zastanawiała się, czy nadawałby się do szczęśliwego życia rodzinnego.
Kiedyś pewnie był szczęśliwy z żoną, ale teraz, gdy rozczarowany zasmakował na powrót wolności, trudno było wyobrazić go sobie w małżeńskim stadle. Phyllida mimowolnie westchnęła.
Gorączkowo poszukiwała jakiegoś tematu do rozmowy. Jemu najwyraźniej nie przeszkadzała przedłużająca się cisza, ale dla Phyllidy była to istna męka. Wspomniała już coś o rozciągającym się przed nimi widoku, pogodzie, o winie i w końcu doszła do wniosku, że pewnie uważa ją za nudną I przemądrzałą.
Dzwonek telefonu przyjęła z ulgą. Jake przeszedł do sąsiedniego pokoju i z rozmowy zorientowała się, że dzwoni Chris. Cóż, przynajmniej będzie o czym porozmawiać.
– Tak, przekażę jej – usłyszała i Jake odłożył słuchawkę. – To Chris – potwierdził jej przypuszczenia, wracając na taras. – Powiedziałem, że przeprowadziłaś się do mnie, co bardzo ją ucieszyło. Przesyła ci moc serdeczności.
– Jak Mike?
– Wciąż na oddziale intensywnej terapii, ale odzyskał już przytomność, co jest dobrym znakiem. Chris miała o wiele weselszy głos.
– Czy wiadomo, jak długo pozostanie w szpitalu?
Jake usiadł obok niej i popatrzył w zamyśleniu na przystań.
– Jeszcze nie. – Spojrzał na Phyllidę. – Wygląda na to, że będziesz musiała zostać tu dłużej, niż przypuszczałaś.
– Och!
– Niezbyt udały ci się te wakacje, prawda?
– Nie o to chodzi – powiedziała niechętnie, zaniepokojona jego bliskością.
Wystarczyło, by uniosła spoczywającą na oparciu wiklinowego fotela dłoń i przesunęła ją o kilka centymetrów w lewo, by go dotknąć. Na tę myśl poczuła mrowienie w koniuszkach palców. Złożyła obie ręce na podołku, w obawie, że mogłaby niechcący wykonać taki gest.
– Miałam na myśli ciebie. Pewnie nie spodziewałeś się, że utknę u ciebie na dłużej.
Jake odwrócił się w jej stronę.
– Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałem…
W ciszy, która teraz nastąpiła, Phyllida odwzajemniła jego spojrzenie. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała, by wewnętrzne drżenie narastało w niej aż do pulsującego, gorącego rytmu, nie chciała, by zauważył, że pod uporem, dumą i niezależnością jest delikatna i bezbronna. Nie mogła oddychać, wykonać żadnego ruchu i jedynie wpatrywała się w niego bezradnie.
– Ale nie ma problemu – ciągnął cicho Jake. – Dom jest olbrzymi i możesz zostać, jak długo zechcesz.
– Dziękuję – szepnęła Phyllida, wypuszczając resztkę powietrza z płuc.
Nadludzkim wysiłkiem dźwignęła się na nogi, poważnie zaniepokojona własnym dziwnym zachowaniem i przemożną chęcią dotknięcia Jake’a. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, rozumiała jednak, że jeśli nie pójdzie sobie teraz, zrobi coś, czego będzie gorzko żałowała.
Ku jej przerażeniu, Jake wstał również.
– Dokąd idziesz?
– Myślałam, że… to znaczy… chciałam napisać parę listów – plątała się Phyllida.
– Do narzeczonego? – spytał ostro.
– Narzeczonego? – Ze zdumienia stanęła jak wryta.
– Chris wiele mi o tobie opowiadała. Dowiedziałem się mnóstwa rzeczy o jej angielskiej kuzynce, o tym, jaką ma odpowiedzialną pracę, elegancko urządzone mieszkanie i że zaręczyła się z pewnym elegancikiem.
Gdyby nie znała Jake’a, gotowa byłaby przysiąc, że pod tym kpiącym tonem kryje się zazdrość.
– Tyle mówiłaś mi o swojej pracy, a nie powiedziałaś ani słówka o tym, że jesteś zaręczona. Dlaczego?
– Nie poruszaliśmy tego tematu – odparła niepewnie. Mogła wyznać, że nie zamierza poślubić Ruperta, ale coś podpowiadało jej, że lepiej udawać, że wciąż jest zaręczona.
– O problemach uczuciowych rozmawialiśmy nie dalej, jak podczas lunchu. Może nie kochasz już swego narzeczonego?
– Oczywiście, że go kocham – powiedziała wyniośle, zadowolona, że powróciła atmosfera wzajemnej niechęci. O wiele lżej było kłócić się z Jakiem niż kontemplować rysy jego twarzy. – Rupert jest kimś szczególnym w moim życiu I nie zamierzam rozmawiać na jego temat.
– Rupert? – zadrwił Jake, przedrzeźniając jej angielski akcent. – Naprawdę ma tak na imię?
– Nie podoba ci się imię Rupert? – uniosła się.
– Jest takie… angielskie.
– Być może to umniejsza jego wartość w twoich oczach, ale ja jestem przeciwnego zdania. Jeśli zapomniałeś, łaskawie przypominam ci, że ja również jestem Angielką.
– Trudno tego nie zauważyć. To widać, zanim jeszcze otworzysz usta. Unosisz zaczepnie głowę i spoglądasz na mnie z góry!
– W takim razie zapewne przyznasz, że Rupert i ja doskonale do siebie pasujemy.
– Czy ja wiem? Rzekłbym raczej, że potrzebujesz mężczyzny silniejszego psychicznie od ciebie, a o takich dziś niełatwo.
Wściekłość ogarnęła Phyllidę, choć przed chwilą umierała ze strachu.
– A skąd wiesz, jaki jest Rupert?
– No cóż, gdybyś była moją narzeczoną, nie pozwoliłbym ci samotnie włóczyć się po Australii. Wolałbym mieć cię na oku.
– A może Rupert mi ufa? – powiedziała słodziutko Phyllida. – Może podziwia moją niezależność, na co ty się nie zdobyłeś w stosunku do swojej żony.
Był to cios poniżej pasa. Jake zmrużył oczy, ale nie zrezygnował z walki.
– A więc ufa ci, co? Ciekawe, czy byłby równie spokojny, gdyby wiedział, że mieszkasz teraz ze mną?
Phyllida w głębi duszy podejrzewała, że gdyby nadal byli zaręczeni, Rupert szalałby z zazdrości, ale nie zamierzała mówić o tym Jake’owi.
– Oczywiście. Zamierzam napisać mu, gdzie mieszkam i jaki jest mój gospodarz, co w zupełności wystarczy, żeby był zupełnie spokojny i wcale się o mnie nie martwił.
Powinna była szybciej się połapać. Gdyby nie była taka przerażona, że zachowuje się jak spłoszona uczennica, nie wpadłaby w gniew. Wówczas być może nie ośmieliłaby się drwić z Jake’a, który z niewiadomych przyczyn wściekł się niemal tak mocno, jak ona.