– To będzie wyjątkowo nudny list – parsknął, zbliżając się do niej.
Phyllida próbowała schować się za stół, ale krzesło zagrodziło jej drogę i utknęła przyparta do poręczy werandy.
– Nie chcemy, żeby Rupert sądził, że kiepsko się bawisz w Australii, prawda? – Ujął jej twarz w obie dłonie i niczym koneser podziwiający dzieło sztuki, przesunął kciuki po policzkach dziewczyny. Uśmiechnął się. – Myślę, że możemy zająć się czymś bardziej podniecającym od pisania listów.
Phyllida nie zdążyła nic odpowiedzieć. Jake zamknął jej usta długim, namiętnym pocałunkiem. Złość natychmiast ustąpiła, zmieniając się w nieoczekiwany przypływ namiętności, który obojgu zawrócił w głowie.
Jake uniósł nieco głowę i popatrzył na Phyllidę, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Spoglądała na niego w oszołomieniu, równie jak on zdumiona eksplozją uczuć wywołaną zetknięciem się ich warg. Całe ciało dziewczyny płonęło pod wpływem tego niebezpiecznego doznania. Z jednej strony bała się swej żywiołowej reakcji; z drugiej tego, że Jake przestanie ją całować.
Przez długą chwilę stali w bezruchu, przyglądając się sobie nawzajem, potem uścisk Jake’a osłabł. Na myśl, że teraz odejdzie, Phyllida poczuła rozczarowanie i przytuliła się do niego, zapominając o całej złości.
Usta dziewczyny miękko poddawały się wargom Jake’a. Oboje rozkoszowali się wzajemnym smakiem, wspólnym oddechem, uściskiem.
Phyllida objęła go mocno. Miał takie silne ciało. Przez cienki materiał koszuli czuła twarde mięśnie. W kręgosłup wpijała się jej balustrada werandy, ale nie zwracała na to uwagi. Jakiś głos podpowiadał jej, by przestała, zanim zabrnie za daleko, lecz zagubiła się w ogarniającym ją uczuciu rozkoszy.
Jake bardzo powoli podniósł głowę. Oczy błyszczały mu z podniecenia, kiedy ostrożnie odsuwał od siebie Phyllidę.
– Przekaż Rupertowi serdeczne pozdrowienia ode mnie – rzekł zduszonym głosem. – Jest albo bardzo odważnym człowiekiem, albo wyjątkowym idiotą, skoro puścił cię samą!
Odwrócił się i bez słowa wszedł domu.
Rozdział 6
Przez trzy następne tygodnie nie wracali do tego pocałunku. Pierwszej nocy Phyllida wstrząśnięta swoim własnym zachowaniem nie mogła długo zasnąć. Jak mogła się na to zgodzić? Czemu sama pozwoliła sobie na tak żarliwe przyjęcie pocałunku?
Płonęła ze wstydu, rozpamiętując to wszystko. Wciąż czuła dreszcz podniecenia, gdy Jake brał ją w ramiona, ciepło jego natrętnych warg i czerpaną z tego rozkosz.
Gdyby nie to, całą swoją złość skierowałaby przeciwko Jake’owi. O ile łatwiej byłoby go oskarżyć… Jednak nie potrafiła zapomnieć, jak jej ciało zachowywało się pod jego dotknięciem, jak wpiła się w jego usta. Za to Jake nie mógł być odpowiedzialny…
Phyllida miała wiele wad, ale nie była hipokrytką. Wiedziała, że sama nie jest bez winy. To złościło ją najbardziej. Po nocnych przemyśleniach doszła do wniosku, że zamiast robić mu awanturę, lepiej zlekceważyć całe to wydarzenie. Zachowa się chłodno i uprzedzająco grzecznie, a przy odrobinie szczęścia Jake pomyśli, że jej namiętność zrodziła się wyłącznie w jego wyobraźni.
W ciągu następnych tygodni mieli mnóstwo pracy. Phyllida wypisywała długie listy zakupów, sortowała zaopatrzenie dla łodzi i spędzała wiele godzin w kuchni, przygotowując potrawy do odgrzania przez załogi. Jake rzadko jej w tym przeszkadzał, więc przyjęła, że zapomniał o pocałunku.
Nieco trudniej było zachować spokój podczas pracy na przystani. Czyściła łodzie, wysyłała foldery, odpowiadała na telefony i segregowała zapasy, ale nawet w natłoku zajęć nie potrafiła obojętnie znosić wszechobecnego Jake’a.
Bez przerwy kręcił się obok niej, równie zapracowany jak Phyllida, jednak robił wszystko z irytująco powolną wprawą. Nie mogła się oprzeć myśli, że w przeciwieństwie do niego, miota się w gorączkowym pośpiechu.
Następnego ranka po pocałunku nie wiedziała, jak ma się zachować, ale Jake udawał, że nic się nie stało. Nadal traktował ją z lekkim rozbawieniem. Nawet jeśli serce Jake’a zabiło mocniej na jej widok – jak to przytrafiało się bezustannie Phyllidzie – nie dawał niczego po sobie poznać.
Z goryczą stwierdziła, że przychodzi mu to bez wysiłku. Dla niej było to o wiele trudniejsze. Owszem, była nawet dumna ze swego opanowania, ale Jake nie zwracał na to uwagi. Zdenerwowana, że nie potrafi wywrzeć na nim wrażenia, próbowała rozładować napięcie, czyszcząc łodzie.
Kiedy mijały dni i stawało się coraz bardziej oczywiste, że Jake nie zamierza jej całować, zawstydzenie powoli ustępowało, a wraz z nim chłodne zachowanie. Czasem zapominała o wszystkim, a wtedy rozmawiali i śmiali się wesoło do chwili, gdy spojrzała przypadkowo na jego usta lub ręce.
Powoli pokochała codzienne życie przystani, kołyszące się łodzie, śpiew wiatru i ostre słońce. Polubiła swobodę, z jaką zachowywali się żeglarze, którzy przybijali, by pogadać z Jakiem. Zazdrościła im lekkości, z jaką wskakiwali na jachty I rozwijali żagle, gdy z powrotem wyruszali w morze.
Byli mili i zabawni, lecz czuła, że nie należy do ich grona. Nie umiała rozmawiać o stawaniu na wiatr, halsowaniu czy dryfowaniu. Nie znała się na spinakerach, genuach i fokach. Bez przerwy podpadała Jake’owi, nazywając koje łóżkami, takielunek sznurkami, schowki szafkami, a kiedy skompromitowała się kompletnie, myląc bukszpryt ze sterem, doszła do wniosku, że czas najwyższy pogłębić swoją wiedzę na ten temat.
Kiedy następnym razem Jake wziął japo zakupy, wymknęła się i kupiła sobie podręcznik żeglarstwa dla początkujących, postanawiając udowodnić, że nie jest wcale taka głupia. Próbowała uczyć się po cichu, ale bez praktyki nie miało to większego sensu. Całe dnie spędzane na jachtach nauczyły ją jedynie, jak w ciągu tygodnia można zapaskudzić łódź.
– O, Phyllida, dziewczyna, której właśnie szukam – powiedział pewnego dnia, gdy weszła do biura z naręczem brudnej bielizny. – Mam łączność z „Valli”. Odkryli pudło pełne koperku i nie wiedzą, co z tym zrobić.
Phyllida rzuciła tobół na krzesło.
– To dla ozdoby – odparła zdumiona pytaniem.
– Ozdoba? – Jake złapał się za głowę. – Że też na to nie wpadłem!
– Cóż, wydawało mi się to oczywiste – obraziła się Phyllida.
– Ale nie dla czterech mężczyzn, którzy wybrali się na kilka dni na ryby – rzekł złośliwie Jake. – Czy nie mówiłem ci, że wystarczy im mnóstwo piwa, trochę chleba i ziemniaków?
– Tak też zrobiłam, ale skoro wspomniałeś, że będą jedli ryby, pomyślałam, że ładnie byłoby ugarnirować je koperkiem.
– Phyllido, ci faceci nie są zainteresowani artystycznym przyozdabianiem talerzy. Nie zaopatrujemy pięciogwiazdkowych restauracji. Podczas rejsu potrzeba tylko dużo pożywnego jedzenia. Czy tak samo zadbałaś o pozostałe jachty?
– Owszem – broniła się Phyllida. – Koperek pasuje do ryby. Zresztą nie muszą nim posypywać ryby. Wystarczy posiekać, zmieszać z majonezem i…
– Daruj sobie przepis. – Jake uniósł rękę i odwrócił się w stronę radia. – „Valli”, tu Sailaway. Potwierdzono załadunek koperku. Phyllida twierdzi, że możecie zmieszać go z majonezem albo dodać do ryby. Odbiór.
Po chwili ciszy, w głośniku rozległ się rozbawiony głos:
– Zastosujemy się. Jeśli ta twoja Phyllida przygotowała wczorajszą kolację, powiedz jej, że była wyśmienita. Szkoda, że nie zamówiliśmy jedzenia na cały rejs. „Valli” bez odbioru.
Jake odłożył mikrofon i pokręcił głową.
– Garnirowanie potraw. I co jeszcze? Koktajle i tartinki?
– To świetny pomysł – ucieszyła się Phyllida. – Moglibyśmy…