Szczotkując włosy, doszła do wniosku, że Jake nie miał prawa tak na nią wrzeszczeć. Zgoda, pomysł zejścia na plażę był wyjątkowo idiotyczny, ale nic by się nie stało, gdyby nie obsunęła jej się noga. Z jego zachowania można by wyciągnąć wniosek, że doszło do jakiejś strasznej tragedii!
Zanim dotarli na barbecue, Phyllida znów wmówiła w siebie niechęć do Jake’a. Wydarzenia ostatniego popołudnia udowodniły jej niezbicie jak bezsensowna była myśl, że się w niej kiedyś zakocha. Przekonała się, że jedynie nią pogardza i postanowiła, że nigdy nie dowie się o jej uczuciach.
Pozostali uczestnicy przyjęcia nie zauważyli napiętej atmosfery panującej pomiędzy Jakiem a Phyllida. Siedzieli na plaży w gasnącym świetle dnia i spoglądali na dwa jachty zakotwiczone na drugim końcu zatoki. Morze było spokojne, o mlecznej, opalizującej barwie, a piasek delikatny i chłodny. Phyllida usiadła jak najdalej od Jake’a, pilnując wszakże, żeby widział, jak się świetnie bawi.
W radosnym nastroju śmiała się i flirtowała, usiłując przekonać samą siebie, że nie obchodzi ją jego obojętność. Pozostali mężczyźni jawili się jej jak we mgle, a w przyćmionym świetle tylko Jake był wyraźnie widoczny i złościło ją to, że dostrzega każdy grymas na jego twarzy.
Usiłował być uprzejmy dla załogi drugiego jachtu, lecz dziewczyna widziała, jak nerwowo zaciska zęby i aż cały drży z wściekłości. Zamiast się tym ucieszyć, poczuła nagły niepokój i na przekór sobie zaczęła śmiać się jeszcze głośniej.
Przyjęcie skończyło się późno. Phyllida życzyła wszystkim dobrej nocy i pomachała im na pożegnanie, gdy Jake z ponurą miną wiózł ją pontonem na „Ali B”.
– Uroczy wieczór, prawda? – spytała zaczepnie, by ukryć zdenerwowanie, kiedy wspinała się po trapie. – Byli bardzo mili.
– Pewnie takie odniosłaś wrażenie – parsknął gniewnie Jake. – Ja jednak nie widziałem nic miłego w grupie mężczyzn śliniących się do jednej dziewczyny!
– Nie pleć bzdur – zaperzyła się Phyllida. – Przecież sam widziałeś, tylko rozmawialiśmy.
– Trudno nazwać twój występ rozmową – zdenerwował się Jake. – Te chichoty, strzelanie oczyma, uwodzicielskie uśmiechy… Nie widziałem nic równie oburzającego.
– Myślałam, że chcesz, abym była miła dla twoich klientów – odparła, odgarniając włosy z twarzy. – Bo ty nie byłeś. Nie słyszałeś nic o poprawnych stosunkach między ludźmi?
– Trudno to tak określić. Pewnie ciągną losy, komu pierwsza przypadniesz w udziale.
– Jak śmiesz! – oburzyła się Phyllida.
– Prawda nie poszła ci w smak? To pewnie skutek długotrwałej pracy w reklamie. Wolisz udawać sama przed sobą, niż spojrzeć rzeczywistości prosto w oczy.
– Lepsze to niż być upartym i podejrzliwym! – wypaliła.
– Ale nie przejmuj się. Chris i Mike szybko wrócą i nie będziesz musiał dłużej znosić mojego skandalicznego zachowania!
Policzki Jake’a drgnęły nerwowo.
– Możesz mi wierzyć, nie mogę się już doczekać – rzekł przez zaciśnięte zęby. – Zanim się pojawiłaś, wiodłem spokojne, miłe życie. Teraz na przemian chcę cię udusić albo…
– urwał.
– Albo co? – spytała prowokująco.
Znalazł się tuż obok niej. Podniosła głowę i na widok tego, co zobaczyła w jego oczach, minęła jej cała złość. Zadrżała. Jake bardzo powoli przyciągnął ją do siebie.
– Z drugiej strony, pragnę tego – dokończył cicho i pocałował ją.
Świat rozpłynął się wokół dziewczyny wraz z jej mocnym postanowieniem, że zachowa się godnie, utrzymując dystans. Duma nic nie znaczyła wobec faktu, że Jake trzymał ją w ramionach. Przyszłość zniknęła wraz z dotknięciem jego warg. Opór zgasł niczym wątła świeczka w huraganie uczuć wywołanych pocałunkiem, najpierw nieśmiałym, jakby obie strony obawiały się wzajemnej niechęci, potem coraz bardziej namiętnym.
Jake smakował jej usta, przeciągając niecierpliwymi dłońmi po jej ciele, a Phyllida mdlała pod tym dotknięciem, bezwiednie szepcząc jego imię. Zniewoliło ich pożądanie. Nie było czasu na rozmowy, wyjaśnienia, zwierzenia bądź zdziwienie, że panujące przez cały dzień napięcie znalazło ujście w taki właśnie sposób. Gorączkowo przywarli do siebie, dotykając się i całując na wpół uśmiechnięci, a na wpół zażenowani, posłuszni własnym zmysłom, bezradni wobec pragnień.
Palce Jake’a zręcznie wyłuskały ją z ubrania, potem sam się rozebrał i bez słowa poprowadził do szerokiej koi w kabinie z odsłoniętym na rozgwieżdżone niebo dachem. Uśmiechnięci sięgnęli po siebie nawzajem. Jake wsunął się na nią, rozkoszując się dotykiem jedwabistej skóry.
Phyllida zadrżała z podniecenia, zetknięcie nagich ciał wzmogło pragnienie pieszczot. Jak Cudownie było móc gładzić muskularne ciało Jake’a, wodzić dłońmi po jego plecach. Wreszcie mogła nacieszyć się nim do woli i to dawało jej dziwne ukojenie.
Podmuch wiatru zakołysał lekko „Ali B”, a fala delikatnie plusnęła o burtę, lecz ani Jake, ani Phyllida niczego nie zauważyli. Pochłonięci sobą, szeptali czułe słówka niczym największy sekret, potwierdzając każde słowo rozkosznym pocałunkiem.
Phyllida prężyła się w jego ramionach, poddając się uniesieniu, aż wreszcie zatopiwszy palce we włosach Jake’a, wykrzyczała długo skrywane pragnienie.
Jake uśmiechnął się, wyszeptując kolejne miłosne zaklęcie, i wszedł w nią, a ona, przyjmując go, popatrzyła mu w oczy przez tę jedną chwilę doskonałego bezruchu, nim w końcu zaczęli się kochać.
W narastającym rytmie doszli wreszcie do momentu, w którym było już tylko spełnienie, a księżyc srebrnym blaskiem zdobił ich nagie ciała.
Obudziło ją delikatne kołysanie łodzi i refleksy odbitego od wody światła, tworzące dziwne wzory na ścianach kabiny.
Przeciągnęła się, wciąż pełna cudownego snu i kiedy odwróciła się na drugi bok, zobaczyła, że obok leży Jake. Wsparty na łokciu obserwował ją. Słońce zmieniło mu kolor oczu na bardziej zielony. W źrenicach igrały złote błyski. Przez dłuższą chwilę przyglądali się sobie w milczeniu, rozpamiętując tę długą, pełną rozkoszy noc.
Phyllida nagle zawstydziła się tego, co między nimi zaszło i policzki pokrył jej lekki rumieniec. Chciała odwrócić wzrok, lecz błyszczące oczy Jake’a przyciągały jak magnes.
– Cześć – powiedziała.
– Cześć – odparł Jake i jednym uśmiechem rozproszył całe zażenowanie.
Pochylił się, aby ją pocałować, a Phyllida objąwszy go ramionami, przywarła do niego, poddając się dłoniom kochanka.
– Nadal chcesz mnie udusić? – spytała, gdy całował jej szyję.
Jake uśmiechnął się, przesuwając usta ku jej piersiom.
– Pewnie doprowadzisz mnie do takiego stanu, ale na razie mam względem ciebie całkiem inne plany.
Uradowana taką odpowiedzią Phyllida wyciągnęła się wygodnie na koi, przeciągając palcami po ramionach Jake’a. Lubiła czuć prężące się pod ciepłą, gładką skórą mięśnie.
Podziwiała skumulowaną w nich siłę, połączoną z niespotykaną płynnością ruchów. Nigdy się nie spieszył, nie miotał, robił wszystko ze spokojną pewnością siebie. Uwielbiała przytulać twarz do jego piersi, wdychać jego zapach, czuć na sobie ciężar jego ciała. Kochała go.
Pozostając pod urokiem wspólnie spędzonej nocy, zapomniała o wczorajszych postanowieniach. Odsunęła od siebie myśl o rozstaniu, zlekceważyła fakt, że Jake nic nie wspomniał jej o swoich uczuciach. Słońce, rozświetlające spoczywającą na jej piersi ciemną głowę Jake’a, odsunęło w cień wszelkie obawy i wątpliwości.