Выбрать главу

– Owszem, wyjątkowo osobisty – odparł Rupert i odwrócił się w stronę Phyllidy. – Kochanie, czy jest tu gdzieś miejsce, gdzie będziemy mogli porozmawiać na osobności?

Zerknęła bezradnie na Jake’a. Jego oczy miotały błyskawice. Szurnął głośno krzesłem, wstając z miejsca.

– Możecie zostać tutaj, byle nie za długo. Phyllida ma mnóstwo roboty, a ja nie płacę jej za plotkowanie przez cały dzień – rzucił z wściekłością.

Rupert spojrzał na niego ze źle skrywaną niechęcią.

– To coś poważniejszego niż plotki – powiedział. – Nie widziałem Phyllidy przez dwa miesiące i mamy mnóstwo spraw do omówienia.

– W takim razie proponowałbym, żeby omawiała je w czasie wolnym od pracy. Macie pięć minut, ale z resztą spraw będzie pan musiał wstrzymać się, dopóki nie skończy roboty. – Popatrzył kamiennym wzrokiem na Phyllidę. – Gdyby ktoś mnie potrzebował, będę na „Calypso”.

To ja cię potrzebuję, chciała krzyknąć. Patrzyła w ślad za nim, jak idzie wzdłuż pomostu. Zniknęła gdzieś nienaturalna sztywność ruchów i wydawało się jej, że Jake bez słowa jakby odpływał z jej życia.

– Wyjątkowo ponury facet – stwierdził Rupert, zamykając drzwi. – Jak doszło do tego, że pracujesz dla takiego typka?

– To długa historia.

Pochyliła się i zaczęła zbierać upuszczoną na podłogę bieliznę. Przycisnęła ją do piersi, nim znów spojrzała na Ruperta. Jego obraz zatarł się w pamięci dziewczyny przez ostatnie kilka tygodni, jednak na pierwszy rzut oka wcale się nie zmienił.

Te same ciemnozłote włosy, które niegdyś kochała, takie same niebieskie oczy i nieco arogancki wyraz twarzy. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała. Przyznała w duchu, że choć tak jest nadal, w przeciwieństwie do Jake’a, jego widok nie wywołuje u niej przyspieszonego bicia serca ani innych sensacji.

– Co za niespodzianka – powiedziała z wysiłkiem. Czuła się zbita z tropu zjawieniem się Ruperta. – Jak, u licha, mnie znalazłeś?

Rupert wyglądał na nieco rozczarowanego, bo chyba spodziewał się, że Phyllida rzuci mu się na szyję.

– Po prostu przyleciałem z Londynu – wyjaśnił. – Sądziłem, że zastanę cię u kuzynki, ale sąsiedzi poinformowali mnie, że najprawdopodobniej jesteś na przystani. Tak więc – uśmiechnął się i rozłożył ręce – jestem.

– Zawsze wyrażałeś się pogardliwie o Australii – zaśmiała się, kładąc pościel na krześle.

Pewnego razu, gdy byli jeszcze zaręczeni, zaproponowała mu, by tu przyjechali i żeby Rupert poznał Mike’a i Chris. Wyśmiał ten pomysł, twierdząc, że to barbarzyński kraj i ma dużo ciekawszych rzeczy do zrobienia, niż spędzać wakacje fotografując kangury, oganiając się przy tym od milionów much.

– Nie przyjechałeś tu chyba w interesach?

– W sprawie prywatnej – powiedział Rupert. Podszedł bliżej i wziął ją za rękę. – Przyjechałem, żeby cię odnaleźć, Phyllido. Chcę zabrać cię do domu. Byłem zły po tej okropnej kłótni, ale po twoim odejściu zrozumiałem, jak bardzo mi cię brakuje. Przemyślałem wszystko i wiem, że powinienem bardziej współczuć ci po stracie pracy. Teraz rozumiem, ile to dla ciebie znaczyło i jeśli po ślubie chcesz nadal pracować, nie mam nic przeciwko temu.

Phyllida spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– To znaczy, że nadal chcesz się ze mną ożenić? – Nie mogła wprost uwierzyć, że jest to dla niego oczywiste.

– No jasne, że tak. – Rupert objął ją, oczekując gorącego powitania. Zrobił zbolałą minę, kiedy się wyrwała. – W czym problem, kochanie?

W tym, że nie był Jakiem. Phyllida obronnym gestem skrzyżowała ręce.

Kiedy cisnęła pierścionek Rupertowi w twarz, zapragnęła, by pożałował, że nie współczuł jej. Owszem, pożałował. Jej życzenie się spełniło. Powiedział, że ją kocha i docenił jej ambicje zawodowe. Dokładnie tak, jak tego wówczas pragnęła. To powinno stać się wspaniałym zakończeniem dzielącego ich nieporozumienia. Baśń stała się rzeczywistością, ale Phyllida przestraszyła się, widząc, że to nie o tego księcia jej chodzi.

Jak ma to wytłumaczyć Rupertowi? Zawahała się. Pragnęła wyznać mu prawdę, nie raniąc przy tym jego uczuć. Przyleciał aż z Anglii, żeby się z nią zobaczyć. Nieuprzejmością byłoby zakomunikować mu na wstępie, że niepotrzebnie się fatygował. Musi mu o tym powiedzieć w bardziej odpowiedniej chwili, zasługiwał przynajmniej na to.

Rozejrzała się po biurze.

– To nie jest właściwe miejsce do rozmowy – wykręciła się. – Jesteś zmęczony. Może lepiej porozmawiajmy o wszystkim, kiedy się porządnie wyśpisz.

– Oczywiście – uśmiechnął się Rupert, przekonany że Phyllida łatwo się z nim zgodzi. – W końcu zjawiłem się bez uprzedzenia. Pewnie dlatego tak dziwacznie się zachowujesz.

Miała już na końcu języka, że w jej zachowaniu nie ma niczego dziwacznego, ale pohamowała się. Nie chciała wszczynać kłótni.

Jake’a zastała na „Calypso” z furią polerującego słupki relingu. Zobaczył, że nadchodzi i wytarł dłonie w szmatę.

– A więc to jest Rupert – parsknął. – Bardzo arystokratyczny! Mam nadzieję, że się nie obraził, bo zapomniałem przed nim dygnąć?

Phyllida zacisnęła dłonie w pięści.

– Nie wspominał o tobie.

– A swoją drogą, co on tu robi?

– Wydaje mi się, że to nie twój zakichany interes! – uniosła się.

– Może jednak zgadnę – powiedział ironicznie Jake, zabierając się znów do polerowania. – Przyjechał tu, by wyswobodzić cię z niewoli i przywrócić na łono rodziny, gdzie będziesz mogła skorzystać ze swoich zdolności organizacyjnych, opiekując się starszyzną rodową. Koniec z gotowaniem i sprzątaniem! Niestety, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że szybko ci się to znudzi, Phyllido. Rupert nie jest odpowiednim mężczyzną dla takiej kobiety, jak ty.

– Wystarczyło mu odwagi, żeby przyznać się do błędu, na co ciebie nie stać! – wypaliła bez zastanowienia. Chwyciła głęboki oddech i policzyła do dziesięciu. – Rupert jest zmęczony – dodała spokojniejszym tonem. – Zabiorę go do domu Chris, żeby mógł się wyspać. Wynajął samochód, więc skorzystam z okazji i wezmę od ciebie swoje rzeczy.

– Bardzo sprytnie! – zadrwił Jake. – Jesteś pewna, że poradzi sobie bez lokaja?

Phyllida zignorowała tę zaczepkę.

– Wrócę po południu taksówką.

– Nie trudź się. Nie zamierzam wyrywać cię z ramion kochanka, który przebył taki szmat drogi, żeby cię utulić.

– Myślałam, że nawał pracy nie pozwala mi oderwać się na dłużej niż pięć minut.

Jake nałożył trochę pasty na szmatę i zabrał się za następny słupek.

– Firma nie zawali się bez ciebie. Przedtem radziłem sobie sam, poradzę więc i teraz.

Tylko czy ona poradzi sobie bez niego?

– W takim razie będę tu z samego rana.

Ponieważ Jake nie odpowiadał, westchnęła i poszła. Kiedy się obejrzała, zobaczyła jednak, że odłożył szmatę i patrzy w ślad za nią.

Podczas gdy Rupert spał, Phyllida siedziała na ocienionym tarasie i przyglądała się różowym i szarym australijskim kaktusom, pieniącym się dziko wzdłuż drogi pomiędzy wysokimi kauczukowcami. Poprosiła go o czas do namysłu, a Rupert zgodził się nie nalegać.

Wiedziała, że musi wszystko przemyśleć. Przedtem myliła się, skąd pewność, że i tym razem nie popełnia błędu? Być może Jake miał rację i było to tylko chwilowe zauroczenie, które minie, gdy wróci do dawnego trybu życia. Dla przyzwoitości powinna dać Rupertowi szansę ma przypomnienie jej o ważnych niegdyś dla niej sprawach.

Przed przeprowadzeniem się do Jake’a opróżniła lodówkę, więc musieli pójść coś zjeść. Wiedząc, jakim jest snobem, zaprowadziła go do najlepszego lokalu w mieście, lecz drażnił ją jego chłodny ton i wyniosłe spojrzenie.