Выбрать главу

Rano zamówiła taksówkę.

– Ale przecież ja tu jestem! – zaprotestował Rupert, gdy poinformowała go o tym. – Ten osobnik chyba się ciebie nie spodziewa?

– Łodzie wymagają przygotowania – odparła, chociaż skończył się gorący okres i na ten weekend nikt nie wyczarterował żadnego jachtu. – Nie ma sensu, żebym siedziała tu z założonymi rękoma, kiedy będziesz odsypiał różnicę czasu. Wpadniesz po mnie później.

Rupert marudził, lecz Phyllida uparła się. Przystań była obecnie jedynym miejscem, gdzie czuła się jak w domu, poza tym aż do bólu pragnęła spotkać Jake’a. Być może nigdy więcej do niczego między nimi nie dojdzie, ale musiała go zobaczyć. Nawet nie musiała na niego patrzeć, wystarczała jej świadomość, że będzie w pobliżu.

Do późna w nocy przekręcała się z boku na bok, katując się myślą o Jake’u i Val. Czy zmieniłoby to coś, gdyby wiedziała, że naprawdę są sobie bliscy? Czy kiedy się z nią kochał, układał w myślach wyprawę z Val? Zmęczony umysł Phyllidy nie potrafił znaleźć żadnej odpowiedzi. Wiedziała tylko, że jej marzenie o życiu z Jakiem legło w gruzach, podobnie jak i wiele innych.

Jake miał jeszcze bardziej niemiły wyraz twarzy i unikał Phyllidy, jak tylko mógł. Kiedy pod koniec pracy odnosiła kubeł, odezwał się do niej wreszcie:

– Przed chwilą dzwoniła Chris. Wraca z Mikiem do domu, przyjadą jutro rano.

Jutro? Phyllida przeraziła się na myśl, że nadszedł już koniec.

– To wspaniała wiadomość – mruknęła.

– Odbiorę ich z lotniska – dodał Jake. – Powinnaś być w domu, żeby ich przywitać. Nie musisz tu przychodzić. Nie ma wielkiego ruchu i sam dam sobie radę, póki nie wróci Chris.

– Rozumiem. – Nie ma przed nią nawet jutra. Koniec nastąpił dziś. Teraz. Jak w transie sięgnęła po torebkę. – Więc rozstajemy się?

Jake zerwał się z krzesła.

– Ja… tak, chyba tak… – Zawahał się, jakby chciał coś powiedzieć, ale kiedy odezwał się ponownie, zabrzmiało to sztywno i formalnie: – Dziękuję za współpracę.

– Nie ma za co. – Phyllidzie wydawało się, że przebywa w obcym ciele. Nie mogła tak zwyczajnie odejść, nie mówiąc mu, co czuje! Odwróciła się. – Jake…

– Słucham? – Nie wyglądało to zachęcająco.

– Jake, ja… – urwała. Wyznanie, że go kocha, potrzebuje i że serce jej pęka na myśl o rozstaniu, powinno pójść gładko, ale słowa uwięzły jej w gardle. Mógłby roześmiać się jej prosto w twarz, strzelić palcami i dodać, że miłość powinna zarezerwować dla swej bezcennej kariery.

Jej wahanie obudziło czujność Jake’a.

– O co chodzi? – spytał.

A niech się śmieje, postanowiła Phyllida. Przynajmniej ulżę sobie.

– Jake, chciałam ci powiedzieć…

Przerwał jej donośny dźwięk klaksonu. Przez okno zobaczyła Ruperta siedzącego za kierownicą wynajętego samochodu i bezradnie opuściła ręce. Wzrok Jake’a stężał.

– Lepiej już idź. Nie możemy pozwolić, żeby jego lordowska mość czekał.

Phyllida przygryzła wargi i skinęła głową. Nie potrafiła zdobyć się na wyznanie, kiedy obserwował ich Rupert. Może było to bez znaczenia, może za jakiś czas będzie się cieszyła, że zdobyła się jedynie na zdawkowe:

– Do widzenia.

Szybkim krokiem ruszyła w stronę samochodu. Rupert czuł się urażony, że zostawiła go samego na cały dzień. Wciąż narzekał w drodze do domu.

– Nadal nie rozumiem, czemu musiałaś pójść do pracy – powiedział, otwierając drzwi. – Nawet ci nie zapłacił!

– Nie o to chodzi – rzekła zmęczona.

– Tak? A o co? To nie działalność dobroczynna i nie podoba mi się, że moja narzeczona spędza całe dnie, pracując za darmo, zwłaszcza dla takiego typka jak Tregowan.

– Nie jestem twoją narzeczoną – powiedziała, rzucając torebkę na krzesło. – Przestałam nią być w chwili, kiedy oddałam ci pierścionek.

Rupert nasrożył się.

– Myślałem, że postanowiliśmy puścić to wszystko w niepamięć.

– To ty tak postanowiłeś.

– Czy chcesz przez to powiedzieć, że odbyłem tę całą podróż na próżno? – zdumiał się.

Westchnęła.

– Byłam bardzo rozgoryczona po tamtej kłótni. To normalne. Gdybyś przyszedł do mnie następnego dnia i powiedział to, co usłyszałam od ciebie wczoraj, pewnie rzuciłabym ci się w ramiona. Teraz cieszę się, że tego nie zrobiłeś.

– Cieszysz się?

– Teraz wiem, że pobierając się, popełnilibyśmy straszny błąd. – Starała się wytłumaczyć mu to najdelikatniej, jak tylko potrafiła. – Nie znaliśmy się tak naprawdę. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo różnimy się od siebie.

– Wcale nie – zaprotestował. – Prowadzimy podobny tryb życia, mamy wspólne zainteresowania, wspólnych przyjaciół… W czym tkwi ta różnica?

Phyllida spojrzała na niego bezradnie.

– W sposobie myślenia.

– Co za bzdury! – obruszył się Rupert. – Najwyraźniej Australia pomieszała ci w głowie. Zmienisz zdanie, gdy tylko wrócimy do domu.

– Nie zamierzam zmienić zdania. – Chwyciła głęboki oddech. – Przykro mi, Rupercie, ale nie wyjdę za ciebie, bo cię nie kocham. Chyba nigdy cię nie kochałam.

Rupert wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć.

– Czy zdajesz sobie sprawę, z czego musiałem zrezygnować, żeby pojechać w ślad za tobą? Utknąłem na dwa dni w tym paskudnym miejscu i mój kręgosłup pewnie nigdy nie dojdzie do siebie po najbardziej niewygodnym łóżku, w jakim miałem nieszczęście spać, a wszystko to dla ciebie!

– Nie prosiłam, żebyś przyjeżdżał – zauważyła Phyllida rozdrażniona próbą obwiniania jej za wszystko. – Przepraszam, że trudziłeś się na próżno, ale mogłeś napisać, tak jak ja to zrobiłam.

– Nie dostałem od ciebie nawet zakichanej pocztówki!

– Nie – przyznała – ponieważ nie zdążyłam wysłać listu. Wygładziła wyjętą z torebki zmiętą kopertę.

Kiedy spojrzała na nią, stanął jej przed oczyma moment, gdy list upadł na podłogę kabiny, wyraz twarzy Jake’a, kiedy go podnosił i rozsypujące się jak domek z kart jej szczęście. Nie zmieniła zdania w sprawie tego, co napisała w liście, tylko jej serce nie biło już tak radośnie.

Wręczyła kopertę Rupertowi.

– Masz, możesz go przeczytać. Jest zaadresowany do ciebie. Rupert spojrzał podejrzliwie na list i otworzył kopertę.

– Wszystko jasne – rzekł głucho, kiedy skończył lekturę. – Mogłem spokojnie oszczędzić sobie podróży. Już podjęłaś decyzję?

– Tak. Nie miałam pojęcia, że się zjawisz.

– Pewnie, że nie – powiedział z goryczą Rupert. – Tylko czemu nie powiedziałaś mi o tym zaraz po przylocie, zamiast podsycać moje nadzieje i robić ze mnie głupka?

Rupert nie robił sobie żadnych nadziei, zreflektowała się Phyllida. Był wręcz przekonany, że jak zwykle dostosuję się do jego planów. Westchnęła.

– Przepraszam – powtórzyła.

– Nie rozumiem cię – ciągnął uparcie. – Oferuję ci szansę, o jakiej zawsze marzyłaś, a ty ją odrzucasz. Chyba nic cię tu nie trzyma? Trudno zresztą uwierzyć, żeby podobało ci się w tej dziurze.

Dziewczyna pomyślała o błękitnym morzu, słońcu igrającym w wodzie, o turkusowych falach obmywających śnieżnobiałe plaże. Przypomniało się jej niebo, wiatr i szum wody rozcinanej kadłubem jachtu. Zobaczyła twarz Jake’a, jego uśmiech i zielone oczy.

– Podoba mi się tutaj – odparła.

– Nie możesz zostać tu na zawsze. Wiesz o tym, prawda? I co zamierzasz w związku z tym?

– Jeszcze nie wiem – odparła ze ściśniętym sercem.

Czułaby się bardziej winna wobec Ruperta, gdyby nie wiedziała, że głównie ucierpiała jego miłość własna. Zawsze uwielbiał teatralne gesty, a lot do Australii w celu odzyskania narzeczonej był ukoronowaniem tej maniery. Niestety, rachuby zawiodły, więc stracił poczucie humoru.