Выбрать главу

— Afra, Jas i Kari, za mną do śluzy wyjściowej! Tej, zostaniesz na miejscu. Włączyć planetarny reflektor!

Zapalić oświetlenie lądowiska na lewej burcie! — wydawał rozkazy komendant.

Wezwani astronauci założyli w gorączkowym pośpiechu lekkie skafandry, używane do eksploracji planet i wyjścia ze statku w kosmiczną próżnię w bezpiecznej odległości od śmiercionośnego promieniowania gwiazd.

Mut Ang zlustrował wszystkich dokładnie, sprawdził działanie własnego skafandra i włączył pompy, które błyskawicznie wyssały powietrze ze śluzy. Kiedy wskaźnik rozrzedzenia dotarł do zielonej podziałki, komandor nacisnął kolejno trzy dźwignie. Bezdźwięcznie, jak wszystko, co za chodziło w kosmosie, rozsunęły się na boki płyty ochronne, izolujące warstwę powietrzną pomieszczenia. Odskoczył okrągły daszek luku wyjściowego, a równocześnie gigantyczne podnośniki uniosły w górę podłogę śluzy. Czworo astronautów znalazło się na wysokości czterech metrów nad przednią częścią „Tellura”, na okrągłej, ogrodzonej platformie, tak zwanej „platformie zewnętrznej obserwacji”.

Obcy gwiazdolot w paśmie błękitnych światełek okazał się całkowicie biały. Nie posiadał metalicznej, lustrzanej okrywy, odbijającej wszelkie kosmiczne promienie, jak „Tellur”, lecz matową, porażającą bielą górskiego śniegu. Tylko centralny pierścień emanował wciąż słabym niebieskim światłem.

Gigantyczny kadłub statku wyraźnie zbliżył się do „Tellura”. W warunkach kosmicznej nieważkości oba statki ciążyły ku sobie nawzajem, co potwierdzało, że tamten pochodzący z innego świata nie był zbudowany z antymaterii. „Tellur” wysunął z lewej burty potężne cumy, przypominające ogromne lunety teleskopowe.

Końcówki podpór cumowniczych zaopatrzone były w wałki ze sprężystej masy plastycznej, z warstwą ochronną na wypadek, gdyby coś, o co trzeba byłoby się otrzeć w kosmosie, okazało się być antymaterią. Kopulasty dziób obcego gwiazdolotu przecięła czarna pręga, przypominająca usta rozchylające się w uśmiechu. Wyłonił się z niej taras gęsto ogrodzony cienkimi prętami. W czarnej zapadni poruszyło się coś białego. Trzej towarzyszący Afrze mężczyźni usłyszeli, jak z jej ust wydobył się jęk rozczarowania. Pięć trupio bladych, niezmiernie szerokich postaci pojawiło się na wysuniętej platformie gwiazdolotu. Dorównując wzrostem Ziemianom, byli znacznie obszerniejsi, a ich plecy jeżyły się grzebieniowatymi wypustkami. Zamiast przezroczystych ziemskich hełmów na grubych karkach kosmitów znajdowało się coś w rodzaju zwapniałej muszli, zwróconej wypukłością do tyłu. Z przodu rozchodziły się wachlarzowato sterczące kolce, tworząc daszek, pod którym ledwie połyskiwało czarne szkło.

Pierwsza z pojawiających się białych postaci wykonała energiczny gest, dzięki któremu stało się oczywiste, że obcy mają dwie ręce i dwie nogi. Biały statek zwrócił się dziobem w stronę burty ziemskiego gwiazdolotu i wysunął ponad dwudziestometrową harmonijkę z kawałków czerwonego metalu.

Delikatne sprężyste szturchnięcie i oba statki zetknęły się, lecz na końcówkach rdzeniowych nie pojawiła się oślepiająca błyskawica rozpadu atomowego, zabezpieczonego potężnym polem magnetycznym; struktura materii była taka sama.

Stojący na platformie obserwacyjnej „Tellura usłyszeli w słuchawkach cichy chichot komendanta i spojrzeli po sobie z niedowierzaniem.

— Mam zamiar was pocieszyć, a zwłaszcza Afrę — oznajmił Mut Ang. — Wyobraźcie sobie nas z ich punktu widzenia! Pęcherzykowate kukły z przegubowymi kończynami i wielkimi, okrągłymi głowami… w trzech czwartych pustymi!

Afra zaśmiała się dźwięcznie.

— Najważniejsze, co kryje się wewnątrz skafandrów, bo zewnętrzne pozory mylą!

— Rąk i nóg mają tyle, co my — zauważył Kari.

W tym momencie z białego statku wysunął się i rozwinął wokół metalowego szkieletu pusty rękaw, dotykający obrzeżem „Tellura”. Pierwsza postać na platformie, w której Mut Ang wyczuwał równego mu rangą dowódcę, zaczęła wykonywać dosyć czytelne gesty, przybliżając ku sobie ręce uprzednio wyciągnięte ku „Tellurowi”. Ludzie nie kazali im długo czekać i wysunęli z dolnej części korpusu statku łączącą rurę korytarzową, używaną do przejścia między statkami w próżni. Okrągła galeria „Tellura” była ustawiona wobec białego gwiazdolotu w pozycji wertykalno-eliptycznej. Ziemscy technicy przygotowali prędko przechodni pomost z miękkiego drewna. W mrozie kosmicznym drewno szybko zmieniło swą strukturę molekularną i stało się twardsze niż stał. Tymczasem na mostku obcego statku pojawił się sześcian z czerwonego metalu, z czarną przednią ścianką, ekranem.

Dwie białe postacie pochyliły się nad nim, potem wyprostowały i cofnęły się. Przed oczami Ziemian pojawiła się na ekranie podobizna ludzkiej sylwetki, której korpus podnosił się i opadał rytmicznie. Niewielkie białe strzałki zagłębiały się wewnątrz postaci, a potem wylatywały na zewnątrz.

— Genialnie proste: oddychanie! — zawołała Afra.

— Pokazują nam, jak oddychać w ich atmosferze, ale jak konkretnie?

Jakby w odpowiedzi na jej pytanie, model oddychania znikł z ekranu i pojawił się nowy. Czarny punkt w szarawym, kanciastym obłoczku, bez wątpienia jądro atomu, otoczone cienkimi orbitami świecących kropek, elektronów. Mut Ang poczuł jak ściska go coś w gardle, nie był w stanie wymówić ani słowa.

Na ekranie były już cztery modele: dwa w środku, jeden nad drugim, powiązane grubą białą linią, i dwa boczne, połączone czarnymi strzałkami.

Ziemianie z bijącymi sercami śledzili elektrony.

Niższy, najwidoczniej podstawowy element oceanu, elektron krążący wokół jądra to był wodór. Wyższy, główny warunek istnienia atmosfery i oddychania, dziewięć elektronów wokół jądra: fluor.

— Och! — krzyknęła złowróżbnie Afra. — Fluor!..

— Zwróć uwagę — podjął komendant — że po lewej stronie u góry jest sześć elektronów węgła, a po prawej siedem azotu. I wszystko jasne. Przekaż, by przygotowali analogiczną tablicę naszej atmosfery i naszego metabolizmu. Będzie zasadniczo podobna, tylko zamiast centralnego górnego fluoru mamy osiem elektronów tlenu. Jaka szkoda, jaka wielka szkoda!

Gdy Ziemianie pokazali swoją tablicę, astronauci zauważyli, jak zachwiała się główna postać na mostku i uniosła ku swej muszli dłoń gestem zrozumiałym dla Ziemian. Jak widać dowódcą obcego gwiazdolotu miotały takie same uczucia, tylko znacznie silniejsze.

Ta sama postać przechyliła się przez ogrodzenie mostku i zrobiła szeroki wymach ręką, jakby chciała przewiercić próżnię. Kolczaste wypustki muszli głowowej najeżyły się groźnie w stronę „Tellura”, znajdującego się parę metrów poniżej białego statku. Potem dowódca obcych uniósł obie dłonie i przesunął nimi na pewnej odległości, jakby pokazywał dwie równoległe płaszczyzny.

Mut Ang powtórzył gest tamtego. Wtedy dowódca obcego gwiazdolotu uniósł dłoń ruchem milczącego pozdrowienia, odwrócił się i zniknął w czarnej zapadni. Pozostali poszli za nim.

— My też chodźmy — powiedział Mut Ang, wciskając dźwignię opuszczającą.

Afra nawet nie zdążyła spojrzeć na wspaniałe migotanie gwiazd w czarnej kosmicznej próżni, które zawsze wywoływało u niej twórczy entuzjazm.

Luk zamknął się, zapaliło się oświetlenie pomieszczenia i dał się słyszeć syk pomp, oznaka, że powietrze osiągnęło ziemską gęstość. Astronauci zaczęli zdejmować skafandry.

— Będziemy prowadzić rozmowy, a potem połączymy korytarze? — zapytał Jas Tin komendanta, ledwie zdjął hełm.