Выбрать главу

Ligenza stanął na nogi, ale stał nieruchomo, z opuszczonymi rękami, gapił się w górę, na wbite w krokiew miecze, wysoko, poza zasięgiem. Fryga zaatakowała.

Zamłynkowała ostrzem, wykonała zwód, cięła krótko na odlew. Styl sprawdzał się w bijatykach karczemnych, w ścisku i kiepskim oświetleniu. Wiedźminowi nie przeszkadzało żadne oświetlenie ani jego brak, a styl znał aż nadto dobrze. Klinga Frygi przecięła powietrze, a zwód obrócił ją tak, że wiedźmin znalazł się za jej plecami. Wrzasnęła, gdy podłożył jej pod rękę trzonek miotły i wykręcił staw łokciowy. Wyjął jej miecz z palców, a samą odepchnął.

— Myślałem — obejrzał brzeszczot — ten zatrzymać dla siebie. Jako rekompensatę za włożony wysiłek. Ale rozmyśliłem się. Nie będę nosił bandyckiej broni.

Cisnął miecz w górę. Klinga wbiła się w krokiew, zadrżała. Fryga, blada jak pergamin, błysnęła zębami zza skrzywionych warg. Zgarbiła się, szybkim ruchem wyciągnęła z cholewy nóż.

— To akurat — ocenił, patrząc jej prosto w oczy — jest bardzo głupi pomysł.

Na gościńcu załomotały kopyta, zachrapały konie, zabrzękła broń. Pod stacją zaroiło się nagle od jeźdźców.

— Na waszym miejscu — rzekł Geralt do trójki — usiadłbym w kącie na ławie. I udawał, że mnie tu nie ma.

Huknęły uderzone drzwi, zabrzęczały ostrogi, do izby wkroczyli żołnierze w lisich czapach i krótkich czarnych kubrakach ze srebrnym szamerunkiem. Przewodził im wąsacz przepasany szkarłatną szarfą, - Królewska służba! — ogłosił, opierając pięść na zatkniętym za pas buzdyganie. -Wachmistrz Kovacs, drugi szwadron pierwszej banderii, siły zbrojne miłościwie panującego króla Foltesta, pana Temerii, Pontarii i Mahakamu. W pościgu za redańską bandą!

W kącie na ławie Fryga, Trent i Ligenza w skupieniu przyglądali się czubkom swych butów.

— Granicę przekroczyła swawolna kupa redańskich grasantów, najemnych zbirów i rabusiów — głosił dalej wachmistrz Kovacs. - Hultaje ci obalają słupy graniczne, palą grabią katują i mordują królewskich poddanych. W starciu z wojskiem królewskim sromotnie pobici głowy ninie unoszą, po lasach się kryją, czekają na sposobność, by za kordon czmychnąć. Mogli takowi tu w okolicy się pojawić. Uprzedza się, że udzielanie im pomocy, informacji i jakiego bądź wsparcia za zdradę poczytane będzie, a za zdradę stryczek!

— Widziano tu na stacji jakichsi obcych? Nowo przybyłych? Znaczy, podejrzanych? A to jeszcze powiem, że za wskazanie grasanta albo pomoc w jego ujęciu jest nagroda. Sto orenów. Poczmistrzu?

Poczmistrz wzruszył ramionami, zgarbił się, zamamlał, wziął za wycieranie szynkwasu, bardzo nisko się nad nim schylając.

Wachmistrz rozejrzał się, z brzękiem ostróg podszedł do Geralta.

— Tyś kto… Ha! Ciebie to ja, zda mi się, już widziałem. W Mariborze. Po tych włosach białych miarkuję. Tyś jest wiedźmin, tak? Potworów różnych tropiciel i ubijca. Tak?

— Tak właśnie.

— Tedy do cię nic nie mam, a profesja twoja, powiem to, godziwa jest — orzekł wachmistrz, taksując jednocześnie wzrokiem Addario Bacha. - Pan krasnolud też poza podejrzeniem, nie widziano wśród grasantów żadnych krasnoludów. Ale gwoli porządku spytam: co na stacji robisz?

— Przybyłem dyliżansem z Cidaris i czekam na przesiadkę. Czas się dłuży, siedzimy sobie tedy z panem wiedźminem, konwersujemy i przerabiamy piwo na urynę.

— Przesiadka, znaczy — powtórzył wachmistrz. - Pojmuję. A wy dwaj? Kto tacy? Tak, wy, do was mówię!

Trent otworzył usta. Zamrugał. I coś odburknął.

— Co? Jak? Wstań! Ktoś jest, pytam?

— Niechajcie go, panie oficerze — rzekł swobodnie Addario Bach. - Mój to sługa, przeze mnie najęty. To głupek, kompletny idiota. Przypadłość rodzinna. Szczęściem wielkim młodsze jego rodzeństwo jest już normalne. Ich matka wreszcie pojęła, że będąc w ciąży nie wolno pić z kałuży przed szpitalem zakaźnym.

Trent jeszcze szerzej otworzył gębę, spuścił głowę, zastękał, zaburczał. Ligenza też zaburczał, zrobił ruch, jakby chciał wstać. Krasnolud położył mu rękę na ramieniu.

— Siedź, chłopcze. I milcz, milcz. Znam teorię ewolucji, wiem, od jakiej istoty człowiek pochodzi, nie musisz mi o tym ciągle przypominać. Darujcie i jemu, panie komendancie. To też mój sługa.

— No tak… — Wachmistrz wciąż przyglądał się podejrzliwie. - Słudzy, znaczy. Jeśli tak mówicie… A ona? Ta młódka w męskim odzieniu? Hej! Wstań, bo chcę ci się przyjrzeć! Ktoś taka? Odpowiadaj, gdy pytają!

— Ha, ha, panie komendancie — zaśmiał się krasnolud. - Ona? To nierządnica, znaczy się, letkich obyczajów. Wynająłem ją sobie w Cidaris gwoli chędożenia. Z dupą w podróży mniej się ckni, każdy filozof wam to poświadczy.

Z rozmachem klepnął Frygę w tyłek. Fryga pobladła z wściekłości, zgrzytnęła zębami.

— No tak — skrzywił się wachmistrz. - Żem też od razu nie rozpoznał. Przecie widać. Półelfka.

— Twój kutas jest pół — warknęła Fryga. - Pół tego, co uchodzi za standard!

— Cichaj, cichaj — zmitygował ją Addario Bach. - Nie sierdźcie się, pułkowniku. Ale już taka zadziorna trafiła się kurewka.

Do izby wpadł żołnierz, złożył meldunek. Wachmistrz Kovacs wyprostował się.

— Bandę wytropiono! — oznajmił. - Idziemy w pościg co tchu! Subiekcję wybaczcie. Służba!

Wyszedł, wraz z nim żołnierze. Za moment z podwórka dobiegł łomot kopyt.

— Darujcie — rzekł po chwili ciszy Addario Bach do Frygi, Trenta i Ligenzy — ten spektakl, wybaczcie słowa spontaniczne i gesty prostolinijne. Po prawdzie to nie znam was, mało o was stoję i raczej nie lubię, ale scen wieszania nie lubię jeszcze bardziej, widok fikających nogami wisielców mocno mnie przygnębia. Stąd te moje krasnoludzkie frywolności.

— Krasnoludzkim frywolnościom zawdzięczacie życie — dodał Geralt. - Wypadałoby krasnoludowi podziękować. Ja widziałem was w akcji, tam, w chłopskiej zagrodzie, wiem, co z was za ptaszki. Palcem bym nie kiwnął w waszej obronie, takiego teatru, jak pan krasnolud, ani bym chciał, ani umiał odegrać. I już byście wisieli, cała wasza trójka. Idźcie więc sobie stąd. Doradzałbym kierunek przeciwny do obranego przez wachmistrza i jego konnicę.

— Nic z tych rzeczy — uciął, widząc spojrzenia kierowane w stronę wbitych w krokiew mieczy. - Nie dostaniecie ich. Będziecie bez nich mniej skłonni do grabieży i wymuszeń. Precz.

— Nerwowo było — westchnął Addario Bach, ledwie za trójką zamknęły się drzwi. -Psiakrew, ręce mi się wciąż trochę trzęsą. Tobie nie?

— Nie. - Geralt uśmiechnął się do wspomnień. - Pod tym względem jestem… nieco upośledzony.

— Niektórym to dobrze — wyszczerzył zęby krasnolud. - Nawet upośledzenia przytrafiają się im fajne. Jeszcze po piwie?

— Nie, dziękuję — pokręcił głową Geralt. - Czas mi w drogę. Znalazłem się, jakby to powiedzieć, w sytuacji, w której raczej wskazany jest pośpiech. I raczej nierozsądne jest zbyt długie przebywanie w jednym miejscu.

— Raczej zauważyłem. I pytań nie zadaję. Ale wiesz ty co, wiedźminie? Jakoś odeszła mnie ochota siedzieć na tej stacji i całe dwa dni bezczynnie czekać na kurierkę. Raz, że nuda by mnie wykończyła. Dwa, ta panna, którą pokonałeś w pojedynku miotłą dziwnym pożegnała mnie spojrzeniem. Cóż, w ferworze krzynę przesadziłem. Ona chyba nie z takich, której bezkarnie wymierza się klapsy w pupę i nazywa kurewką. Gotowa wrócić, wolałbym, by mnie tu wówczas nie było. Może więc razem ruszymy w drogę?