Выбрать главу

— Dobry… — Nimue wciąż sztywno stawiała nogi.

— Dobry panie…

— Tak?

— Dzięki za ratunek.

— To tobie należą się podziękowania. Od ładnych kilku dni wypatruję tu kogoś takiego jak ty. Co kto tędy szedł, to w licznych grupach, szumno i zbrojno, takich nasz majstersztyk numer osiem nie odważał się atakować, nie wystawiał nosa z kryjówki. Ty go z niej wywabiłaś. Nawet z dużej odległości umiał rozpoznać łatwą zdobycz. Kogoś wędrującego samotnie. I niedużego. Bez urazy.

Skraj lasu był, jak się okazało, tuż-tuż. Dalej, przy pojedynczej kępie drzew, czekał koń białowłosego. Gniada klacz.

— Do Dorian — powiedział białowłosy — jest stąd jakieś czterdzieści mil. Dla ciebie trzy dni drogi. Trzy i pół, licząc resztę dzisiejszego. Jesteś tego świadoma?

Nimue poczuła nagłą euforię, niwelującą otępienie i inne skutki przerażenia. To sen, pomyślała. To mi się chyba śni. Bo to nie może być jawa.

— Co ci jest? Dobrze się czujesz? Nimue zebrała się na odwagę.

— Ta klacz… — z podniecenia ledwie zdołała artykułować. - Ta klacz nazywa się Płotka. Bo każdy twój koń się tak nazywa. Bo ty jesteś Geralt z Rivii. Wiedźmin Geralt z Rivii.

Patrzył na nią długo. Milczał. Nimue też milczała, ze wzrokiem wbitym w ziemię.

— Który mamy rok?

— Tysiąc trzysta… — podniosła zdumione oczy. - Tysiąc trzysta siedemdziesiąty trzeci po Odrodzeniu.

— Jeśli tak — białowłosy przetarł twarz dłonią w rękawicy — to Geralt z Rivii od dawna nie żyje. Umarł sto pięć lat temu. Ale myślę, że byłby rad, gdyby… Byłby rad, że po tych stu pięciu latach ludzie go pamiętają. Że pamiętają, kim był. Ba, pamiętają nawet imię jego konia. Tak, myślę, że byłby rad… Gdyby mógł o tym wiedzieć. Chodź. Odprowadzę cię.

Długo szli w milczeniu. Nimue gryzła wargi. Zawstydzona, postanowiła nie odzywać się więcej.

— Przed nami — przerwał napiętą ciszę białowłosy — rozstaje i trakt. Droga do Dorian. Dotrzesz bezpiecznie…

— Wiedźmin Geralt nie umarł! - wypaliła Nimue. - Odszedł tylko, odszedł do Krainy Jabłoni. Ale powróci… Powróci, bo tak mówi legenda.

— Legendy. Klechdy. Baśnie. Bajania i opowieści. Mogłem się domyślić, Nimue z wioski Wyrwa, która idziesz do szkoły czarodziejek na wyspie Thanedd. Nie odważyłabyś się na tak szaleńczą wyprawę, gdyby nie legendy i baśnie, na których wyrosłaś. Ale to tylko baśnie, Nimue. Tylko baśnie. Zbyt daleko już odeszłaś od domu, by tego nie pojmować.

— Wiedźmin wróci z zaświatów! — nie rezygnowała. - Wróci, by bronić ludzi, gdy znów rozpanoszy się Zło. Dopóki będzie istniała ciemność, dopóty będą potrzebni wiedźmini. A ciemność wciąż istnieje!

Milczał długo, patrząc w bok. Wreszcie odwrócił ku niej twarz. I uśmiechnął się.

— Ciemność wciąż istnieje — potwierdził. - Pomimo dokonującego się postępu, który, jak się nam każe wierzyć, ma rozjaśniać mroki, eliminować zagrożenia i odpędzać strachy. Jak dotąd, postęp większych sukcesów w tej materii nie odniósł. Jak dotąd, postęp tylko wmawia nam, że ciemność to wyłącznie ćmiący światło przesąd, że nie ma się czego bać. Ale to nieprawda. Jest się czego bać. Bo zawsze, zawsze będzie istniała ciemność. I zawsze będzie rozpanoszone w ciemności Zło, zawsze będą w ciemności kły i pazury, mord i krew. I zawsze będą potrzebni wiedźmini. I oby zawsze zjawiali się tam, gdzie właśnie są potrzebni. Tam, skąd dobiega wołanie o pomoc. Tam, skąd się ich przyzywa. Oby zjawiali się, wzywani, z mieczem w ręku. Mieczem, którego błysk przebije ciemności, którego jasność mroki rozproszy. Ładna bajka, prawda? I kończy się dobrze, jak każda bajka powinna.

— Ale… — zająknęła się. - Ale to przecież sto lat… Jak to możliwe, aby… Jak to możliwe?

— Takich pytań. - Przerwał jej, wciąż z uśmiechem — nie wolno zadawać przyszłej adeptce Aretuzy. Szkoły, w której uczą, że nie ma rzeczy niemożliwych. Bo wszystko, co dziś niemożliwe, jutro możliwym się uczyni. Takie hasło winno widnieć nad wejściem do uczelni, która wkrótce będzie twoją uczelnią. Szczęśliwej drogi, Nimue. Bywaj. Tu się rozstaniemy.

— Ale… — poczuła nagłą ulgę, a słowa popłynęły rzeką. - Ale ja chciałabym wiedzieć… Wiedzieć więcej. O Yennefer. O Ciri. O tym, jak się naprawdę skończyła tamta historia. Ja czytałam… Ja znam legendę. Wiem wszystko. O wiedźminach. O Kaer Morhen. Znam nawet nazwy wszystkich wiedźmińskich Znaków! Proszę, opowiedz mi…

— Tu się rozstaniemy — przerwał jej łagodnie. - Przed tobą droga ku twemu przeznaczeniu. Przede mną całkiem inny szlak. Opowieść trwa, historia nie kończy się nigdy. Co się zaś tyczy Znaków… Jest taki, którego nie znasz. Nosi nazwę Somne. Spójrz na moją dłoń.

Spojrzała.

— Iluzja — usłyszała jeszcze skądś, z bardzo daleka. - Wszystko jest iluzją.

— Hola, dziewczyno! Nie śpij, bo cię okradną! Poderwała głowę. Przetarła oczy. I zerwała się z ziemi.

— Zasnęłam? Spałam?

— Jeszcze jak! — zaśmiała się z kozła powożąca wozem tęga kobieta. - Jak kamień! Jak zabita! Dwa razy cię okrzykałam, a ty nic. Jużem chciała z wozu leźć… Sama jesteś? Co się tak rozglądasz? Wypatrujesz kogoś?

— Człowieka… o białych włosach… Był tu… A może… Sama już nie wiem…

— Nikogom tu nie widziała — odparła kobieta. Zza jej pleców, zza plandeki, wyjrzały główki dwojga dzieci.

— Baczę, żeś w drodze. - Kobieta wskazała oczami węzełek i kosturek Nimue. - Ja ku Dorian jadę. Chcesz, podwiozę. Jeśli i ty w tę stronę.

— Dzięki — Nimue wdrapała się na kozioł. - Dzięki stokrotne.

— No! — Kobieta strzeliła lejcami. - Tedy jedziem! Wygodniej jechać, niż piechty drałować, nie? Oj, musiałażeś setnie się utrudzić, że cię tak śpik zmorzył, by się przy samej drodze pokłaść. Spałaś, powiadam ci…

— Jak kamień — westchnęła Nimue. - Wiem. Zmęczyłam się i zasnęłam. A do tego miałam…

— No? Co miałaś?

Obejrzała się. Za nią był czarny las. Przed nią droga wśród szpaleru wierzb. Droga ku przeznaczeniu.

Opowieść trwa, pomyślała. Historia nie kończy się nigdy.

— Miałam przedziwny sen.