Выбрать главу

– Sam nie wiem – powtórzył mrukliwie starszy z żołnierzy. – A jak ty sądzisz, Frygie?

Młodszemu uniosły się brwi.

– Jeśli chcesz go pytać, to będziesz musiał sam pójść. Ja nie będę się znowu do niego dobijał.

Linnea stłumiła uśmiech. Nawet lady Harriet wydawała się zadowolona kiedy po krótkiej naradzie jeden ze strażników gestem skierował ich do wyjścia.

– Życzę sobie ponadto, żeby dołączył do nas ksiądz – odezwała się ponownie lady Harriet, kiedy gęsiego schodzili krętymi schodami, – Poślijcie jakiegoś chłopca po ojca Martina. O tej porze powinien go znaleźć w jego kwaterze przy kaplicy, gdzie szykuje się do porannego nabożeństwa.

Potem rozmowy umilkły; słychać było jedynie gniewne pomruki rozeźlonego strażnika i cichy odgłos kroków na kamiennych stopniach. Lady Harriet szła przodem, mając tuż za sobą prawdziwa. Beatrix. Za nią podążała Ida, a Linnea i Norma zamykały pochód. Mijając pierwsze piętro przyspieszyły kroku; żadna z nich, nawet lady Harriet, nie chciała się spotkać z Axtonem de la Manse. Jedynie Linnea odważyła się zwolnić na tyle, żeby zerknąć przez ciemny przedsionek w stronę ciężkich drzwi, strzegących spokoju lordowskiej komnaty.

Był tam, nie wiadomo czy sam, czy z jakąś nieszczęsną kobietą, która miała pecha wpaść mu w oko. Już wkrótce ona zostanie taką nieszczęsną kobietą…

– Ruszaj się, Linnea, to znaczy lady Beatrix – poprawiła się szybko Norma.

Linnei nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Ale nim zaczęły schodzić na parter, drzwi lordowskiej komnaty otwarły się i stanął w nich jej piekielny oblubieniec.

Zajęty był zapinaniem sprzączki szerokiego skórzanego pasa na czerwonej, sięgającej kolan tunice, więc z początku jej nie zauważył. Kiedy jednak Norma ponagliła Linneę i obie ruszyły szybciej, by dogonić pozostałych, nagle podniósł wzrok.

Ich oczy spotkały się tylko na moment, nim gruba ściana litościwie przesłoniła jej widok. Ale kiedy przemierzały resztę stromych schodów, a potem kluczyły ostrożnie pomiędzy żołnierzami odsypiającymi nocne hulanki w wielkiej sali, czy wreszcie spieszyły do koszar, cały czas towarzyszyło jej to jedno krótkie spojrzenie Axtona de la Manse.

Kiedy poprzedniego dnia zobaczyła go po raz pierwszy, był zmęczony i brudny, posklejane potem włosy oblepiały mu czaszkę, a twarz, choć gościł na niej wyraz triumfu, wydawała się raczej ponura. Tego ranka natomiast był czysty i odświeżony. Czarne włosy lśniły w migotliwym świetle przytwierdzonych do ścian pochodni, a oczy patrzyły jasno i pogodnie.

Niechętnie przyznała, że jest całkiem przystojny – o bardzo męskim, surowym typie urody. Miał w sobie przy tym jakąś hardość, większą nawet niż dostrzegała u Maynarda. Sprawiał wrażenie tego, za kogo się uznawał: lorda Maidenstone. Zadrżała uświadomiwszy sobie, że patrzył na nią jak człowiek, który bierze we władanie wszystko, na co padnie jego wzrok. Także ją.

Zwłaszcza ją.

Jakby widział na wskroś przez jej wymięte szaty i naznaczył ją tymi zimnymi jak lód oczyma jako swoją zdobycz. Dobry Boże, przecież miała należeć do niego, nim dzień dobiegnie końca!

Nogi jej się plątały ze strachu, kiedy podążała za lady Harriet mrocznym korytarzem baraku. Co by było, gdyby ją wtedy zatrzymał? Gdyby się do niej zwrócił jako do Beatrix, kobiety, którą miał zamiar pojąć za żonę? Wystarczyło samo spojrzenie, żeby lęk dosłownie ją sparaliżował. A gdyby stchórzyła i wyznała prawdę?

Linnea zatrzymała się przed osłoniętym kątem, gdzie spoczywał Maynard. Weź się w garść, powiedziała sobie w duchu. Nie przesadzaj. On jest w końcu zwykłym śmiertelnikiem. Wiedziała, że to jest jedyna szansa, by rodzina mogła pozostać w tym domu. I jedyna szansa dla Beatrix, którą ten olbrzym chciał wykorzystać dla zagwarantowania swojej pozycji w Maidenstone. Ona, Linnea, wyklęta druga bliźniaczka, otrzymała od losu zadanie do wypełnienia. Była w tej chwili jedyną nadzieją dla krewnych i nie mogła pozwolić, by strach przeszkodził jej w spełnieniu szczytnej misji!

– Beatrix. Czemu się guzdrzesz? Twój cierpiący brat czeka.

Linnea nie od razu odpowiedziała na szorstki głos babki, pogrążona w niewesołych rozmyślaniach. Dopiero kiedy Beatrix, to znaczy Dorcas, szarpnęła ją za rękaw, zorientowała się, że babka mówi niej, do nowej Beatrix. Cóż, musiała się nauczyć odpowiadać szybciej, kiedy ktoś zwracał się do niej tym imieniem.

– Tak, babko. Jestem tutaj.

– Leży całkiem jak martwy. Co mu dałaś, że przeleżał całą noc w takim odrętwieniu?

Linnea pochyliła się nad bratem. Maynard miał zamknięte oczy; jedno było opuchnięte i ciemne od paskudnych krwiaków. Zdejmując mu z głowy okład poczute tar trawiącej chorego gorączki.

– Będę potrzebowała wody, kilka wiader, żeby go wykąpać dla ochłodzenia ciała.

Giermek Frayne, który przesiedział całą noc u boku swego pana. aż podskoczył chętny spełnić jej żądanie, jakby czekał na pierwszą okazję, by się wyrwać z przygnębiającego otoczenia… Linnea zabrała się do oglądania rany w boku Maynarda, lecz nim zdążyła cokolwiek zrobić, na jej ramieniu zacisnęła się kłująca jak szpon dłoń babki.

– Będzie żył?

Przykucnięta u boku brata Linnea tylko odwróciła głowę.

– Mam nadzieję – powiedziała, czując jeszcze mniej pewności niż poprzedniego dnia. – Ale będzie potrzebował naszych modlitw – przyznała.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwała siara kobieta, lecz przybycie ojca Martina odwróciło jej uwagę od młodszej wnuczki.

Linnea pouczyła Normę, jak ma zacząć kąpanie Maynarda odsłaniając ciało po kawałku, a sama zajęła się oględzinami złożonego ramienia. Przysłuchiwała się przy tym uważnie rozmowie babki z księdzem.

– Jesteśmy w pilnej potrzebie twego wstawiennictwa, ojcze – zaczęła lady Harriet. – Po modłach nad naszym ukochanym Maynardem chciałabym, byś towarzyszył mi w modlitwie w kaplicy. Choć zapanowali nad nami poganie, nie chcę zaniedbać codziennego nabożeństwa.

Ojciec Martin wpatrywał się w nią z napięciem. Najwyraźniej wyczuć, że staruszka chce mu przekazać między wierszami jakąś poufną wiadomość, ale też jasne było, że owej wiadomości nie potrafił rozszyfrować. Kiedy się wreszcie odezwał, mówił powoli, jakby bardzo ostrożnie dobierał słowa. Podobnie jak wszyscy pozostali mieszkańcy Maidenstone, uważał, by nie rozzłościć lady Harriet.

– Jak sobie tyczysz, milady. Ale… jeśli mogę coś poradzić… Choć nie cenisz zbytnio jej leczniczych umiejętności, Linnea mogłaby lepiej.

– Owszem, ale przecież nie ma jej tutaj – ucięła ostro lady Harriet. Ścisnęła księdza za ramię, – Odpraw swe modły bez zwłoki, a potem będę ci towarzyszyć do kaplicy. Dorcas, pójdziesz ze mną.

Otworzył usta, jakby chciał o coś zapytać, ale zaraz je zamknął Za jego plecami stał strażnik, który przyprowadził kobiety z twierdzy, oraz dwóch innych ludzi w czerwono – czarnych barwach de la Manse'ów. Przyjmując nieprzenikniony wyraz twarzy ksiądz zbliżył się do pryczy i położył dłoń na głowie nieprzytomnego Maynarda.

– In Nomine Pairis et Filii, et Spiritus Santi…

Kiedy długoletni kapłan Maidenstone prosił stwórcę o łaskę wyzdrowienia dla Maynarda, Linnea skupiła się na bardziej przyziemnych zabiegach. Znajomy cichy szmer modlitwy dodawał jej nieco otuchy. Choć zajęta rannym, zdołała się rozejrzeć po niewielkim, słabo oświetlonym pomieszczeniu. Poza nią i Normą reszta osób skupionych przy Maynardzie stała z pochylonymi głowami pogrążona w modlitwie nawet Frayne. Ale żołnierze pozostali czujni; wszyscy trzej otwarcie jej się przyglądali.