– Wracaj tą samą droga, którą przyszłaś – odparł zaczepnie. – Chyba że przed czymś uciekasz… albo przed kimś. Może przed męskością mojego brata? – dodał z typową dla nieopierzonych młodzików nutą sprośności.
Dotychczas Linnea niewiele rozumiała z wulgarnych aluzji, poza tym, że odnosiły się do jakichś nieprzyzwoitych rzeczy, ale po wielce niepokojących objaśnieniach babki na temat tego, co mężczyźni robią z kobietami, i po krępujących uwagach Axtona de la Manse, zrozumiała słowa chłopca aż za dobrze.
– Twój brat jest zajęty z jednym ze swoich ludzi.
– Jednym ze swoich ludzi? Och, całkowicie się mylisz. Nie ma takich perwersyjnych upodobań… podobnie, jak ja – zakończył chełpliwie.
Linnea patrzyła na niego z osłupieniem. Co miał na myśli? Postanowiła nawet się nie wysilać na zrozumienie, jako że dzisiaj miała serdecznie dosyć męskiej bezczelności.
– Zrób mi przejście… chłopaczku – zażądała, czując, że ponosi ją furia. Zebrała w garść ciężkie fałdy spódnicy i podeszła bliżej, jakby miała ochotę zepchnąć go z drogi. Pies poderwał się, więc odruchowo zrobiła krok do tyłu. Chłopiec wciąż uśmiechał się lekceważąco.
– Chłopaczku, powiadasz? Jestem wystarczająco męski, by panować nad tym potężnym zwierzęciem, i dość męski, by zapanować nad tobą.
Miarka się przebrała. Najpierw jego wielki braciszek groził jej małżeńskimi prawami. A teraz on. ze swoim obleśnym uśmieszkiem i tą psią bestią.
– Zdajesz sobie sprawę, jak łatwo rozprawić się z takim zwierzakiem? – syknęła zbyt wściekła, by panować nad językiem. – Posmarować kawał mięsa olejkiem z beladonny i nakarmię nim tego potwora, którego nazywasz psem, to dla maje betka. – Ucieszył ją wyraz niedowierzania na jego twarzy. – Lepiej obaj nic wchodźcie mi w drogę.
Następnie, bojąc się go wyminąć, ale jeszcze bardziej obawiają się powrotu do sali, gdzie mogła spotkać jego brata, prześliznęli się obok chłopca, starannie unikając zetknięcia z psem.
Na szczęście nie zatrzymywał jej, więc najszybciej jak mogła przebiegła niedługi korytarzyk wiodący do zamkowej kancelarii. Zaskoczył ją panujący tam nieporządek. Na stole leżały otwarte Księgi, a szkatuła z pieniędzmi także była otwarta… ł pusta.
Niech ich piekło pochłonie, zaklęła. Ci złodzieje ograbili jej rodzinę z praw. godności i majątku. Opuściwszy kancelarie zawahała się znowu. Dokąd miała uciekać, skoro w tych grubych kamiennych ścianach nie było dla niej bezpiecznego schronienia? Siostro odeszła. Ojciec nie dawał żadnego oparcia. Od babki mogła się spodziewać raczej cierpień niż pociechy.
Rozległ się dzwon w kaplicy wzywający na sekstę; uznała to za odpowiedź na swe rozterki… albo kolejny znak od świętego Judy. Linnea Wiedziała, że ojciec Martin miał pomagać w ucieczce Beatrix. Może więc siostra ukrywała się teraz w kaplicy? Nawet jeśli jej tam nie było, ksiądz mógł mieć jakieś wiadomości od niej albo mógł się zgodzić przekazać jej wiadomość.
Ojciec Martin znajdował się w małej absydzie naprzeciwko ołtarza. gdzie zwykle modliła się lordowska rodzina. Była tam też babka. Modlili się… Czy raczej naradzali nad czymś Z opuszczonymi głowami, ściszając głosy do szeptu. Doszedłszy do wniosku, że i tu nie znajdzie ukojenia, Linnea próbowała się wycofać, nim zauważa jej obecność. Zajrzała ostrożnie do komnaty księdza i przylegającego doń schowka, ale i tam nie było śladu siostry. Z ciężkim sercem powoli skierowała się z powrotem do baraku. Mogła przynajmniej posiedzieć chwilę przy Maynardzie i pomodlić się za niego, za nich wszystkich. Święty Judo, nie opuszczaj nas, wzniosła ku niebu bezgłośne błaganie. Nic opuszczaj nos.
Ku jej zaskoczeniu, ktoś już się modlił przy posłaniu Maynarda; jakaś szczupła, schylona postać, która poderwała się z przestrachem na wejście Linnei.
– Co tu robisz? – spytała Linnea, pełna obaw o bezpieczeństwo brata. Gdzie się właściwie podziewał giermek?
– Wszystko w porządku, siostro – zabrzmiała odpowiedź. – To tylko… to tylko ja, Linnea – powiedziała Beatrix zerkając niespokojnie na lezącego.
Dzięki Bogu! Linnea podbiegła do siostry i wzięła ją w ramiona.
– Och. jak ja się o ciebie martwiłam…
– Beatrix. – Głos Maynarda był słaby i chrapliwy.
Obie siostry zgodnie spojrzały na rannego. Beatrix promieniejąc radością. Linnea jedynie z ulgą.
– Beatrix – powtórzył. – Jestem ranny… Moja głową… Czemu jestem w rym… w tym ohydnym miejscu?
– Nowy lord tak rozkazał – zaczęła Beatrix.
– Mówiłem do Beatrix! – przerwał jej Maynard. Nawet cierpiąc nie zapominał, która siostra jest tą pierwszą.
Bliźniaczki wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Beatrix cofnęła się nieco, a Linnea, w wymiętych, lecz bogatych szatach siostry, uklękła przy bracie. Choć słaby i oszołomiony, zachował ten sam nieprzyjemny sposób bycia co zawsze.
– Jesteś ciężko ranny, ale da Bóg, będziesz żył. Musisz tylko odpoczywać i pozwolić, by rany się goiły.
Wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczyma, w których widziała ból i zamęt Wcześniej często widywała w jego wzroku kpinę i złośliwość. Czasem gniew i okrucieństwo. Ale nigdy nie widziała takiej bezbronności jak w tej chwili. Dotarło do niej, że, tak samo jak ojciec, był tylko człowiekiem. Zaraz jednak sobie przypomniała, że bywał i draniem. Jak ten młody Peter.
Maynard był w jej mocy, podobnie jak Peter de la Manse przez krótką chwilę, zaraz po tym, jak zagroziła otruciem jego psa. Jakże mile jest poczucie władzy, pomyślała kładąc dłoń na czole brata, żeby sprawdzić. czy ma gorączkę. Nic dziwnego, że mężczyźni zabijali się o władzę, trzymali się jej pazurami i walczyli o jej odzyskanie. To zupełnie co innego niż uczucie bezradności.
– Zadbam o twoje potrzeby, bracie – zapewniła go.
– A ja będę się za ciebie modlić – powiedziała cicho Beatrix za jej plecami.
– A ty się wynoś! – Maynard stęknął, spoglądając oskarżycielsko na Beatrix przebraną w szaty służącej. – To przez ciebie spotkało nas nieszczęście… i moje rany. Auu, moje ramię. Moje ramię!
Zatrząsł się od szlochu rozpaczając nad ranną ręką Linnea bardziej jednak współczuła siostrze… i sobie. Nawet w chwili największej tragedii, jaka ich dotąd spotkała, wszyscy członkowie rodziny zrzucali winę za Swoje nieszczęście, na niewinną osobę. Oskarżali Linneę – czy tę, którą za nią brali – o swój upadek.
Odwróciwszy się zobaczyła, że siostra poszarzała na twarzy niczym zimowe niebo. Jeszcze nigdy Beatrix nie wydawała się aż tak wstrząśnięta. Nie była przyzwyczajona do obelg, z jakimi Linnea musiała sobie radzić od urodzenia. Linnea odruchowo przyciągnęła siostrę i mocno uścisnęła.
– Idź już – zwróciła się do niej szeptem. – Uważaj na siebie i pamiętaj. że moja miłość będzie ci zawsze towarzyszyć.
– Nie mogę cię opuścić. – Beatrix chlipnęła, przytulając się do siostry jeszcze mocniej. – Nie mam prawa i inni nie mają prawa tego od ciebie wymagać.
– Mają prawo – zapewniła ją Linnea, umocniona w swym postanowieniu dzięki nieoczekiwanemu spotkaniu z siostrą. – Mają prawo i… i wszystko będzie dobrze.
Beatrix nie wyglądała na przekonaną, ale w końcu kiwnęła głową, ocierając rękawem łzy.
– Idź już – ponagliła Linnea, choć niczego nie pragnęła goręcej niż móc trzymać ukochaną siostrę w ramionach.
– Postaram się być wieczorem w kaplicy – szepnęła Beatrix. Będę się modlić za ciebie przez całą noc. – Ucałowawszy siostrę na pożegnanie, czym prędzej odeszła, nim ta zdążyła zmienić zdanie i błagać ją by pozostała.
Kiedy Linnea z ciężkim sercem zwróciła się do brata, by spływały jej po policzkach, Gdyby wyrzekł choć jedno obraźliwe słowo pod adresem siostry, którą brał za nią. Linnea nie byłaby w stanie zapanować nad gniewem.