Выбрать главу

– Chodźmy powitać naszych gości, lady Beatrix wszystkich, którzy przyszli dobrze życzyć naszemu związkowi.

Jakby jej opór nie miał dla niego żadnego znaczenia, oprowadził ją ceremonialnie wokół sali pokazując ludziom… swoim ludziom.

Niechętnie poddając się wymuszonej prezentacji zastanawiała się, co chciał zyskać, racząc ją tym nieszczerym komplementem. Nie dość, że musiała trzymać go pod rękę, znosić bijące od niego niepokojące ciepło i budzącą lęk siłę, to jeszcze kazał jej przystawać przed niektórymi osobami: przed kapitanem sir Reynoldem, sir Johnem, a potem sir Mauricem.

– Moja narzeczona, lady Beatrix z Maidenstone – za każdym razem przedstawiał ją z powagą. – Zechciej poznać mojego brata, Petera de la Manse – powiedział, kiedy zatrzymali się przed nieopierzonym młodzikiem, którego tak nie znosiła od pierwszego wejrzenia.

– Witam w rodzinie – odpowiedział chłopiec, przywołując układną minę na bezczelne oblicze.

Choć byli równego wzrostu, Linnea zadarłszy brodę spojrzała nań z góry, pragnąc go upewnić o swej pogardzie i przypomnieć, że jej groźba była jak najbardziej poważna.

– Ucałuj swoją nową siostrę – polecił bratu Axton; przyciągając go bliżej za ramię.

Linnea dostrzegła błysk oporu w niebieskich oczach chłopca; jego wahanie sprawiło jej przyjemność. Udało jej się go przestraszyć. To dobrze.

Nie musiała się wysilać, by przybrać zimny, odpychający wyraz.

– Pochowajmy wzajemną wrogość – odezwała się do chłopca, specjalnie akcentując drugie słowo. Nadstawiwszy policzek przyjęto zdawkowe cmoknięcie. – Może rano przedstawisz mi swojego ulubieńca. Przyniosę mu soczysty kąsek, żeby pozyskać jego przyjaźń.

Chłopiec cofnął się, jakby go ukłuła, ale zaraz złość wzięła górę nad strachem. Domyśliła się, że nie przełknie jej gróźb tak łatwo. Będzie się na niej odgrywał. Tyle że Linnea chciała mieć w nim wroga. Bo z nim mogła podjąć walkę. Mogła go pokonać. Natomiast jego brata…

Dłoń narzeczonego spoczęła na jej plecach; Linnea uznała ten gest za stanowczo zbyt poufały. Starała się przyspieszyć, żeby nie musiał jej w ten sposób prowadzić. Wtedy właśnie w cienia schowka na naczynia dostrzegła znajomą twarz, brudną, częściowo ukrytą w głębokim kapturze. Aż przystanęła.

To była Beatrix!

– Ksiądz czeka. – Głos narzeczonego rozległ się tuż przy jej uchu; jego oddech poruszył jej włosy. Znów otoczył ją ramieniem, tym razem opierając dłoń na jej biodrze.

Ale Linnea mniej się bała, bo spojrzenie siostry, przepełnione miłością, dodawało jej siły. Jeszcze przez moment patrzyły na siebie, a potem, choć z nieopisanym bólem, Linnea odwróciła wzrok. Za nic nie chciała ściągnąć uwagi de la Manse'a ani żadnego z jego łudzi na niepozorną postać okrytą w cienia.

A więc Beatrix tam była, a ona, Linnea, czerpała z jej obecności wielką otuchę.

Kierując spojrzenie na księdza, towarzyszyła swemu wrogowi na miejsce wyznaczone pośrodku sali, wysypane płatkami róż i suszonymi ziołami. Nadszedł jej czas. Podjęła decyzję i choć przerażały ją konsekwencje, nie miała zamiaru się wycofać. Nie mogła zdradzić siostry i zawieść rodziny.

– Introibo ad altare Dei – zaczął ojciec Martin, stojąc twarzą w twarz z młodą parą.

Ceremonia przypominała nabożeństwo, tyle że nie odbywała się w kaplicy. Norma uprzedziła ją, że nowy lord życzy sobie ślubu w obecności jak największej liczby swoich ludzi. Gdyby pogoda sprzyjała, braliby ślub na schodach kaplicy. Ponieważ to było niemożliwe, wszyscy mieszkańcy zamku oraz przybysze z wioski tłoczyli się w wielkiej sali. by obejrzeć z bliska ceremonię.

Dopiero kiedy ksiądz doszedł do listu apostolskiego, Linnea zaczęła się przysłuchiwać jego słowom.

– … niechaj żony będą posłuszne swoim mężom jako Panu Naszemu, albowiem mąż jest głową żony, tak jak Chrystus jest głową Kościoła. A ci dwoje powinni się stać jako jedno ciało połączone…

Jedno ciało połączone.

Małżeństwo było świętym sakramentem, pobłogosławionym przez Boga. Nawet połączenie ciał, które miało nastąpić tej nocy, było pobłogosławione przez Pana. A mimo to Linnea czuła zwykły ludzki strach przed tym, co miało nastąpić. Nie dość, że oszukiwała tego człowieka, tego wielkiego niedźwiedzia, któremu odtąd miała być poddana, to jeszcze składała przysięgę małżeńską przed Bogiem… a Bóg wiedział o jej kłamstwie.

– Och, święty Judo – westchnęła cichutko i pochyliła głowę, przytłoczona ciężarem grzechu.

– Święty Juda nie może ci pomóc.

Linnea poderwała głowę – napotkała wyzywające spojrzenie Axtona de la Manse. Ojciec Martin lekko się zająknął doszedłszy do słów wzajemnej przysięgi, ale szybko zapanował nad głosem.

– Czy ty, Beatrix de Valcourt, bierzesz sobie tego mężczyznę za prawowitego małżonka…

Linnea nie potrafiła oderwać wzroku od oczu swego prześladowcy. Nie zauważyła, kiedy zacny ksiądz przerwał, czekając na jej odpowiedź.

– Odpowiedz, Beatrix – ponaglił de la Manse. – Zgadzasz się mnie poślubić, złożyć mi przysięgę przed Bogiem i tu zebranymi?

Nie podniósł głosu, ale wiedziała, że w nienaturalnej ciszy wielkiej sali dobrze słychać każde słowo. Co więcej, była pewna, że milczący tłum słyszy także łomot jej serca.

– Milady? – szepnął ojciec Martin z wyrazem troski na pomarszczonej twarzy.

Linnea otrząsnęła się z odrętwienia. Przypomniała sobie, że właściwie nie ma wyboru. Musi to zrobić.

– Tak – powiedziała cicho, choć to jedno krótkie słowo paliło ja w gardle żywym ogniem.

Ksiądz odetchnął z wyraźną ulgą.

– A czy ty, Axtonie de la Manse, lordzie Maidenstone, bierzesz sobie tę kobietę za żonę…

– Tak – rzekł nie odrywając od niej oczu ani na moment.

Nie słyszała reszty ceremonii. Nie pamiętała ostatniej modlitwy ani końcowego błogosławieństwa. Kiedy uklękli obok siebie, jedyne słowa, jakie do niej dotarty, brzmiały: „Z łaski Boga Ojca ogłaszam was mężem i żoną”

A potem nagle została poderwana z kolan i przyciśnięta do szerokiej, twardej piersi; musiała spojrzeć w szare jak lód oczy męża.

– Doskonale, żono. Czas na pocałunek.

Wokół nich rozległ się szmer, przechodzący stopniowo w głośną wrzawę. Pocałunek.

Pocałunek.

Żądał pocałunku.

Linnea powiedziała sobie w duchu, że tak być musi. Teraz pocałunek, a potem o wiele więcej. Nad sobą miała jego twarz. Tkwiła unieruchomiona w obręczy mocnych ramion.

– Ślubny pocałunek dla mojego… dla mojego męża – powiedziała, sama nie wiedząc, skąd przyszły jej do głowy te słowa. Napotkała twarde spojrzenie, w którym nie dostrzegła uczuć, jakich można by oczekiwać od pana młodego. Choć może wyraz triumfu, dumy posiadania i zadowolenia były jak najbardziej na miejscu w twarzy mężczyzny, który dopiero co się ożenił.

Zamknęła oczy, bo tylko tyle mogła zrobić w tej sytuacji. Uniosła sio na palcach i dotknęła ustami jego ust.

W pierwszej chwili nawet nie było tak strasznie. Miał wargi bardziej miękkie, niż mogła się spodziewać, zważywszy na ostrość rysów, a poza tym świeżo pachniał.

Nagle bez uprzedzenia przycisnął ją mocno do siebie. Rozchyliła usta w stłumionym okrzyku zaskoczenia i od razu pocałunek się zmienił. Poczuła ciepło jego oddechu.

I jego języka.

Święta Panienko, czegoś takiego nic mogła przewidzieć. Jego język zagłębiał się w jej usta, niepokojąco ocierał o wargi, stykał z jej językiem, dosłownie odbierając jej zmysły! Całował ją tak, jakby ją chciał zjeść; przez moment zdawało jej się, że zemdleje.