Wreszcie przestał tak samo gwałtownie, jak zaczaj; odsunął ją od siebie na tyle, by móc spojrzeć jej w twarz. Miał wyraz oczu, jakiego nigdy wcześniej nie widziała, ale rozpoznała instynktownie. Pragnął jej. Pożądał. Oczy płonęły mu dziwnym blaskiem.
Co gorsza, zdołał i w niej zapalić niepokojący mały płomyk. Słyszała w życiu dość kazań na temat grzechu pożądania, żeby wiedzieć, co oznacza to uczucie, a sama myśl, że udało mu się je wywołać, była przerażająca. „Dobry Boże. Matko Święta. Błagam, święty Judo, to przecież niemożliwe!”
A jednak było możliwe. Kiedy ją całował, jakaś najgłębiej ukrytą i najbardziej grzeszną cząstką poczuła, że i w niej kiełkuje pożądanie. Musiał to wiedzieć, bo się uśmiechnął. Po raz pierwszy się do niej uśmiechnął.
Nie mogąc znieść tego palącego spojrzenia, opuściła wzrok… na jego usta, co natychmiast wywołało rumieniec na jej policzkach. Te usta… Cóż za dziwne doznania potrafił w niej wzbudzić tymi ustami. Mocne białe zęby. Miękkie, podatne wargi. Ruchliwy język…
Roześmiał się cicho, jakby znał jej myśli. To tylko pogorszyło sprawę. bo jego pierś zadrżała ocierając się o piersi Linnei, podsycając w niej niebezpieczny żar.
– Słodka, najsłodsza żono. Twój ojciec zapewnił mnie, że jesteś niewinna, a pocałunek to potwierdził. Ale twoja odpowiedź… Skoro rozgrzewasz się tak szybko już po jednym pocałunku, ciekawym, jakie rozkosze czekają mnie dziś wieczorem w małżeńskim łożu.
Ktoś ze stojących najbliżej zachichotał, podsłuchawszy ostatnią uwagę. Znów podniosła się wrzawa; przekazywano sobie z ust do ust smakowitą nowinę, Linnea nie potrafiła nawet się rozzłościć, bo przepełniał ją wstyd większy niż lęk.
Właśnie. Jakie inne rozkosze… i jak chętnie się im będzie oddawać?
Przyciągnął ją do swego boku i z dłonią poufale złożoną na jej biodrze oznajmił wszystkim:
– Moja żona, lady Beatrix.
Tylko, że ja jestem Linnea, myślała, poszukując wzrokiem siostry w wiwatującym tłumie. Jestem jej występną siostrą i budzi się we mnie pożądanie dla człowieka, który jest moim śmiertelnym wrogiem, którego przysięgłam doprowadzić do zguby. Odkrycie tej strasznej prawdy o sobie przejęło ją zgrozą. Potrzebowała widoku siostry, żeby nabrać otuchy i siły.
Ale Beatrix nie było. I już nigdy miało jej tam nie być, uświadomić sobie Linnea z rosnącym przerażeniem. Została sama, z tym mężczyzną jako jej mężem i z okrutną świadomością, że być może babka miała rację, mówiąc o jej mrocznej duszy.
Axton zaprowadził ją do podestu, cały czas trzymając blisko przy sobie. Czuła siłę jego ramienia i muskularnych nóg, które ocierały się o nią przy każdym kroku.
– Uwińmy się szybko Z posiłkiem – powiedział cicho, owiewając jej ucho gorącym oddechem.
Podniósłszy wzrok ujrzała w jego oczach głód, jakby ten wielki czarny niedźwiedź szykował się do uczty.
– Tak – odpowiedział sam sobie, znów odgadując jej myśli, jakby mógł swobodnie w nich czytać. Przesunął palcem po jej dolnej wardze. – Mam taką samą ochotę jak ty, tyle ze nie na łabędzia czy kluski. Na ciebie, moja słodka ptaszyno. To tobą będę się sycił dzisiejszego wieczoru i przez całą noc aż do świtu. O, tak.
7
Linnea zjadła za mato i wypiła za dużo. Ojciec i babka siedzieli przy głównym stole, choć nie na honorowych miejscach, które należały do nich wcześniej. Teraz Linnea i jej mąż! – jej mąż! – zajmowali krzesła na podwyższeniu u szczytu stołu, a sir Edgar i lady Harriet musieli się zadowolić skromniejszymi pozycjami. Linnea mogła ich dostrzec, tylko kiedy się wychyliła zza potężnej sylwetki męża, ale nie brakowało jej widoku krewnych. Nie chciała szukać u nich pociechy, bo to by się wiązało z okazaniem słabości przed nowym lordem, a tego nie chciała za żadną cenę. Zresztą, jakże oni mogliby ją pocieszyć?
Z początku ucztą weselna nie przebiegała zbyt radośnie, To, że zaledwie dzień po poddaniu zamku nowy i stary lord zasiadali przy jednym stole, wprawiało w zakłopotanie zarówno dawnych mieszkańców Maidenstone, jak i zwycięzców. Jednakie w miarę dolewania wina i piwa zabawa nabierała kolorów. Głosy brzmiały coraz swobodniej, tu i lam rozlegały się wybuchy śmiechu i w końcu pieprzne żarty, typowe dla uczt weselnych, zaczęły docierać i do głównego stołu.
– Sądzicie, że podda się tak samo łatwo, jak jej ojciec? – zakpił któryś z żołnierzy de la Manse'a.
– Myślę, że nawet szybciej.
– O, nie. Zdobywając córkę, sir Axton przynajmniej się spoci. Przy ojcu nawet tego nie musiał!
Linnea zaczerpnęła łyk czerwonego wina z pucharu, który dzieliła z Axtonem de la Manse, po czym z hukiem odstawiła naczynie, jak śmieli mówić w ten sposób o porażce ojca? Tym razem chciała się wychylić zza męża, żeby sprawdzić, czy szydercze słowa dotarły do ojca, ale Axton z rozmysłem zasłonił jej widok.
– Jest mężczyzną… tak przynajmniej o nim mówią – Niech matka go broni, skoro sam nie umie się bronić. Nie powinnaś się nim więcej przejmować.
Posłała mu wściekłe spojrzenie.
– Jest moim ojcem, niezależnie od tego, że zmuszono mnie, bym wyszła za ciebie. A teraz, przez małżeństwo, jest twoim teściem – dodała. – Gdybyś miał choć odrobinę honoru, nie pozwoliłbyś go tak obrażać!
– A gdybyś ty miała choć odrobinę rozumu w głowie, nie broniłabyś go przede mną – odpowiedział jej z gwałtownością, na jaką nie była przygotowana.
Linnea zawahała się, po czym, nim strach zdążył odebrać jej mowę, dorzuciła:
– Udana z nas zatem para. Ty bez honoru, ja bez rozumu. Ostatnie słowa rozbrzmiały donośnie w nagłe ucichłej sali. Linnea oddychała szybko, na poły z przejęcia, na poły ze strachu, jak Axton przyjmie zniewagę. Zastygła w oczekiwaniu, podobnie jak cała reszta gości.
Przez chwilę siedział spokojnie, więc zaczęła mieć nadzieję, że występek ujdzie jej płazem. Potem uniósł rękę i pogładził ją wierzchem dłoni po ustach.
– Zadbam, żeby twój ognisty temperament mógł się wyładować w inny sposób, Beatrix.
Dotykała głową oparcia krzesła, więc nie mogła uniknąć jego pieszczoty, która była dla niej trudniejsza do zniesienia niż policzek. Tym na pozór niewinnym gestem Axton de la Manse przeraził ją bardziej, niż gdyby wpadł we wściekłość.
– Zjedz jeszcze trochę potrawki z sarniny – zachęcił, obserwując ją wzrokiem drapieżnika.
– Mam dosyć – mruknęła, ale w jej głosie nie było już tyle pewności siebie co wcześniej.
– Dobrze. – Z uśmiechem odchylił się na oparcie krzesła. Wszyscy biesiadnicy wyciągnęli szyje, starając się nie uronić ani słowa. – Peter! – zawołał do brata, Który jak wiedziała, służył mu jako giermek. – Odprowadź moją żonę do lordowskiej komnaty.
Od dalszych stołów dobiegł znaczący pomruk, ale Linnea słyszała jedynie łomot krwi w uszach. Nie, jeszcze nie teraz. Jeszcze nie!
– Zaraz przyjdę, moja droga – zwrócił się do niej z uśmiechem: – Nie zamartwiaj się o mnie.
Nie była pewna, jak udało jej się wstać od siołu. Chłopiec odsunął jej krzesło, podczas gdy jej mąż rozsiadł się jeszcze wygodniej i obserwował ją z miną właściciela zadowolonego z nowo nabytego sokoła czy wierzchowca. Albo nowej dziewki do cielesnych uciech.
– No. chodź – ponaglił chłopiec niecierpliwie.
Linnea z trudem oderwała wzrok od kpiącego uśmiechu człowieka, który był odtąd jej mężem. Rozejrzała się bezradnie po sali, szukając dachowego wsparcia. Ale ojciec patrzył ponad jej głowa na ścianę, gdzie wisiał proporzec z niedźwiedziami de la Manse'ów. Babka natomiast wpatrywała się w nowego lorda z wyrazem nienawiści i skrywanego lęku na pomarszczonej twarzy. Żadne z nich nie było w stanie jej pomóc.